Kamil Glik skręcił kostkę w ostatnim meczu ligowym we Francji, przez co jego występ w kadrze stoi pod dużym znakiem zapytania. Nie brakuje jednak powodów do optymizmu odnośnie reprezentacji, bo kadrowicze grają dużo, dobrze, regularnie.
GAZETA WYBORCZA
Wielka przepaść między polskim klubowym futbolem, a tym w wydaniu reprezentacyjnym.
Przez eliminacje Euro 2020 brną z mozołem, choć wylosowali przeciwników niziutko notowanych – mniej więcej takich, z jakimi mierzyły się polskie kluby. Tyle że reprezentacja przynajmniej wygrywa. 1:0 w Austrii, 2:0 z Łotwą, 1:0 w Macedonii Północnej, 4:0 z Izraelem… Wiosną wykonała 100 proc. normy. A przedstawiciele tzw. ekstraklasy pozostali przy okrągłym zerze.
Gigantyczna przepaść między polskim futbolem klubowym a reprezentacyjnym to krajobrazowa osobliwość, którą trudno znaleźć gdzie indziej na kontynencie. Jej skalę widać w rankingach. Nasza liga w klubowym rankingu UEFA rzęzi na 27. miejscu, a reprezentacja w rankingu FIFA – biorąc pod uwagę tylko drużyny z Europy – utrzymuje 13. pozycję, tymczasem inni zmierzają ku równowadze. Spójrzmy na najbliższych rywali – Słowenia jest 32. w rankingu UEFA i 34. w rankingu FIFA, Austria zajmuje odpowiednio miejsca 12. oraz 16.
SUPER EXPRESS
Jarosław Niezgoda zbawicielem Legii. Tego po ostatnich występach i golach napastnika pragną kibice.
– Długo nie grałem i nie strzelałem. No ale poszło, dwa gole z ŁKS i trzy z Rakowem. Oby tak dalej, żeby nie skończyło się na tym, że strzelam tylko beniaminkom (śmiech). Chcę strzelać też gole z zespołami z czuba. U napastnika to jest moment. Jeden gol i może rozwinąć skrzydła. Napastnik może grać świetnie, ale jak nie będzie strzelał goli, to nie jest napastnikiem – powiedział Niezgoda, dla którego to pierwszy hat-trick w karierze. Ostatnią z bramek strzelił z rzutu karnego.
– Nieśmiało podchodziłem do karnego, bo nie ja byłem wyznaczony. Chłopaki chcieli mi pomóc, żebym strzelił tę trzecią bramkę. Miło z ich strony. Nigdy nie strzelałem karnych. Jedenastki trzeba umieć wykonywać. Warto nad tym popracować. Jeśli uderzysz perfekcyjnie, to nie musisz nawet patrzeć na bramkarza – przeanalizował Niezgoda.
W poniedziałek Kamil Grosicki może rozegrać 70. spotkanie w reprezentacji. Przemysław Ofiara z „SE” porozmawiał ze skrzydłowym na zgrupowaniu kadry.
W poniedziałek na Stadionie Narodowym przeciwko Austrii po raz 70. zagrasz w reprezentacji Polski…
– Piękna liczba, jestem z tego dumny. Chciałbym ten 70. mecz dobrze zakończyć, czyli ze zwycięstwem. Jeśli się uda, to będę miał co wspominać. Liczę na sześć punktów w dwóch spotkaniach. I właściwie to jest dla mnie najważniejsze, a te liczby to są na drugim planie.
Twój najfajniejszy moment w kadrze?
– Każda bramka na Stadionie Narodowym, bo to jest wspaniałe uczucie i satysfakcja. A jeśli chodzi o mecz, to najbardziej wspominam ćwierćfinał Euro 2016 z Portugalią na stadionie Velodrome. W drugiej minucie dogrywałem piłkę do Roberta Lewandowskiego i on strzelił bramkę. Zakończenie było słabe, bo odpadliśmy po nieszczęsnych rzutach karnych, ale wtedy, w tej drugiej minucie, była euforia. Eksplozja stadionu, Cristiano Ronaldo po drugiej stronie. Wielkie przeżycie.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Liderzy kadry grają w klubach dużo, grają regularnie. Krychowiak, Lewandowski do tego naprawdę imponują formą. Ale najwięcej minut ma… Artur Jędrzejczyk.
Najbardziej zapracowanym kadrowiczem jest Artur Jędrzejczyk. Obrońca zagrał w 13 z 15 meczów Legii w tym sezonie, na boisku spędził 1170 minut. Co ciekawe, częściej występował w Lidze Europy niż w ekstraklasie. Jego były partner z defensywy wicemistrzów kraju Michał Pazdan od zimy występuje w tureckim Ankaragücü i od tego czasu również regularnie pojawia się na murawie. 31-latek to jeden z tych zawodników, po których bez słów można rozpoznać, jak im się układa w klubie. Pazdan siedzący na ławce jest przygaszony, a ten grający przechadza się hotelowymi korytarzami z rozpromienioną twarzą. I taki właśnie zawodnik dotarł na zgrupowanie przed meczami ze Słowenią i Austrią.
Glik, Bednarek, Krychowiak, Klich – przy nich reprezentacyjni fizjoterapeuci mają najwięcej pracy.
Glik ma problem mięśniowy. Po badaniach zdecydowano, że zostanie na zgrupowaniu. Sztab kadry liczy, że będzie gotowy do gry, ale nawet w przeciwnym wypadku nie są przewidywane dodatkowe powołania w jego miejsce. – Po to wyznaczamy 27 piłkarzy (do Warszawy przyjechało 26, Arkadiusza Milika wykluczyła kontuzja), by mieć z kogo wybierać – tłumaczy trener kadry.
Niepokojące informacje nie kończą się jednak na Gliku. Z drobnymi urazami na zgrupowaniu pojawili się Jan Bednarek, Grzegorz Krychowiak i Mateusz Klich.
O reprezentacji Słowenii w rozmowie z Maciejem Kaliszukiem opowiada Marko Suler. Dziennikarz „PS” pyta między innymi o różnice pomiędzy obecną kadrą, a tą, która ogrywała nas 3:0 i awansowała na mundial w RPA w 2010 roku.
Wtedy nieoczekiwanie wywalczyliście awans. Obecna drużyna może to powtórzyć?
— Dziś reprezentanci mają pewnie wyższe umiejętności niż my. Problemem jest jednak mentalność. Za naszych czasów nie mieliśmy wielkich gwiazd z silnych klubów, ale wiedzieliśmy, co znaczy godło na koszulce. Mieliśmy niesamowitą atmosferę, razem graliśmy od czasów juniorskich. W kadrze tak dobre relacje między zawodnikami raczej się nie zdarzają. Pamiętam, że całą drużyną szliśmy na kawę.
Na pewno tylko na kawę?
— Oczywiście, że nie. Wszystko robiliśmy razem, także głupie rzeczy. Piwo po meczach też było. To wszystko jest częścią piłki.
Dziś w kadrze nie ma takiej atmosfery?
— Teraz chłopcy wyjeżdżają w bardzo młodym wieku. Zarabiają inne pieniądze niż my. A gdy w grę wchodzi duża kasa, ludzie zapominają, skąd przyszli.
Co dziś robią reprezentanci Polski z Igrzysk Olimpijskich 1992? Czy wnieśli coś do polskiej piłki dzięki międzynarodowemu doświadczeniu? Sprawdza Łukasz Olkowicz w „Prześwietleniu”.
Świerczewski uważa, że on i jego koledzy mogliby więcej wnosić do naszej piłki. Sam próbował jako trener w trzech klubach: Zniczu Pruszków, Motorze i Łódzkim KS. W dwóch ostatnich bardziej niż mecze miał prawo zapamiętać starania o pieniądze, by drużyna zachowała pozory normalności. Może i w końcówkach spotkań grała na chaos, ale on przede wszystkim towarzyszył ruchom działaczy ŁKS. W lutym 2015 roku Świerczewski został włączony do sztabu kadry Marcina Dorny U-21, szykującej się do młodzieżowych mistrzostw Europy. Pozostał w nim niecały rok, w dalszej pracy przeszkodził mu krewki charakter. W trakcie turnieju charytatywnego w Dębicy uderzył jednego z uczestników i wkrótce federacja poinformowała, że Świerczewski podał się do dymisji. – Mimo że wyraziłem skruchę z powodu incydentu w Dębicy, doszedłem do wniosku, że moja dalsza praca i obecność w PZPN nie mają sensu i powodowałaby tylko kłopoty dla ludzi, których cenię i szanuję. Jako człowiek honoru uważam, że nie mogłem postąpić inaczej – pożegnał się Świerczewski.
Aleksander Kłak z tamtej kadry dziś jest kierowcą autobusu, z piłką nie ma nic wspólnego.
Ma pan coś wspólnego ze sportem?
— Skończę naszą rozmowę i idę na pływalnię. Panu pewnie chodzi o piłkę? No cóż, od kilku lat jestem bez kontaktu. Odkryłem nowe hobby. Jedno to kolarstwo, zbieramy się w kilka osób i jeździmy od 100 do 180 kilometrów. Przyjemna sprawa. Tak samo jak góry. W Belgii ich nie ma, trzeba wyjeżdżać z kraju. Gdy mam tylko trochę wolnego czasu, to pakuję się i jadę. Zapisałem się do klubu alpejskiego, byłem już w Alpach, Pirenejach, w czerwcu pojechaliśmy na Kaukaz. Ostatnio ze znajomymi zorganizowaliśmy wypad w Tatry.
Piłki panu nie brakuje?
— Dziś już nie.
SPORT
Pytanie numer jeden przed meczami reprezentacji? Czy zagra Kamil Glik?
W niedzielnym meczu RC Strasbourg – AS Monaco filar naszej defensywy Kamil Glik skręcił staw skokowy. – W momencie, kiedy nabawił się urazu, było widać, że stopa mocno została przeciążona. Takiego piłkarza jak on trudno jednak złamać. Dotrwał do końca meczu. Teraz badania wykażą, jak wygląda jego sytuacja – poinformował na wczorajszej konferencji prasowej w Warszawie selekcjoner Jerzy Brzęczek.
Uraz Glika, bez którego na dzisiaj trudno wyobrazić sobie naszą jedenastkę, to jedna rzecz, a kłopoty kilku innych zawodników, to kolejna sprawa. Na zgrupowanie nie przyjechał kontuzjowany wcześniej Arkadiusz Milik. Jak się okazuje, problemy ma też inny środkowy obrońca, Jan Bednarek. — Z Jankiem sytuacja jest do opanowania. Z Kamilem wygląda to gorzej, ale mądrzejsi będziemy po wszystkich badaniach – informuje selekcjoner.
Wywiad z Gerardem Badią – Hiszpan odnosi się do swojej pozycji w zespole i do gry Piasta w ostatnim czasie.
Nie ukrywał pan ostatnio emocji z tego powodu, że wchodzi jedynie na końcówki spotkań. Z Lechią w końcu zagrał pan od początku…
— Jestem zadowolony, bo każdy chce grać w pierwszym składzie i to była wyłącznie sportowa złość. Oczywiście, że jak grasz tylko przez 5 minut, to nie jesteś zadowolony, bo nie masz zbyt wielu okazji do pokazania czegoś dobrego. Jedyną receptą było pokazanie na treningach, że jestem gotowy do gry w pierwszym składzie. Mogę się złościć, ale zawsze będę pomagał Piastowi, niezależnie ile minut będę przebywał na boisku.
Ostatnio Piast grywa trochę innym ustawieniem – trójką stoperów i wahadłowymi. Jak się pan czuje w takim systemie?
— Jak gramy trójką środkowych defensorów, to gra mi się trudno, bo sprawia on, że na boisku nie ma typowych skrzydłowych, za którego się uważam. Trener przygotowuje nas specjalnie pod każdy mecz i każdy może się przydać w odpowiednim momencie, w odpowiednich warunkach. Ja się dostosowuję do planu nakreślonego przez trenera.
Piast Gliwice zanotował w ostatniej kolejce najniższą frekwencję – i to mimo że mieliśmy mecz mistrza Polski z trzecią drużyną poprzedniego sezonu.
Prawie 25000 widzów obejrzało starcie we Wrocławiu, gdzie lider mierzył się z wiceliderem. Nieco więcej kibiców pojawiło się przy Bułgarskiej, gdzie Lech grał z Cracovią. Ponad 14000 ludzi podziwiało kolejne dwa ligowe trafienia Pawła Broż- ka w Krakowie, 16,5 tysiąca kibiców obejrzało hat trick Jarosława Niezgody, który taką sztuką popisał się w starciu z Rakowem. W Gdyni, Płocku i Kielcach pojawiło się od nieco ponad 6 do nieco ponad 5 tysięcy kibiców. Wychodzi zatem na to, że na meczu w Gliwicach frekwencja była najniższa w całej kolejce! Wszyscy znamy realia i wiemy, że mecze Piasta nigdy nie cieszyły się nadzwyczajnym zainteresowaniem, ale, że aż do tego stopnia?
Robertowi Lewandowskiemu dostało się od Hasana Salihamidzicia, dyrektora sportowego Bayernu Monachium.
Latem sporo krytyki spadło na samego Salihamidzicia, który – jak podawał „Sport Bild” – popełniał mnóstwo błędów w swoich działaniach. W przypadku wielu piłkarzy, jak np. Ti- mo Werner z Lipska, Hakim Ziyech z Ajaksu czy Steven Bergwijn z PSV, dyrektor Bayernu prowadził wstępne rozmowy, czynił jakieś uzgodnienia, nawiązywał kontakty, po czym zrywał je i przestawał się odzywać. Właśnie to rozwścieczyło Wernera, który przez całe wakacje czekał na sygnał z Monachium, gdzie miał być już „po słowie”, a który ostatecznie przedłużył kontrakt z RB. Te doniesienia potwierdził także Ziyech, twierdząc, że nie miał zamiaru siedzieć w miejscu i czekać na Bayern, po czym również przedłużył umowę ze swoim klubem.
Politykę transferową Bawarczyków skrytykował też sam Robert Lewandowski, twierdząc, że zespół potrzebuje więcej jakościowych piłkarzy, którzy po wejściu z ławki są w stanie dodać drużynie pozytywnego impulsu. Salihamidzić podsumował jego komentarze. – Powiedziałem mu, że nie musi się martwić o moją pracę, pracę Karla-Heinza Rummenigge czy Ulego Hoenessa. I na pewno nie powinien tego robić w publiczny sposób. Sądzę, że zrozumiał – przyznał dyrektor sportowy FCB.
fot. FotoPyK