Obejrzałem dzisiaj najbardziej polski mecz – nie powiem, że w dziejach, ale tylko dlatego, że najbardziej polski mecz ma tendencję do natarczywego powtarzania się na różnych stadionach i w różnych okresach. Żelazna klasyka gatunku, futbolowym bogom wciągnęło kilka taśm i raczą nas tą samą kasetą VHS co jakiś czas: walczymy heroicznie, gramy do końca, boksujemy się w miarę z rywalem z cięższej kategorii wagowej, ale ostatecznie dalej przechodzi kto inny, a my zostajemy z kolejną porażką do oprawienia w ramkę.
Dziś rano ktoś mnie spytał jaki typuję mecz. Powiedziałem, że w tym spotkaniu śmierdzi na kilometr jednobramkowym scenariuszem. Przyparty do muru o uściślenie, wskazałem, że to szansa Legii, bo choć Rangers na papierze mają więcej argumentów, tak Legia udowodniła, że, po pierwsze, potrafi je neutralizować. Wie jak bronić. Ma zupełnie niezły środek pola, który umie się przeciwstawić Rangersom, co sprawia, że ci są wyrzuceni do boku, gdzie muszą grać łupaninę w pole karne, a w powietrzu nieźle radzi sobie Legia. Legia, która ma też Gwilię, potrafiącego trafić kogoś trafić piłką w łeb. Legia ma też Luquinhasa, jednego z niewielu w ostatnich latach piłkarzy polskiej ligi, którzy faktycznie wiedzą na czym polega drybling, i ten gracz na pewno raz czy dwa przedrze się i albo sam spróbuje, albo coś wyłoży.
Przyparty do muru jeszcze bardziej powiedziałem, że jeśli Legia strzeli choć jedną bramkę, to awansuje, ale pachnie tu frajerskim golem dupą dla Rangers w doliczonym czasie gry, oczywiście po wyrównanym meczu. Bo choć znalazłbym sporo argumentów na rzecz Legii, tak zbyt długo i uważnie śledzę losy polskiej piłki, żadnej tu odkrywczości: wszyscy o podobnym co ja stażu są siłą rzeczy defetystami.
To był mecz na ostrzu noża, gdyby Luquinhas do bajeru w nodze dołożył trochę więcej strzału – mogła być faza grupowa. Gdyby Jarek Niezgoda, który wyglądał jak napastnik, grał od początku, czyli gdyby Legia generalnie więcej minut w tym dwumeczu spędziła z napastnikiem na boisku – mogło być inaczej. Ale darujcie gdybanie, co taki mecz się zdarza można uprawiać drobiazgową gdybologię, a jest ona na miejscu ewentualnie wtedy, gdy zespół faktycznie dał z siebie wszystko, gdy widziałeś, że przeskakuje sam siebie, a jednak nie wystarczyło, brakło szczęścia – wtedy trudno.
Uważam jednak, że tego meczu nie rozstrzygnął fart czy niefart.
Uważam, że brakło Legii odwagi ruszenia do ataku, czego nie zabrakło w końcówce Rangers.
Zdumiewa mnie, że Legia nie zagrała ofensywniej. Przecież jeden stracony gol, choć ostatecznie wyrzucił ją z rozgrywek, gdyby padł wcześniej nie zmieniał tak wiele. Wciąż sytuacja była ta sama: jedno trafienie, jeden farfocel, jeden odpowiednio włożony piszczel, a Legia ma awans. Uważam, że tutaj trzeba było znacznie aktywniej zapolować na gola, a uważam, że Legia mimo wszystko przede wszystkim skupiła się na tym, by gola nie stracić.
Liczyć, że Rangers nie strzelają na Ibrox zupełnie nic – powiedzieć, że ryzyko, to nic nie powiedzieć. Tu trzeba było szukać swojej szansy, a nie liczyć… właściwie na co? Na karne? Na to, że bojaźliwa gra w dogrywce jednak przyniesie gola?
Nie widziałem wielkiego wsparcia ofensywnych graczy, którzy mieli dzisiaj dużą ochotę do grania, może ten i ów miał szansę na dzień konia, ale i Herkules dupa, kiedy wrogów kupa – często nie mieli z kim pograć. Widziałem, przyznam szczerze, rzetelną defensywną robotę, bo poza golem Rangersi nie grali nic ciekawego, często walili głową w mur, kilka razy byli zatrzymywani może w ostatniej fazie akcji, ale i to przecież sztuka.
Czy wygrał lepszy? Nie wiem. Pewnie tak. Nieznacznie, ale pewnie tak. Na pewno jednak wygrał odważniejszy. I jakoś dziwnie mam wrażenie, że choć piłkarze się zmieniają, choć zawodnicy przyjeżdżają z różnych krajów, tak gdzieś w polskich klubach siedzi kompleks tych wszystkich skumulowanych porażek, naszej fatalnej pozycji rankingowych, naszego osuwania się. To garb, który ciąży w sposób namacalny, boiskowo widoczny właśnie w takich chwilach, gdy wszystko mogłaby rozstrzygnąć odrobina fantazji, a raczej: przykozaczenia. Bo jak pisali Kozacy zaporoscy do sułtana Mehmeda IV:
“Jaki z ciebie do diabła rycerz, jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić”. Nie twierdzę, że na pewno Legia jeża by zabiła, ale moim zdaniem nie podjęła nawet próby.
Leszek Milewski
Fot. Kozacy piszą list do sułtana. Obraz pędzla Ilji Riepina namalowany w latach 1878-1891