Piast Gliwice w tym okienku za Patryka Dziczka i Joela Valencię skasował (lub w najbliższej przyszłości skasuje) cztery miliony euro. Można byłoby więc zakładać, że stać go jeszcze na naprawdę poważne wzmocnienia i to nawet przy założeniu, że spora część tej kwoty i tak zostanie w klubowym skarbcu. Mistrzowie Polski zdają się jednak przechodzić na tryb transferowy “z braku laku pomyślimy nawet o Warcholaku”, biorąc od ligowej konkurencji piłkarzy z drugiego szeregu.
No bo powiedzmy sobie szczerze: sprowadzanie przez triumfatora ligi niepotrzebnego w Koronie Kielce Piotra Malarczyka i rozczarowującego w Lubinie Patryka Tuszyńskiego wygląda mocno nieekskluzywnie. To trochę tak, jakby do BMW chciano wmontować części z Dużego Fiata i liczono, że będzie działać jak zawsze. Łatwo się przeliczyć.
O ile pozyskanie tego pierwszego można jeszcze od biedy wytłumaczyć faktem, że chodzi jedynie o doraźne uzupełnienie składu spowodowane kontuzją Jakuba Czerwińskiego, o tyle branie od Zagłębia napastnika, pod adresem którego miejscowi kibice wysłali już wszelkie możliwe inwektywy pachnie pójściem po linii najmniejszego oporu.
Tuszyński na papierze nie wygląda jeszcze tak źle. W ostatnim sezonie Ekstraklasy strzelił przecież 10 goli, czyli więcej niż Piotr Parzyszek, którego potencjalnie ma zastąpić. Znacznie mniej optymistycznie przedstawia się to po dokładniejszej analizie. Tuszyński praktycznie przez cały sezon miał pewne miejsce w składzie: 34 mecze, 30 w pierwszym składzie, 14 całych, ponad 2600 minut na boisku. Mimo to gole strzelał tylko w siedmiu spotkaniach. Trzykrotnie zaliczał dublety, cztery razy trafiał pojedynczo – czyli w aż dwudziestu siedmiu przypadkach bramki nie zdobywał. Do tego dołożył zaledwie dwie asysty i jedno kluczowe podanie. A jeśli nie dawał konkretów ofensywnych, nie bardzo potrafił to zrekompensować w inny sposób. Często irytował swoją grą i marnował dobre sytuacje. Trybuny w Lubinie na pewno za nim nie zatęsknią.
W nowym sezonie stracił plac na rzecz Patryka Szysza. I teraz ktoś taki ma w założeniu decydować o ataku obrońcy tytułu. Waldemar Fornalik zaczął przechodzić na tryb z dwójką napastników, więc Tuszyński przychodzi, żeby grać. Odejście Parzyszka do Frosinone nie jest przesądzone, aktualnie porozumienia nie ma (Włosi oferują za mało), ale to się może szybko zmienić. A nawet z Parzyszkiem, Tuszyńskim i Steczykiem w ataku Piasta przy takim ustawieniu przepychu nie będzie.
Inna sprawa, że Fornalik wczoraj w przedmeczowym wywiadzie wcale nie wyglądał na szczęśliwego, że przychodzi rezerwowy napastnik z Lubina i nie jest to tylko nasze wrażenie. Widać, że kolejne odejścia zaczynają działać mu na nerwy, a następcy niekoniecznie zajmowali pierwszą pozycję na jego liście życzeń. Pozostaje mu próbować klecić z tego co ma i jak na razie to wychodzi, Piast wygrał trzy mecze z rzędu.
Do Gliwic wybiera się także pomocnik Tiago Alves z Olimpii Grudziądz, o którego wygrano rywalizację z kilkoma klubami PKO Bank Polski Ekstraklasy, ale jemu jeszcze będzie czas się przyjrzeć. Tak czy siak, wzmocnienia przy Okrzei stają się coraz bardziej drogą na skróty. Przychodzą co najwyżej solidni ligowcy, którzy na dodatek na fali wznoszącej byli już dość dawno temu, a nawet w swoim szczycie nie uchodzili za ekstraklasowe gwiazdki. Fornalik już nie raz i nie dwa pokazał, że potrafi rzeźbić w wątpliwej jakości materiale, wielu zawodników osiągnęło u niego życiową formę, ale wszystko ma swoją granicę. Szefowie Piasta zdają się do niej zbliżać.
Fot. FotoPyk