Przeprowadzka Arvydasa Novikovasa z Białegostoku do Warszawy była jednym z najciekawszych ruchów transferowych w naszej lidze w letnim okienku, ale jak się okazuje – na razie więcej z tym problemów niż korzyści. Nie zyskała ani Legia, bo Litwin grał tak beznadziejnie (na plus jedynie bramka z Koroną), że nawet jego problemy ze zdrowiem gdzieniegdzie przyjęto z ulgą, ani – jak się okazuje – Jagiellonia, która miała dostać za swojego skrzydłowego pieniądze, a dostała figę z makiem.
I otrzymuje tylko coraz ciekawsze wymówki. No ale po kolei. Konkretnie mowa o 300 tysiącach euro, na taką sumę umówiły się oba kluby. Termin płatności? Do połowy sierpnia, czyli klub z Podlasia poszedł Legii na rękę. Co z tego ma? Ano jedynie możliwość śledzenia kabareciku z bardzo bliskiej odległości, choć podejrzewamy, że dla Jagi cała sprawa przestała być śmieszna już jakiś czas temu.
Jak udało nam się ustalić, Legia brak przelewu tłumaczyła już w różne sposoby:
– zmianą na stanowisku księgowego,
– organizacją meczu i młynem z tym związanym,
– Lechią Gdańsk, która wisi Legii pieniądze z tytułu innej transakcji.
No, największy klub w Polsce – można rzec nawet, że korporacja z zastępem dyrektorów i menedżerów z dumnymi tytułami na wizytówkach – a tu takie kwiatki. Aż nam się przypomniały czasy szkolne, w których każda wymówka na brak pracy domowej była dobra, włącznie z tym, że pies wszamał nam zeszyt. Dodatkowo wieść niesie, że Legia zawrotną sumę zamierza płacić w ratach, co również nie wygląda poważnie, bo ma niewiele wspólnego ze wcześniejszymi ustaleniami.
Przypominamy sobie choćby serial, którego tematem była płatność za Jarosława Kubickiego, a w głównych rolach wystąpiły Lechia Gdańsk oraz Zagłębie Lubin i stwierdzamy, że w polskiej lidze brakuje wzajemnego szacunku. A później gdy mówimy o transferach dziwimy się, że nasz rynek wewnętrzny wygląda tak śmiesznie.
Fot. FotoPyK