Rzeszowskie kluby doskonale weszły w drugoligowy sezon. Stal jest liderem, a Resovia znajduje się w ścisłej czołówce. Wojciech Zając, prezes Resovii, opowiada nam o tym jak istotny był powrót na własny stadion, jak pomogli w tym kibice, ale też znani siatkarze, a także o celach, planach i kierunkach rozwoju klubu. Zapraszamy.
***
Chyba przyjemnie tego lata być prezesem Resovii?
Nie tylko tego lata. Wychowałem się na Resovii, mieszkałem dwadzieścia lat przy stadionie Resovii – dziś mam “aż” półtora kilometra – sercem jestem z Resovią i ta funkcja to dla mnie zaszczyt. Pamiętam starą drugą ligę, jak dla Resovii bramki zdobywał Jurek Podbrożny – tamte mecze zaszczepiły we mnie pasję do piłki i klubu. Jurek był wielką postacią, zrobił karierę i obrósł legendą, ale były też inne talenty: Dembiczak, Janicki, Błażej, Cisek, Kopeć. Trochę nazwisk się przewinęło.
Pan był aktywnym uczestnikiem trybun?
Byłem, na tym się wychowałem. Natomiast później, wiadomo, studia, rodzina. I wróciłem tak naprawdę, aktywnie, już jako członek stowarzyszenia kibiców w połowie lat dziewięćdziesiątych.
To były barwne lata kibicowskie.
Były, natomiast myśmy funkcjonowali w stowarzyszeniu Przyjaciół Piłki Nożnej, byli to ludzie, którzy mieli swoje biznesy, prywatne firmy – około stu prężnie działających członków. Jeździliśmy na mecze wyjazdowe, ale prywatnie. To była trochę inna forma kibicowania niż ultras. Później przejęliśmy dowodzenie nad sekcją piłki nożnej, ja zostałem wiceprezesem i od tamtej pory zawsze byłem w zarządzie.
Skoro wywodzi się pan z ruchu kibicowskiego, najlepiej rozumie jak istotną w życiu Resovii rolę odgrywają trybuny.
Ostatnie wydarzenia, remont stadionu przy Wyspiańskiego, to kolejny piękny dowód – przecież gdyby nie kibice, nie wrócilibyśmy do domu i gralibyśmy dalej na Stadionie Miejskim. W dużej mierze to kibice wzięli na siebie ciężar remontu, czyli: wszystkie prace przygotowawcze, te nie wymagające specjalistycznych firm. Do tego nakręcali poprzez media społecznościowe zbiórkę czysto finansową i szybko było widać tego efekty w postaci zaangażowania się jednej, drugiej, trzeciej firmy. Nasi kibice to rzesza ludzi, cała społeczność, w tym także kibiców siatkówki. Wymowne, że również nasi siatkarze bardzo mocno wspierali i angażowali się w akcję, w tym takie nazwiska jak Such, Karbarz, Drzyzga, Buszek, a nawet Wilfredo Leon wykupił certyfikat i wpłacił pieniążki. Zaangażował się, to znowu rozeszło się dużym echem i bardzo nam pomogło.
Zaprosiliście już Wilfredo na mecz?
Zaprosiliśmy wszystkich siatkarzy ASSECO Resovii. Czy Wilfredo przyjdzie – nie wiem, ma swoje obowiązki. Na pewno jednak ostatnio zacieśniamy współpracę międzysekcyjną. To jest hasło, które funkcjonuje w środowisku resowiaków: wszyscy jesteśmy Resovią. Nie ma i nie było osobno kibiców siatkówki, koszykówki, piłki nożnej. Chodzimy tak samo na mecze siatkówki jak i piłki, tak samo żałujemy, że dziś sekcji koszykarskiej nie ma.
Jak smakował pierwszy od dawna mecz na własnym stadionie?
Wybornie. Baliśmy się trochę, czy podołamy organizacyjnie, ale daliśmy radę. Uważam, że oceniając to w skali szkolnej, było na 4+.
To czego zabrakło?
Większego stadionu, po prostu. Frekwencja była znakomita, mnóstwo dawno nie widzianych twarzy, które nie chodziły na Stadion Miejski, z utęsknieniem czekając na powrót przy Wyspiańskiego. Każdy kibic, który dawno nie był na Resovii, mógł być zadowolony, ale my wiemy co chcemy naprawić. To mogą być nawet rzeczy niezauważalne przez potencjalnego kibica, ale wiemy gdzie są niedociągnięcia.
Powiedział pan raz “problemy nie istnieją, są tylko wyzwania i zadania do wykonania”. To jakie są aktualne zadania Resovii?
Wzmocnić się organizacyjnie, bo poziom sportowy, który mamy dzisiaj, jest zadowalający.
Gdyby nie bramka w końcówce w minionej kolejce bylibyście liderami.
Bylibyśmy, fajnie to wygląda w tabeli, ale podchodzimy do tego z chłodną głową.
Wracając, to co chcecie wzmocnić w kwestiach organizacji?
Cały czas musimy wzmacniać się marketingowo i wizerunkowo, docierać z Resovią do ludzi. Uważam, że w tych kwestiach nigdy nie ma takiego momentu, gdzie można sobie powiedzieć: dobrze, to już maksymalny poziom. Zawsze można coś zrobić. To ciągła praca. Chcemy, aby Resovia była kojarzona z dobrym poziomem sportowym, organizacyjnym, kibicowskim. Chcemy, żeby Resovia kojarzyła się z solidnością i wiarygodnością. W tym momencie jako marka jest w Polsce szeroko kojarzona, w czym olbrzymia zasługa siatkówki, która wypracowała pewien model postrzegania – siatkarska sekcja jest na bardzo wysokim poziomie sportowym, kibicowskim, organizacyjnym.
Czyli wzoru nie trzeba szukać daleko.
Jest zaraz obok. Ale jest coś takiego, jak cały brand. On już został wypracowany w świadomości społeczeństwa w Polsce, my musimy do tego równać, krok po kroku. Mamy się od kogo uczyć i uczymy, rozmawiamy, efekty tej współpracy nie przyjdą lada dzień, to długi proces, szczególnie, że poprzeczkę stawiamy sobie wysoko.
Jakim wydarzeniem był dla was zeszłoroczny mecz pucharowy z Lechią?
To było wyzwanie organizacyjne, ale przede wszystkim święto. Uważam, że podołaliśmy, zarówno my, piłkarze, a najbardziej kibice. To był wtorek, mecz z przyczyn telewizyjnych o 13, a jednak fani zjechali się z całego regionu i przyszło ich prawie pięć tysięcy. Na meczu byli przedstawiciele Lechii Gdańsk, którzy dobrze się u nas czuli, gratulowali nam boiskowej postawy – my, wówczas drugoligowy beniaminek, prowadziliśmy do przerwy, postraszyliśmy Lechię.
Mecz na rozbudzenie apetytów.
Rzeszów potrzebuje piłki nożnej. Ten mecz pokazał nam też, że nie ma się czego bać. Nie jesteśmy zaściankiem piłkarskim, a nasza praca i trenera Szymona Grabowskiego przynosi dobre efekty. Ta drużyna jest skonsolidowana, tworzy razem fajną ekipę, razem krok po kroku pokonują kolejne stopnie.
Odważy się pan powiedzieć, że celem jest awans do pierwszej ligi?
Przed nami trzydzieści cztery cele, bo każdy mecz jest celem. Po pięciu kolejkach jednak na pewno jestem zadowolony, nie tylko ja zresztą, tak samo kibice, mieszkańcy, mamy sporo pozytywnych sygnałów z zewnątrz. Atmosfera jest dobra. Natomiast nie ma co ukrywać – celem jest pierwsza szóstka, jak wielu drużyn w lidze.
To szczególny moment dla Rzeszowa, dwie drużyny radzą sobie dobrze w II lidze. Dawno tego nie widziano.
Jeszcze nie dawno mówiło się, że to miasto wojewódzkie z zespołami trzecioligowymi, z których żaden nie może zaistnieć, dzisiaj są to wiodące drużyny w lidze szczebla centralnego. Dla mnie nie jest zaskoczeniem ani to jak prezentuje się Stal, ani to jak prezentujemy się my. Ruchy transferowe na to jasno wskazywały.
Jak pan patrzy na projekt Stali?
Z zaciekawieniem. Czy wystarczy im cierpliwości i zaangażowania. My i Stal jesteśmy jak naczynia połączone – wzajemnie się napędzamy. To zdrowa rywalizacja. Paradoksalnie im jeden klub silniejszy, tym drugi też, bo jedni drugich podpatrują, jedni do drugich chcą równać.
Natomiast przy dwóch ambitnych klubach, czy Rzeszów jest dostatecznie dużym miastem, by dla obu starczyło – by tak rzec – gruntu ekonomicznego?
Nie chcę tak daleko wybiegać w przyszłość, na dzisiaj mogę powiedzieć, że wystarczy. Finanse Resovii są stabilne od ładnych kilku lat. Wiadomo, duża w tym pomoc miasta, ale też sponsorów takich jak Apklan, Arini, Handlopex. Cechuje nas sumienność i wiarygodność, tego się trzymajmy. Nie szastamy pieniędzmi, nie mamy wielkiego budżetu, wydajemy tyle, na ile nas stać.
Śledzi pan uważnie jak idzie Kamilowi Antonikowi w Ekstraklasie? To też dla was może być istotne, jeśli Kamil wypromuje was jako klub, w którym warto szukać talentów.
Oczywiście, całe środowisko Resovii śledzi postępy Kamila, z utęsknieniem czekamy na jego pierwszą bramkę. Kamil przebił się u nas bardzo fajnie i cieszymy się, że dostał szansę w Ekstraklasie. Arce szczególnie nie idzie, ale moim zdaniem Kamil mimo to pokazuje swoje umiejętności. Trochę mu jeszcze brakuje, by pokazać pełnię umiejętności, ale myślę, że to kwestia chwili.
Jest pan również wiceprezesem II ligi. Nowinką tegoroczną jest dostęp do InStat.
Przyznam się nieskromnie, że to był mój pomysł, który zaproponowałem na jednym ze spotkań zarządu II ligi, gdzie stwierdziliśmy, że dobre byłoby pomóc w ten sposób. Doszliśmy do porozumienia z zarządem PZPN, który wsparł nas finansowo, myśmy potem też negocjowali z InStatem, co zamknęło się w 2-3 spotkaniach. Pół roku temu to wydawało się niemożliwe, dziś działa. Największy z tego atut oczywiście dla trenerów, trener Grabowski bardzo sobie chwali, ale ja także z zaciekawieniem przeglądam raporty, uczę się tego systemu. Myślę, że to kolejny krok ku profesjonalizacji II ligi, która staje się coraz lepszym produktem. Mecze transmitowane w TVP mają dobrą oglądalność, jest pay per view z każdego spotkania. To naprawdę rozwijające się rozgrywki, w których są mocne kluby i fajne ośrodki miejskie. Teraz prowadzone są rozmowy ze sponsorem strategicznym, mocno nad tym pracujemy. To już są rozgrywki, które biznesowo mogą się fajnie “sprzedać”.
Działa pan również w podkarpackim ZPN. Jest czas na coś poza piłką?
Interesuję się trochę żeglarstwem, trochę wędkarstwem, generalnie wszystko co związane z wodą. Natomiast poza piłką oczywiście czas z rodziną.
Jak rodzina patrzy na ilość futbolu w pana życiu?
Ze zrozumieniem. Akceptują. Ja też unikam tematów piłkarskich w domu. Owszem, opowiem jak wrażenia, ale też potrzebna jest odskocznia.
Rozmawiał Leszek Milewski
Fot. CWKS-Resovia.pl