Pamiętamy znacznie gorsze poniedziałki z Ekstraklasą, mecz w Kielcach odruchów wymiotnych u nas nie wywoływał, choć lekkie znużenie już tak. Korona z Pogonią nie stworzyły fajnego widowiska, ale to goście mają już czwarty w tym sezonie komplet punktów i zrównali się z prowadzącym Śląskiem Wrocław. W ich przypadku chwilowo wyłącznie ten fakt się liczy.
Jeżeli postanowiliście inaczej spożytkować dwie godziny swojego życia, nic nie straciliście. Każdy z was może włączyć meczowy skrót, aby zobaczyć piękny i zarazem jedyny godny uwagi moment: akcję bramkową. Po podaniu Tomasa Podstawskiego leżący już Jakub Bartkowski zdołał dziubnąć piłkę do Sebastiana Kowalczyka, który nie podpalił się w typowo ekstraklasowym stylu, tylko efektownie przełożył sobie dopiero co powołanego do reprezentacji Bośni i Hercegowiny Adnana Kovacevicia, a następnie idealnie przymierzył przy słupku. Paweł Sokół nie miał szans, zresztą autorowi gola gratulował już w telewizyjnej rozmówce w przerwie. Kapitańska opaska wyraźnie służy skrzydłowemu, który formalnie wciąż jest przecież młodzieżowcem.
Kowalczyk do ostatniego gwizdka sumiennie harował w defensywie, koledzy w tyłach dzięki jego postawie mieli nieraz ułatwione zadanie. Koniec końców szybkie wejście Igora Łasickiego za kontuzjowanego Benedikta Zecha szczecińskiej obronie nie zaszkodziło, zmiennik również zrobił swoje.
Niestety poza tym golem obejrzeliśmy głównie pokaz ofensywnej niemocy. Chcielibyśmy stwierdzić, że Pogoń przewyższała Koronę kulturą i organizacją gry, jednak byłoby to naciągane. Ewentualnie miałoby jeszcze rację bytu po pierwszej połowie. W drugiej “Portowcy” w pełni dostosowali się do marnego poziomu meczu. Ba, w zasadzie za ten okres byli słabsi. Nic nie pokazali z przodu, Sokół głównie się nudził. Ogólnie żadna drużyna nie stwarzała sobie konkretnych sytuacji. Obaj bramkarze wykazywali się tylko przy strzałach zza pola karnego. Dante Stipica na początku nie do końca pewnie wybijał uderzenie Rodrigo Zalazara, za to niedługo po zmianie stron efektownie interweniował po próbach Jakuba Żubrowskiego i Urosa Djuranovicia. Jeśli chodzi o Pogoń, próbował głównie Zvonimir Kożulj, ale im dalej w las, tym gorzej mu to wychodziło. Chwilami zaczynał już irytować swoich kolegów.
Gino Lettieri znów zamieszał składem, zaczął także ustawieniem z trójką stoperów, ponownie jednak nie uzyskał spodziewanego efektu. Po raz pierwszy od początku wystąpił Zalazar i po zachęcających kilku minutach błyskawicznie zgasł. Djuranović rozkręcił się dopiero po przerwie, a i tak zaraz potem zszedł. Erik Pacinda był bezużyteczny, nie wychodziły mu także stałe fragmenty. Michal Papadopulos nic nie mógł wskórać, co najwyżej wywalczył faul. Ustawiony na wahadle Daniel Dziwniel wykonał milion niepotrzebnych dośrodkowań, pojedynków unikał jak ognia. Korona w ofensywie miała olbrzymie problemy, choć biegający po drugiej stronie Adam Buksa miewał podobne zmartwienia i musiał się ograniczyć do rozbijania obrońców.
Pogoń dokonała jednak najważniejszego, czyli mimo ewidentnie nie najwyżej formy odniosła zwycięstwo i prawie cała liga ogląda jej plecy. Korona w ostatnich czterech kolejkach wywalczyła zaledwie punkt, do tego znów bardzo mało biegała. Kieleccy kibice nie mają zbyt wielu pozytywnych punktów zaczepienia. Letnia rewolucja na razie przynosi zgniłe owoce.
Fot. newspix.pl