Reklama

Absurdalny kryzys na własne życzenie

redakcja

Autor:redakcja

19 sierpnia 2019, 15:36 • 5 min czytania 0 komentarzy

Spodziewaliśmy się w Legii Warszawa wielu problemów, kłopotów z obsadzeniem kilku pozycji, z taktycznym dograniem wszystkich elementów oraz kilku tradycyjnych kryzysów organizacyjnych, jak choćby ten wynikający ze zmiany systemu sprzedaży biletów. Ale że stołeczny klub tak szybko wywoła kompletnie absurdalną aferkę wokół pozycji napastnika – no tego przewidzieć po prostu się nie dało. Co uderza? Przede wszystkim spis winowajców tej sytuacji, w którym znajdują się wyłącznie ludzie z “eLką” w sercu.

Absurdalny kryzys na własne życzenie

Spójrzmy na sytuację przed sezonem. W momencie, gdy cała liga szuka napastnika, nawet faworyci do mistrzostwa nie mają jakiegokolwiek komfortu rotacji na szpicy, a niektórzy ligowcy po prostu przesuwają na dziewiątkę swoich skrzydłowych, Legia ma w sumie aż czterech snajperów.

I praktycznie o każdym da się powiedzieć parę ciepłych słów.

Za gwiazdę ligi słusznie uchodzi Carlitos, który od momentu przyjścia do Wisły jest zawodnikiem robiącym różnicę na boisku. Jasne, miewa momenty irytujące, bywa, że po boisku się snuje, a dryblingi kończy głupimi stratami, ale nadal: to gość, który strzelił 16 goli i dołożył 6 asyst w ubiegłym sezonie, wcale nie takim udanym i dla Legii, i dla samego Lopeza. O jego wyczynach w sezonie 2017/18 (24 gole, 7 asyst) nie ma co wspominać. Każdy, kto obserwuje uważnie mecze wie, że Carlitos jest gwarancją tworzenia zagrożenia pod bramką rywala. Gdy porównamy go z napastnikami konkurentów – Piotrem Parzyszkiem, Michalem Papadopulosem, albo nawet Arturem Sobiechem – Legia wypada o wiele korzystniej.

Ale przecież są też rezerwowi. Sandro Kulenović, wciąż zaledwie 19-letni, reprezentant chorwackiej młodzieżówki, w CV mecze i gole w barwach Primavery Juventusu. W ubiegłym sezonie Ekstraklasy, mimo średniej gry i ledwo 712 minut na murawie, zdołał wcisnąć cztery bramki i asystę. Świetne warunki, nieźli nauczyciele, bo przecież wyfrunął ze słynnej akademii Dinama Zagrzeb, dość szybko nabrane doświadczenie ligowe i pucharowe. Może trochę gorzej z grą w piłkę, ale przecież w polskiej lidze gra w piłkę wcale nie jest częstym obrazkiem. Częściej przydają się na przykład centymetry przy stałym fragmencie.

Reklama

ekstraklasa-2019-08-19-13-08-26

Do tego Jarosław Niezgoda i Jose Kante, czyli goście, którzy nie spełnili pokładanych w nich nadziei, ale jednocześnie tacy, których z pocałowaniem ręki wzięłaby spora część ligowej konkurencji. Zwłaszcza Niezgoda, który chyba wreszcie uporał się ze wszystkimi swoimi urazami wydaje się chłopakiem, który nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Generalnie jednak nie ma co się oszukiwać – w każdym normalnie zarządzanym klubie grającym ustawieniem z jednym napastnikiem, duet Kulenović-Carlitos powinien wystarczyć na cały sezon efektywnego strzelania.

Co robi Legia? Cóż, po wczorajszym meczu nie da się napisać inaczej: maksymalnie utrudnia życie i jednemu, i drugiemu.

To praktycznie cała seria błędów popełnianych chyba na wszystkich poziomach, od władz klubu, które nie zgodziły się na transfer do Barnsley, w jasny sposób wyrażając nadzieję, że cena za Sandro jeszcze wzrośnie, aż po kibiców, którzy wczoraj pożegnali schodzącego z boiska Chorwata przeraźliwymi gwizdami. Całość jest absurdalna właśnie przez to, że to sami legioniści, od fanów po prezesów, przyłożyli rękę do obecnej sytuacji. Sytuacji absolutnie nie do pozazdroszczenia.

Jeśli chodzi o Carlitosa, jego frustrację widać w każdym ruchu na murawie. Pozostający blisko Legii Adam Dawidziuk twierdził na Twitterze, że Lopezowi “zagotowało się pod przysadką” po meczu z FC Europa i można uznać sytuację za początek problemów. Czy warto było usadzić Hiszpana, by uspokoić jego rozgrzaną głowę? Trudno ocenić, być może, natomiast pamiętajmy – Europa była trzy rundy temu. Po drodze Legia zdążyła już sporo zagrać w lidze, przejść dwumecz z Finami, potem ogolić Atromitos i wylosować Rangersów. Naprawdę imponujący musiał być ten pożar pod kopułą, skoro do dzisiaj trwa jego gaszenie.

Zwłaszcza, że na gaszeniu najwięcej traci Sandro Kulenović.

Reklama

Tej postaci jest nam zwyczajnie szkoda. Już abstrahując od twitterowych wieści o tym, ilu znajomych i członków rodziny oglądało wczoraj Kulenovicia z trybun – on sam po prostu nie zasłużył na takie potraktowanie. Dziś możemy się zastanawiać – gwizdy były adresowane do 19-latka, który zdaniem kibiców grał słabo? Do Vukovicia, za to że wprowadził obrońcę za napastnika? Do Vukovicia za to, że w ogóle wystawia Kulenovicia? Widać było jak to odebrał zawodnik i sztab, Vuko grzmiał na konferencji, że to obrzydliwe zachowanie i tak jak zazwyczaj z jego konferencyjnymi występami średnio się zgadzamy, tak tutaj po prostu rozumiemy.

Jednak ostre potraktowanie Chorwata przez fanatyków, to tak naprawdę konsekwencja wcześniejszych błędów. Uporczywe wystawianie zawodnika ewidentnie pod formą, w dodatku spalającego się z każdym kolejnym meczem, to już błąd z gatunku zarządzania zasobami ludzkimi. Vuković uparcie przekonuje, że Sandro wygląda na treningach lepiej od Carlitosa, co w sumie jest wyłącznie potwierdzeniem, że Kulenović nie radzi sobie z wrzuconą na jego barki presją. Widać jak na dłoni – nie odstawia nogi, nie odpuszcza przy powrotach czy pressingu, pracuje sumiennie. Braki zaczynają się ujawniać, gdy trzeba przyjąć piłkę czy oddać czysty strzał. Za bardzo chce? Po prostu jeszcze nie umie? Cokolwiek jest przyczyną, na pewno wrzucanie go na tego samego wysokiego konia co parę dni, życia mu nie ułatwia.

Aleksandar Vuković, ale i cały klub (bo przecież Sandro nabiera wartości) doprowadzili do sytuacji, w której:

– jeden napastnik, przygaszony 19-latek, właściwie jeszcze dzieciak, otrzymuje gwizdy od kilkunastu tysięcy osób, po meczu, w którym dał z siebie wszystko – po prostu jego “wszystko” to aktualnie za mało, by zapracować na dobrą notę;

– drugi napastnik, wywożony gwiazdor, od tygodni siedzi w boksie, frustrując się każdym kolejnym nieudanym przyjęciem Kulenovicia i każdym nieudanym strzałem chorwackiego kolegi.

Miał być duet, który zapewni bramki, jest duet, który w Warszawie w tej chwili czuje się po prostu źle – bo ani Carlitos nie może być zachwycony wiecznym przesiadywaniem na ławce, ani Sandro porcją gwizdów, które odebrał wczoraj przy Łazienkowskiej. Co gorsza – wydaje się, że sytuację można było rozwiązać na tysiąc sposób i 999 z nich byłoby lepszych od drogi obranej przez Vukovicia, Legię, jej kibiców.

A inna sprawa, że serial “Napastnik Niezrozumiany” w Legii kręcą już od paru ładnych lat, zmienia się tylko odtwórca głównej roli. Raz głównymi bohaterami są Orlando Sa i Henning Berg, innym razem Aleksandar Prijović i Stanisław Czerczesow, w trzecim sezonie Carlitos oraz Vuković. Czapki z głów przed scenarzystami, którzy tym razem wymyślili takie zwroty akcji jak oferta z Barnsley czy gwizdy kibiców.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...