Trener może siedzieć w klubie 24 godziny na dobę, opracowywać coraz to wymyślniejsze taktyki, podglądać rywali przez dziurę w płocie, szukać inspiracji w kartach, czytać horoskopy, cokolwiek, ale jeśli piłkarze nie pomogą mu na boisku, nic z tego nie będzie. Mamy taką ligę, w której różnice umiejętności są na tyle małe, że często wyniki kolejnych meczów definiuje szczęście, bo ten nie trafił, a ten zaraz trafił i jakoś poszło. Piast oczywiście grał bardzo dobrze w zeszłym sezonie, szczególnie na wiosnę, ale też miał trochę farta, to normalne. On strzelał, rywale nie. I choć możemy się kłócić, ile na dziś mamy prawo zarzucić Fornalikowi przy słabym starcie sezonu, to nie ma co ukrywać: Piast teraz szczęścia raczej nie miał. A to odwalił coś Korun, a to Plach. Natomiast zauważyliśmy, że mało mówi się o Piotrze Parzyszku, który na początku sezonu nie jest zbyt skuteczny. Eufemistycznie mówiąc.
Mistrzowska układanka Piasta miała kilka ważniejszych elementów, ale trudno mówić o Parzyszku jako bohaterze drugiego planu. Nie, napastnik strzelał naprawdę ważne bramki:
– jedyną w zwycięskim meczu z Wisłą Płock (28. kolejka),
– otwierającą wynik w Gdańsku, gdy Piast ograł Lechię 2:0 (31. seria gier),
– jedyną w wygranym meczu z Zagłębiem Lubin (32. kolejka),
– no i perła w koronie, czyli ostatni mecz sezonu z Lechem Poznań, 1:0 za sprawą właśnie Parzyszka.
Napastnik strzelał też naturalnie wcześniej, potrafił również obsłużyć kolegów asystą, natomiast wybraliśmy sam finisz rozgrywek, by przypomnieć wszystkim, jak istotny okazał się były gracz PEC Zwolle. Gdyby nie jego bramki, zapewne mistrzowska feta nie odbyłaby się w Gliwicach.
Posłodziliśmy? Posłodziliśmy, zasłużenie zresztą, natomiast nie wspominki są tematem tego tekstu. Mamy bowiem nowy sezon i Parzyszek najzwyczajniej w świecie zawodzi. 642 minut na boisku i tylko jedna bramka, w pierwszym meczu z BATE, strzelona po 36. minutach tamtego starcia. Łatwo więc obliczyć, że Parzyszek pozostaje od dziesięciu godzin bez gola, co jest wynikiem skrajnie słabym.
A nie jest tak, że koledzy nie stwarzają mu okazji. Nie, absolutnie, Piotrek powinien mieć na swoim koncie co najmniej kilka sztuk. Nie wierzycie? No to przygotowaliśmy parę dowodów.
Zaczynamy od najlepszego przykładu, czyli starcia z Lechem Poznań. Parzyszek miał obowiązek strzelić jedną bramkę, powinien dwie, mógł trzy:
Dalej – nie skorzystał również ze swoich szans w meczu ze Śląskiem:
Nie pomógł w Superpucharze (piłka zlewa się z graczem Lechii, dlatego jest niezbyt widoczna):
Tak samo z ŁKS-em:
Oraz z Rygą:
Naliczyliśmy więc Parzyszkowi osiem albo znakomitych, albo co najmniej bardzo dobrych sytuacji strzeleckich. Moglibyśmy być ostrzejsi i wybrać jeszcze parę przykładów, natomiast nie chcemy przegiąć w drugą stronę i oczekiwać, że Parzyszek będzie strzelał absolutnie wszystko. Wtedy nie grałby w Piaście Gliwice, tylko przebiłby się do najlepszych w Holandii czy Anglii.
Natomiast wydaje nam się, że Parzyszek w formie z końcówki tamtego roku wykorzystałby – strzelamy – pięć z tych sytuacji. Przypomnijcie sobie, jak trafiał wcześniej, potrafił uderzyć i nożycami, a tutaj ma problem, by skierować piłkę głową do siatki, gdy rywale są w lesie. Albo po prostu kopnąć na pustą, van der Hart robił przecież w tej najlepszej okazji tylko za ozdobę.
Gdyby więc Parzyszek był sobą, Piast miałby więcej punktów w lidze i grałby dalej w pucharach.
Parzyszkowi brakuje jednak skuteczności, a Fornalikowi szczęścia, bo co szkoleniowiec ma w takich momentach zrobić? Może tylko załamać ręce. Nie dysponuje na dziś klasowym zmiennikiem, to nie jest ta sytuacja, w której Kulenović pudłuje, a na ławce siedzi Carlitos. Nie, Fornalikowi wypadł Aquino, z kolei Steczyk też zdążył już zaliczyć ze dwa spore pudła i naprawdę nie wygląda obecnie na porządnego snajpera.
Cały czas będziemy uważać, że Rygę gliwiczanie powinni ograć i z Misiem Yogi na szpicy, ale w pewnych kwestiach musimy być wyrozumiali.
Pusta bramka, łatwa piłka, a gola nie ma. Dobra wrzutka, gola nie ma. Fornalik sam siebie na boisko przecież nie wpuści.
Fot. 400mm.pl