Cóż, chyba najwyższa pora to napisać – przed meczami Arki Gdynia telewizja powinna być zobowiązana do wyświetlania specjalnego ostrzeżenia. Poszlibyśmy też krok dalej i umieścili w rogu ekranu jakiś wymowny symbol, który byłby informacją dla spóźnialskich. Brak takich zabiegów zwyczajnie podpada pod wprowadzanie klientów w błąd – ta Arka z ekstraklasową drużyną piłkarską ma bardzo niewiele wspólnego.
Po tym, co dzisiaj zobaczyliśmy w Lubinie, jesteśmy skłonni stwierdzić, że jeden punkt gdynian po czterech spotkaniach to w sumie niezły wynik. Musi kląć po nosem Gino Lettieri, że Deja zaliczył tydzień temu strzał życia, a jego podopieczni byli tak nieskuteczni. Punkty leżały na ulicy, wystarczyło się schylić. Dokładnie tak jak schyliło się Zagłębie, bo naprawdę nie mamy wrażenia, że Miedziowi wypruli dziś sobie żyły.
No, nic w tej Arce nie funkcjonuje. Nawet Pavels Steinbors nie broni już w sytuacjach beznadziejnych, z czego w ostatnich sezonach słynął – ot, wyciąga to, co powinien i puszcza też to, co powinien. Ale golkiper to najmniejszy problem ekipy Jacka Zielińskiego. Znacznie większym jest obrona, a raczej coś, co ma ją przypominać. Ludzie, dzisiaj Lubomir Guldan posyłał takie piłki między tymi tyczkami, jakby był słowacką odpowiedzią na Andreę Pirlo. Z jednej skorzystał już na początku Żivec i Zagłębie pięknie sobie ten mecz ustawiło. A Marciniak (najsłabszy piłkarz ligi na początku tego sezonu), Zbozień, Danch i Helstrup, a później Maghoma, wręcz zapraszali gospodarzy do strzelania kolejnych goli i tylko nieskuteczność Czerwińskiego, Żivca, Szysza czy Starzyńskiego sprawiała, że skończyło się na dwójce, bo wymieniony przed chwilą napastnik raz też zachował się bezbłędnie.
Ale złe rzeczy trzeba powiedzieć też o pomocy Arki, którą stać było tylko na kilka indywidualnych zrywów i strzały z dalszej odległości. Nie wiemy, kto wpadł na pomysł, że Busuladzić może w jakimś stopniu zastąpić Vejinovicia, ale gratulujemy optymizmu. Nam wydaje się, że chłop miałby problem z zastąpieniem nawet stadionowego stewarda, choć nie jest to przecież najbardziej wymagająca robota pod słońcem. Zgasł też po dobrym początku Antonik, Młyński ma kłopoty z podejmowaniem właściwych decyzji, Nalepa jako dziesiątka – kolejne pudło. Arka w środku pola – po odejściu trzech kluczowych graczy – ma lej po bombie.
No i jeszcze atak – Serrarens czekał na podania, ale się nie doczekał. Sam nic wykreować nie potrafił, Guldan schował go do kieszeni tak głęboko, że znajdzie się chyba dopiero wtedy, gdy żona będzie wstawiać pranie.
Aż strach pomyśleć, co przyniosą kolejne mecze.
A dla Zagłębie ukłony i podziękowania, bo gdyby nie Miedziowi, ten mecz nie miałby żadnego sensu. Jak masz słabiaka, to trzeba go lać i z tej roli gospodarze się wywiązali. Jak już wspomnieliśmy, przyczepić możemy się tylko do skuteczności, ale to rzecz do nadrobienia. W porównaniu z problemami dzisiejszego rywala – pikuś.