Skłamalibyśmy, pisząc, że nie obawialiśmy się tego meczu i byliśmy spokojni o jego wynik, a co za tym idzie – o awans siatkarzy na igrzyska w Tokio. Obawialiśmy się, choć biało-czerwoni byli faworytami. Obawialiśmy się, choć do składu właśnie dołączył jeden z najlepszych graczy na świecie. Obawialiśmy się, choć w odniesieniu zwycięstwa nad Francuzami miał pomóc fanatyczny doping najlepszej publiczności na świecie. Obawialiśmy się jednak zupełnie niepotrzebnie. Polacy roznieśli „Trójkolorowych” i praktycznie zapewnili sobie bilety do Japonii!
Nie ma większego sensu dyskutować z regulaminem, nawet, jeśli jest totalnie irracjonalny. Polacy triumfowali w dwóch poprzednich mistrzostwach świata i bez cienia wątpliwości są jedną z kilku najlepszych drużyn na planecie. Dla siatkarskich działaczy nie oznacza to jednak w żadnym wypadku, że bilety na igrzyska olimpijskie im się na leżą. O, nie! Mistrzowie, czy nie, muszą się jeszcze wykazać w turnieju eliminacyjnym.
Polscy działacze musieli się trochę napracować, ale postawili na swoim i ekipa Vitala Heynena o kwalifikację do Tokio mogła walczyć na swoim terenie. Nie wszystkim się to podobało, a Francuzi otwarcie krytykowali organizatorów za to, że terminarz spotkań był ustawiony pod naszych. Fakt, Polacy pierwszy mecz z Tunezją zagrali po południu w piątek (błyskawiczne 3:0), a Francuzi ze Słoweńcami grali wieczorem (też wygrali 3:0, ale po zaciętych końcówkach dwóch setów). Spotkanie Polska – Francja, które miało decydować o tym, kto awansuje do Tokio zaplanowano na 15:00 w sobotę. Siłą rzeczy, to nasi mieli więcej czasu na regenerację.
– Zapłaciliśmy spore pieniądze, żeby zorganizować ten turniej, a co za tym idzie, by wybrać sobie najlepsze terminy. Jeżeli inni chcieliby tego samego, mogli przecież zgłosić akces i zapłacić tyle, co nasz związek. Światowa federacja pozwala na to, więc nie widzę powodu, dla którego to miałoby być podważane. Jako gospodarz mamy prawo zorganizować ten turniej pod siebie – skomentował kapitan naszej reprezentacji Michał Kubiak na łamach „Przeglądu Sportowego”.
Francuzi marudzili, twierdzili, że to nie fair i że te detale mogą ich pozbawić kwalifikacji olimpijskiej. Ale kiedy przyszło co do czego – okazało się, że to nie detale decydują o wyniku meczu. Biało-czerwoni byli lepsi w każdym aspekcie gry, a ich wygrana ani przez chwilę nie była zagrożona. Skończyło się na gładkim 3:0, a całość zajęła tylko trochę dłużej niż z Tunezją. Nawet w trzecim secie, kiedy przecież mogliśmy się obawiać, że Francuzi się poderwą i rzucą na szalę absolutnie wszystko, co mają – też nie było zagrożenia. Polscy mistrzowie świata w ostatniej partii nierzadko prowadzili 4-5 punktami, ostatecznie wygrali 25:20.
Wynik wynikiem, ale jeszcze bardziej od gładkiego 3:0 imponująca była gra Polaków. Fenomenalnie grał Kubiak, rewelacyjnie wchodzący do kadry Leon, błyszczał Muzaj. Może to banalne, ale to naprawdę był koncert naszej drużyny. Co ciekawe, dyrygent polskiej orkiestry po takim pokazie wirtuozerii, tonował nastroje.
– Zagraliśmy… nieźle. Ale to nie koniec, dopóki nie poradzimy sobie ze Słowenią. Ta drużyna ma jeszcze ogromny potencjał. Teraz wracamy do hotelu, regenerujemy się i walczymy dalej. Dziś jest jeszcze za wcześnie na gratulacje – powiedział Vital Heynen na antenie TVP Sport.
Za wcześnie? Czy dwie wygrane jeszcze nie dają nam awansu? Teoretycznie – jeszcze nie, ale w praktyce w zasadzie jest już po zawodach. Tak grająca Polska po prostu nie ma prawa przegrać jutro ze Słowenią 0:3. Wiadomo, dopóki piłka w grze nie dzielimy skóry na niedźwiedziu, bo przecież pamiętajmy, że polscy sportowcy nie na takiej autostradzie do sukcesu potrafili zaliczyć spektakularnego dzwona. Ale, kurde, mówimy o mistrzach świata, którzy są w takim gazie, że nie boimy się z czystym sumieniem napisać: brawo, panowie, jedźcie do Tokio i przywieźcie nam stamtąd medal!
foto: newspix.pl