Różne są odcienie przepisu o młodzieżowcu w PKO Bank Polski Ekstraklasie, ale bardzo szybko przekonujemy się, że obowiązek wystawiania przynajmniej jednego zawodnika urodzonego w roku 1998 lub późniejszym na pewno poziomu ligi nie obniży. De facto nie ma czego obniżać. Kilku zawodników natomiast dostaje szansę szybciej niż pewnie miałoby to miejsce w normalnych okolicznościach. W piątkowy wieczór w Lubinie to właśnie młodzieżowcy odegrali kluczowe role.
Zacznijmy od gospodarzy. Patryk Szysz wszedł do składu kosztem Patryka Tuszyńskiego i był to udany ruch Bena van Daela. Już na początku były napastnik Górnika Łęczna bardzo fajnie odegrał do wbiegającego Łukasza Poręby, który jednak w dobrej sytuacji strzelił prosto do rąk Damiana Węglarza. Szysz czasami miał “surowe” momenty, ale widać u niego to “coś”, co cechuje kandydatów na klasowego napadziora. A już sposób, w jaki wsadził głowę przed obrońcą przy golu kontaktowym naprawdę robił wrażenie. Tak naprawdę zdobył bramkę z niczego, Alan Czerwiński może mu dziękować, że dzięki temu zapisał sobie na konto asystę, a Filip Starzyński musiał być zaskoczony, że nagle ma kluczowe podanie.
Starzyńskiemu bardzo długo nic nie wychodziło. To znaczy – był pod grą, ale nie potrafił niczego wykreować. Nic, zero. Dopiero przy golach koniec końców uzyskał konkrety, choć trudno przypisać mu większe zasługi w tym, że po prostu podał na skrzydło do Czerwińskiego. Później asystował Porębie na 2:2, ale i tutaj zasługi ma przede wszystkim strzelec, który jakimś cudem wbiegając w pole karne zdołał odbić piłkę tak, że ta wpadła tuż przy słupku. Poręba także jest młodzieżowcem i też dał radę w środku pola. Lubińskie młokosy pokazały starszym kolegom, co to znaczy ciągnąć grę w trudnych chwilach.
W Jagiellonii są rozgoryczeni stratą dwóch punktów, ale przynajmniej wreszcie jak poważny piłkarz zaprezentował się Patryk Klimala. Zaczął od kilku spalonych, nie potrafił wyczekać, gdy jednak trafił do siatki, wyraźnie nabrał pewności. Inna sprawa, że strzelając do pustej bramki miał dużo szczęścia, bo tak naprawdę skiksował jedną nogą i piłka odbiła mu się od drugiej, ostatecznie wpadając gdzie trzeba. Tak czy siak Klimala wypadł na wyraźny plus w drugiej połowie. Był bliski kolejnego gola – przyjął piłkę i uderzył pod poprzeczkę, ale Konrad Forenc zdołał interweniować. Gdyby koledzy byli skuteczniejsi, napastnik “Jagi” miałby nawet dwie asysty. Najpierw dobrze dograł w tempo do wbiegającego Ognjena Mudrinskiego, który kopnął tuż nad poprzeczką, a już w doliczonym czasie przytomnie wycofał do Jesusa Imaza, któremu już chyba zabrakło pary w nodze.
Z tego remisu zdecydowanie bardziej może się cieszyć Zagłębie. Jagiellonia bardzo długo kontrolowała przebieg wydarzeń. Większa kultura gry, lepsza organizacja, więcej sytuacji. Gdyby podcinka Tomasa Prikryla mająca znamiona geniuszu po odbiciu się od poprzeczki wpadła do siatki, zamiast wyjść w boisko, prawdopodobnie gospodarze już by się nie podnieśli. I tak zresztą nic na to nie wskazywało. Kiedy Imaz bardzo precyzyjnym strzałem sprzed pola karnego podwyższył prowadzenie, wydawało się, że jest po wszystkim.
Potem jednak Szysz zrobił coś z niczego, a niezamierzenie zadanie swojemu zespołowi utrudnił… trener Ireneusz Mamrot. Zamotał się zmianą najlepszego do tego momentu Martina Pospisila (piękne podanie otwierające przy pierwszym golu, asysta przy drugim, dużo jakości w środku pola), za którego wszedł Marko Poletanović. Czech był bardzo zdziwiony zejściem i nie tylko on. Mamrot tłumaczył przed kamerami Canal+, że poszła fama, iż Pospisil chce zmiany, ale po fakcie okazało się, że nie. Druga linia białostoczan straciła na jakości i odbiło się to na wyniku, bo już z Poletanoviciem na placu gry Zagłębie wyrównało.
Lubinianie ciągle są bez wygranej, jednak punkt w takich okolicznościach może ich podbudować. W Jagiellonii muszą popracować nad mentalnością, bo dziś stracono zwycięstwo w stylu naszych pucharowiczów. Prowadzenie, niezła gra, kolejne okazje, a potem nagle wszystko się sypie. No ale w końcu coś z czego wynika, prawda?
Fot. newspix.pl