Jesteśmy już tak głęboko w pucharowej dupie, tak się w niej urządziliśmy, że dziś szukając plusów musimy wskazać to, iż nasz przedstawiciel nie skompromitował się w dwumeczu z drużyną, która straciła 30 punktów do mistrza Danii i mimo dziesięciu podejść, w fazie grupowej europejskich pucharów nie była obecna od 2005 roku. Lechia Gdańsk powalczyła z Broendby, przegrywając 0:2 doprowadziła do dogrywki, ale w niej niestety zaprezentowała się już jak typowa ekipa z Polski.
Biało-zieloni i tak okazali się jednookim wśród ślepców. Mieli najtrudniejszego przeciwnika, a dobrej piłki pokazali najwięcej. Cóż jednak z tego, skoro podzielili los reszty. Odpadli zasłużenie, choć żal pozostaje, apetyty zostały rozbudzone. Niestety Lechia zdecydowanie za mało wycisnęła z pierwszego spotkania, a teraz wykładała się na szczegółach i nie wykorzystała lepszego okresu po zdobyciu bramki kontaktowej. Znów też kilka razy przejmowała piłkę przed polem karnym Duńczyków i nie robiła z tego użytku.
Lukas Haraslin został brutalnie zweryfikowany w tym dwumeczu, bo ponownie w decydujących momentach prawie zawsze wybierał źle. Jak miał dokładnie podać, nie podawał dokładnie. Jak miał wykorzystać najlepszą sytuację w pierwszej połowie, to strzelił prosto w bramkarza (świetne dogranie Filipa Mladenovicia). Jak szedł 1 na 1 w polu karnym, nie potrafił minąć Paulusa Arajuuriego, którego co prawda piłka trafiła w rękę, ale nie było mowy o użyciu gwizdka.
No właśnie, Arajuuri. Znów eliminują nas ludzie, których znamy, którzy są oswojeni. Fin w Lechu Poznań ogólnie grał dobrze, ale gdy odchodził trudno było stwierdzić, że liga traci wielką postać. A jednak to właśnie on napoczął Lechię po rzucie rożnym i mógł ukąsić po raz drugi, wtedy jednak dobrze spisał się Dusan Kuciak. I tak jak w Ekstraklasie gdańszczanie przeważnie na początku meczu bili swoich rywali – wielokrotnie właśnie po stałych fragmentach – tak już na takim etapie eliminacji Ligi Europy wyglądało to na odwrót i to oni szybko dostali w ten sposób gola. Boli.
Boli, mimo że tak po prawdzie, dogrywki mogło nie być. Kamil Wilczek (chyba też nie trzeba przedstawiać) spokojnie podwyższył na 2:0, wbiegając zupełnie niepilnowany w pole karne i kwestią czasu wydawało się, kiedy on lub któryś z kolegów wcisną kolejne bramki. Okazje cały czas sobie stwarzali. I nagle rezerwowy Sławomir Peszko dośrodkował, a Flavio Paixao głową wpakował piłkę do siatki. Jeeest, ruszyło się!
Niestety Lechia nie poszła za ciosem. Broendby zmarnowało następne sytuacje i z przebiegu gry już sama dogrywka była czymś wielkim. Tam już nie było czego zbierać. Szybko zrobiło się 3:1, bo Mensah miał tyle miejsca i czasu, że przed wrzutką mógłby jeszcze skoczyć na fajkę, a rezerwowy Jesper Lindstroem na wślizgu uprzedził gasnącego Karola Filę. Zawodnicy Piotra Stokowca bili głową w mur, nie potrafili odpowiedzieć, Broendby zaś bezczelnie kradło czas. A i tak kolejne sytuacje miało (m.in. Kuciaka ratował słupek) i na koniec Lindstroem po świetnym dograniu Wilczka wyszedł sam na sam. 4:1, dziękujemy panowie, ale to my jedziemy dalej.
1 sierpnia 2019 roku. W tym sezonie nie mamy już drużyn w europejskich pucharach. Została tylko Legia, która aktualnie drużyną nie jest. I jak tu jutro bez obrzydzenia oglądać następną kolejkę w lidze?
Broendby – Lechia 4:1 (1:0) po dogrywce
1:0 – Arajuuri 15′
2:0 – Wilczek 53′
2:1 – Paixao 66′
3:1 – Lindstroem 94′
4:1 – Lindstroem 118′
Fot. newspix.pl