Kilka lat temu Lech Poznań błyszczał pod względem skuteczności skautingu. Artiom Rudnevs, Barry Douglas, Darko Jevtić, Aleksandar Tonew, wcześniej Semir Stilić, Robert Lewandowski czy Sławomir Peszko – ci wszyscy piłkarze budowali wiarygodność skautingową Lecha. Ale po roku 2015 skuteczność wyraźnie spadła. Kolejorz w zeszłym roku zmienił szefa skautingu i został nim Jacek Terpiłowski.
W rozmowie z nami zdradza, że Lech do obserwacji piłkarzy włączył panią psycholog. Potwierdza, że popełniono błędy przy Nickim Bille Nielsenie czy Muhamedzie Keicie, ale ich niestabilną psychikę też znali. Ponadto rozmawiamy o tym, jak wygląda skauting od kuchni – ilu pracowników jest w dziale, jak wygląda przydział lig, z jakich narzędzi korzystają. Terpiłowski mówi też o tym, że czasami zamiast Netfliksa woli odpalić WyScouta, a pierwszych obserwacji i analiz dokonywał oczywiście w Football Managerze.
***
Dlaczego Dariusz Dudka i Grzegorz Wojtkowiak zrobili karierę, a ty nie?
Postawiłem na dłuższą karierę, czyli bycie przy piłce nie tylko do 35. roku życia, ale i dłużej. Ale tak poważnie – rywalizowaliśmy i graliśmy razem w kadrach wojewódzkich. Spotykaliśmy się przy okazji reprezentacji województwa gorzowskiego. Zrezygnowałem z gry w piłkę, gdy miałem 13-14 lat. Najpierw zrobiłem sobie od futbolu przerwę, trenowałem przez chwilę koszykówkę. Widziałem, że nie mam aż takiego talentu, jak inni. Rodzice też lekko naciskali, by może spróbować czegoś innego. Postawiłem na liceum, pewnie zabrakło trochę odwagi, by pójść w Polskę i się pokazać. Wolałem być amatorskim graczem niż podejmować wyzwanie.
A jesteś w pewnym sensie uczniem Huberta Małowiejskiego, jednego z największych specjalistów od analizy piłkarskiej?
Niekoniecznie, nie powiedziałbym tego. Przed pracą analityka przy pierwszej drużynie Lecha pomagałem w tworzeniu działu skautingu. De facto było tak – Franciszek Smuda został selekcjonerem, zabrał ze sobą Huberta Małowiejskiego i wówczas w Kolejorzu został wakat dla analityka. Marek Pogorzelczyk albo Piotr Rutkowski zaproponowali mnie na to stanowisko i właściwie z Hubertem spotkałem się ze dwa-trzy razy.
Hubert zostawił ci teczki, płyty…
… system Amisco, bazę danych i swoje wcześniejsze analizy. Później musiałem udowodnić swoją przydatność trenerowi Zielińskiemu. Uczyłem się na bieżąco, tak jak wcześniej uczyłem się czytać grę. Przez te kilka lat udawało robić się to nieźle, bo kolejni trenerzy byli zadowoleni z mojej pracy.
Byłeś jednym z niewielu ludzi z drugiego szeregu, który pochwalił trener na konferencji prasowej.
Tak, Nenad Bjelica docenił pracę moją i Marcina Wróbla za analizę przeciwnika i analizę poprzedniego trenera. To było miłe.
Okej, byłeś analitykiem przez kilka dobrych lat, ale wcześniej pracowałeś też jako skaut. Jak się zostaje skautem w takim klubie, jak Lech? Zajawka z Football Managera?
Zajawka z FM-a na pewno. Wiele dni i nocy spędzonych przed ekranem. Rodzice się dziwili, że to tylko jakieś kropki biegające przed ekranem, jak można widzieć w tym coś fajnego? Później te same kropki oglądałem w pracy, ale już w analizach Amisco, a nie w wirtualnej grze. Jak się zostaje skautem? To było szukanie pomysłu na siebie. Od szóstego roku życia piłka była moją pasją. Nie poszedłem na AWF, więc nie miałem ułatwionej ścieżki do zostania trenerem. W ramach studiów załapałem się na praktyki do działu marketingu Lecha. Lepiej do działu marketingu Lecha niż działu marketingu Amiki. W trakcie tych praktyk próbowałem się zaczepić o dział skautingu. Wiedziałem, że mam małe szanse na zostanie trenerem np. w akademii Lecha.
Czyli myliłeś biura i zamiast do marketingowców chodziłeś do gabinetu skautów?
No tak. Te biura były wtedy pod czwartą trybuną, wszystko było blisko, spotykałem ludzi ze skautingu czy działu sportu na co dzień. Tak akurat się złożyło, że dział skautingu powoli przechodził w ręce Piotra Rutkowskiego, Andrzej Czyżniewski wygaszał swoją działalność. To wszystko zaczęło nabierać profesjonalnego kształtu – powstawała baza, budowana była cała siatka skautów, trzeba było to wszystko koordynować. I potrzeba było kogoś, kto będzie to organizował. Początkowo pomagałem właśnie przy organizacji wylotów, wyjazdów, koordynacji pracy skautów. A z czasem obserwacjami, raportami czy analizami przekonywałem szefów do tego, że mogę się przy tym przydać.
Powiedziałeś o czymś takim, jak „rozumienie gry”. Czasami mówi się, że ktoś zna się na piłce. Albo że piłkarz ma wizję gry. Potrafisz to zdefiniować? Bo chyba dla skauta to dość istotna cecha.
Rozumienie gry… Nazwałbym to umiejętnością dostrzegania na boisku rzeczy nie tak oczywistych. Nie skupianie się tylko na piłce czy zawodniku przy niej. Nie tylko zauważenie tego, jak zawodnik potrafi oddać efektowny strzał, ale również tego, co działo się wcześniej w tej akcji.
Czyli w meczu z Wisłą Płock bardziej podobał ci się Pedro Tiba, a nie Darko Jevtić.
Bardziej nie. Ale Pedro podobał mi się bardzo.
Okej, ale jednak w oczy mocniej rzuca się ten, który strzeli gola czy zaliczy świetną asystę, a nie ten, który przygotował akcję przytomnym podaniem dziesięć sekund wcześniej.
I to jest problem przy ocenie piłkarzy z formacji defensywnej. Dużo łatwiej skrzydłowemu czy napastnikowi zaimponować czymś obserwatorom. Znacznie trudniej ocenić stopera czy defensywnego pomocnika. W dużej mierze oni odpowiadają za wyprowadzenie piłki, czasami w ogóle nie mają pojedynków. Dlatego trzeba patrzeć na ich ustawianie. Często w trakcie mojej pracy w dziale analiz nie zgadzałem się z wyborem winnych utracie bramek. Kibic na stadionie czy nawet przed telewizorem bardzo często zwraca uwagę na ostatni fragment akcji. Czyli winnym jest ten, który stoi najbliżej strzelca. Ale tak naprawdę ten zawodnik ratuje sytuację, która jest spowodowana błędem dwa-trzy kroki wcześniej.
Znów wróćmy do tego meczu z Wisłą Płock – największa krytyka za rzut karny spadła na Żynela, który sfaulował Tomczyka. Ale nie zwraca się uwagi na tragiczne podanie Milasiusa w stronę bramkarza.
No tak, wrzucił go na minę w tym momencie. Ale tak, o takie przełożenie mi chodzi.
Byłeś skautem, byłeś analitykiem, a teraz w tobie pokłada się duże nadzieje. W „Stanie Futbolu” Karol Klimczak wyraźnie protestował przeciwko tezie, że za twardy reset w Lechu odpowiadają te same osoby, co do tej złej sytuacji doprowadziły. Prezes zaznaczył, że poważnie zmieniliście dział sportu – zatrudniony został Tomasz Rząsa w roli dyrektora sportowego, a ty zastąpiłeś Tomasza Wichniarka w funkcji szefa skautingu. Dlaczego warto ci zaufać?
To nie jest takie proste. Nie jest tak, że wymiana szefa skautingu sprawi, że owoce tego działu będą znacznie lepsze. To system naczyń połączonych. Zmieniliśmy koncepcję i pomysł na ten fragment działalności klubu. Zostało stworzone stanowisko dyrektora sportowego, wróciliśmy do korzeni w kontekście filozofii sprowadzania zawodników. To nie jest tak, że ja zastąpiłem Tomka Wichniarka i wszystko będzie pięknie. Zmiany są głębsze i szersze. Ale nie zaczęliśmy oglądać innych lig, nie korzystamy z innych narzędzi, nie oglądamy meczów w inny sposób, nie jeździmy więcej. Wkładamy w to tyle samo wysiłku.
To co się zmieniło?
Największą nadzieję na lepsze efekty widziałbym właśnie w zmianie profili zawodników, których chcemy sprowadzać. Szukamy teraz piłkarzy do 26. roku życia, którzy są głodni sukcesów i mogą się jeszcze wyraźnie rozwinąć. W przeszłości w poszukiwaniu właśnie takich graczy byliśmy najskuteczniejsi, to jest do sprawdzenia. Zwróć uwagę, że zawodnicy trafiający do Lecha w wieku 22-26 lat byli dla nas najprzydatniejsi. Oni przychodzili tu, by zrobić krok pośredni, ten middle-step w kontekście TOP5 lig w Europie.
Chcecie nowego Rudnevsa, Lovrencsicsa…
… Douglasa.
Lovrencsics był w szoku, gdy zobaczył ten stadion. Przecież on przychodził z Lombardu Papa.
Nie wiem, czy ten klub dalej istnieje. Tak samo Artiom przychodził z Zalaegerszeg, też nie widzę ich w węgierskiej ekstraklasie. To się sprawdzało. To nadawało nam tożsamości. Obraz Lecha, po którym można było nas rozpoznać. Do tego chcemy wrócić. Być może zatraciliśmy to, gdzieś zgubiliśmy tę naszą markę szukając innych sposobów.
Kwadratowych jaj i szukania drogi na skróty.
Zaczęliśmy ściągać doświadczonych zawodników. Wydawało nam się, że to będzie szybsza droga do sukcesu. Ale okazała się ona nieskuteczna. Kiedyś Lech był krytykowany za sprowadzanie zawodników, którzy nie są przesadnie drodzy. Ciągle słyszeliśmy „gdzie są pieniądze za Lewandowskiego, skoro bierzecie zawodników za darmo”. Konsekwencja w sprowadzaniu takich piłkarzy jak Douglas, Hamalainen, Tonew, Rudnevs czy Jevtić. To byli zawodnicy, którzy w 2015 roku w połączeniu z wychowankami dali nam mistrzostwo. A przecież w poprzednich sezonach, gdy zdobywaliśmy mistrzostwo, była potężna krytyka. „Dołożylibyście kilku zawodników za większe pieniądze i bylibyście przed Legią”. Ale poprzednie sezony pokazały, że ta teza – czyli dołóżcie kilku droższych i będzie sukces – się nie sprawdziła. Postanowiliśmy wrócić do tego, na czym znamy się najlepiej. To moje podejście do skautingu – wyszukiwanie nieoczywistych zawodników.
Czyli piłkarzy za milion euro nie mamy się spodziewać?
Nie, nie zamykamy się na to. Trzeba wykorzystywać szansę. Bo zobacz – tacy piłkarze jak Gytkjaer czy Tiba. Duńczyk jest fajnym przykładem, że czasami trzeba na zawodnika poczekać i wykorzystać odpowiedni moment. Znaliśmy go wcześniej, ale w wieku 23-24 lat był dla nas nieosiągalny. Ale jeśli w wieku 28 lat pojawi się okazja do sięgnięcia po niego, wówczas to zrobimy. Christian by do nas nie trafił, gdyby nie to, że TSV Monachium się rozpadło. Nie zamykamy się, nie typujemy krajów, z których nie ściągniemy piłkarzy. Natomiast wracamy na tory, które znamy i musimy być w tym konsekwentni, bo wierzymy, że to przyniesie efekty.
Okienka po mistrzostwie do 2017 były słabe…
… tak, nie spełniły naszych oczekiwań, nie będziemy zakłamywać rzeczywistości.
Okej, to mam na myśli. Ale definiując problem tamtych okienek wskazujesz, że szukaliście złej drogi. Myśleliście „ściągniemy gwiazdkę ligi szwedzkiej, to na pewno się sprawdzi”.
To jedna ze składowych tych niepowodzeń. Szukaliśmy oczywistych zawodników. Mówisz o Nicklasie Barkrothcie. Ale też byli piłkarze z dobrym CV, którzy przez doświadczenie i grę w niezłych ligach będą w stanie udźwignąć tę presję. Jednak trzeba uderzyć się w pierś z naszej perspektywy. Być może wybraliśmy po prostu źle z grupy zawodników doświadczonych. Że po prostu to nie byli dobrzy piłkarze, a inni z tego klucza mogliby się sprawdzić.
Widzisz inne błędy?
Tak, jedną z przyczyn, w których upatruję niepowodzenia w budowaniu drużyny przez ostatnie sezony, jest fakt, że przesyciliśmy pewne pozycje. Przykład – przed sezonem 2017/18 ściągnęliśmy Situma, Rakelsa, Barkrotha, był Makuszewski, Jóźwiak, Radut. Posiadaniem pięciu-sześciu skrzydłowych z góry zakłada, że nie wszyscy będą grać i nie wszystkie ruchy będą udane. Jeśli kupimy trzech piłkarzy na jedną pozycję, to jeden lub dwóch nie będzie grać. Co za tym idzie – będą uznawani za transfer nieudany. To prosta logika. To nie jest takie proste, jak niektórzy uważają, że „jeśli jesteś dobry, to się obronisz i tyle”. Pamiętamy ile Łukasz Teodorczyk potrzebował czasu, by pokazać co potrafi. Strzelił jednego gola w pierwszym sezonie. Gdyby to się działo w sezonie 2017/18, to po pół roku byśmy go wypożyczyli i szukalibyśmy zawodnika do ataku. Za czasów „Teo” byliśmy konsekwentni i dzięki temu Łukasz się wyrobił.
Zakładasz, że lepiej ściągnąć jednego piłkarza na daną pozycję i grać nim do oporu, bo skoro go oglądaliście i zatwierdziliście, to coś w sobie ma i wypali. Lepiej niż ściągnąć na tę pozycję trzech zawodników, wrzucić do maszyny losującej i czekać na to, który wypali.
Zdecydowanie tak. Jeśli dołożymy do tego profil „głodny, zdolny, z parciem na wykorzystanie szansy”, to maksymalizujemy powodzenie transferu. Do tego dochodzi rola trenera. Nie chcę zrzucać odpowiedzialności ze skautingu, ale to system naczyń połączonych. Wróćmy jeszcze raz do Barkrotha. W pewnym momencie wypadł na szóste miejsce wśród skrzydłowych. Nie było już szans, by wrócił na swój wysoki poziom. Nie ma przypadku w tym, że za trenera Mariusza Rumaka mieliśmy wysoki procent skuteczności transferowej. Bo jeśli masz czterech skrzydłowych, to dbasz o nich w 100%. A wiemy, jakie wtedy były nasze możliwości finansowe. Tak samo było z „Teo”. Jeśli masz jednego snajpera, to musisz z niego zrobić dobrego piłkarza – zaufaniem, treningami indywidualnymi. Nie po to przez kilka czy kilkanaście miesięcy jeździmy za piłkarzem, wydajemy na niego pieniądze, by po dwóch słabszych meczach z niego zrezygnować.
Tak samo było za Skorży z Zaurem Sadajewem. Miał jednego napastnika, to musiał na niego znaleźć pomysł. Skorża znalazł i zdobył mistrzostwo. Muhamed Keita odpadł, bo miał dużą konkurencję…
… z nim też były inne przyczyny.
Znaliście go. Widzieliście, że nie wszystkie klepki ma na swoim miejscu. Rumak powiedział, że poświęci mu czas, więc go kupiliście. Za chwilę Rumaka nie było, Skorża nie miał do Keity cierpliwości i chłopak przepadł.
O Nicki Bille też wiedzieliśmy, że ma nie po kolei w głowie.
I ludzie wam wytykają te zdanie o tym, że „dokładnie prześwietlacie piłkarzy pod względem mentalnym”.
Oczywiście. I będą wytykać bardzo długo. To były błędy – Nicki czy Keita. Trzeba wiedzieć, że nie sam skauting decyduje o tym, że dany piłkarz trafi do zespołu. My głównie dostarczamy informacje. Keita miał dużo potencjał sportowy, ale też wiedzieliśmy, że mogą z nim być problemy wychowawcze. To nie jest widzimisię działu skautingu, że „o, ściągamy go, kupujemy, najlepiej jutro”. Dlatego dziś duża rola dyrektora sportowego, który może odrzucić lub zatwierdzić nowego piłkarza. Z Keitą decyzja była taka, bo miał bardzo duży potencjał piłkarski, a z problemami wychowawczymi klub sobie poradzi.
I statystyki wam popsuł.
Ale wracając do poprzedniego wątku. Spójrzmy na poprzedni sezon. Moim zdaniem Tiba i Amaral to dobre transfery. Ale wyskautowaliśmy ich, gdy trener był jeszcze trener Bjelica. Spotykaliśmy się regularnie i wiedzieliśmy, że to piłkarz pasujący do koncepcji trenera. Skończył się sezon i przychodzi nowy trener. Ivan Djurdjević chciał grać na trójkę w obronie, a my przygotowywaliśmy listy skautingowe pod system gry na czwórkę w tyłach. Gdy grasz 3-5-2, to stoperów musisz mieć sześciu, a nie czterech. No więc zaczyna się szybkie szukanie. Dzięki temu, że mamy pokaźną bazę, to nie musimy sięgać po no-name’a czy jakiegoś gościa z polecenia agenta. Ale pojawia się trudność, bo wtedy rynek jest już przebrany i tez nie mieliśmy budżetu, by wydawać wielkie pieniądze na szóstego stopera. Ergo – spada prawdopodobieństwo powodzenia transferu. Mija kilka miesięcy, przychodzi kolejny trener z inną koncepcją drużyny. I niekoniecznie Tiba czy Amaral pasowali do tego grania bardziej defensywnego.
Amaral mocno stracił na zmianie trenera. Za Djurdjevicia w 3-5-2 bardzo dobrze wyglądał jako ten cofnięty napastnik. Przy 4-2-3-1 za Nawałki trudno było mu znaleźć pozycję. Ani jako osamotniony napastnik nie wyglądał dobrze, na „dziesiątce” jeszcze nieźle, na skrzydle się gubił.
Jest to zawodnik wszechstronny i to jego atut, ale też minus, bo nie jest sprofilowany pod jedną pozycję. Ale to zawodnik, który będzie u nas przez kilka lat. I nie możemy postępować w ten sposób, że nie gramy 3-5-2, to się żegnamy. Należy znaleźć mu teraz pozycję, na której będzie maksymalnie użyteczny. Bo zgodzimy się, że to piłkarz o dużej jakości, o czym świadczą liczby z poprzedniego – dla nas słabego – sezonu. Grał nieregularnie, wypadał poza osiemnastkę meczową, a zdobył prawie dziesięć bramek i pięć asyst.
Jak wygląda ten skauting mentalny w praktyce? Pamiętam, że starając się o Abdula Aziza Tetteha odwiedzaliście jego rodzinę. Ale to normalna, regularna praktyka przy innych piłkarzach?
Powiem najpierw, że przykłady Nickiego Bille czy Muhameda Keity nauczyły nas tego, że nie wolno lekceważyć sygnałów z terenu. I dzisiaj jestem przekonany, że czasami takie wiadomości będą przeważały – nawet wtedy, gdy jakość piłkarska zawodnika będzie duża, to po prostu go nie weźmiemy, jeśli będziemy wiedzieli, że to piłkarz problematyczny. Bo chodzi o budowanie drużyny, a nie sprowadzanie jednego dobrego piłkarza. Szczegółowo analizujemy poprzednie transfery. Sprawdzamy, czy przeszliśmy przez całą procedurę skautingową. Jednym z etapów tej procedury jest spotkanie z piłkarzem, weryfikacja z terenu, czyli tzw. wywiad środowiskowy. Teraz przywiązujemy dużą uwagę do tego, by jak najwcześniej spotkać się z danym piłkarzem. Już pod kątem przyszłej zimy będziemy w sierpniu spotykać się z piłkarzami, których mamy na oku. Niestety mieliśmy już takie przypadki, gdy zaczynaliśmy rozmowy z zawodnikiem w grudniu, a on już wybrał inny klub i prowadził zaawansowane rozmowy.
Na Kostewyczu i Jevticiu tym zyskaliście. Pamiętam taki mecz młodzieżówki szwajcarskiej, gdy on strzelił dwa gole, mnóstwo skautów wtedy zwróciło na niego uwagę, a wy już byliście z Darko wstępnie dogadani.
Tak było. Więc to jest przykład na to, że takie zachowanie ma znaczenie, bo piłkarz ma przekonanie, że Lech ma na niego pomysł. Do tego takie oczywiste sprawy – sprawdzanie social-mediów. Dążymy do przetarcia szlaków z piłkarzem – pogadać z zawodnikiem pod stadionem, zamienić dwa słowa po meczu. Zawodnik też wtedy ma szanse zainteresować się Lechem, co jest niestety czasami problematyczne.
Dlaczego?
Bo piłkarz zaobserwuje Lecha na Instagramie i media docierają do tego, a transfer wypływa do gazet. Staramy się doprowadzić do spotkania. Niech to jest nawet kwadrans rozmowy po meczu, a jeśli piłkarz gra na własnym stadionie, to my i tak na ogół mamy nocleg po obserwacji, więc staramy się umówić na kolację z nim i jego agentem. Zmieniliśmy jednak pewną rzecz kilka miesięcy temu. W takich spotkaniach bierze też udział pani psycholog. Bo my mamy kompetencje dotyczące oceny potencjału piłkarskiego, ale nie mamy kompetencji psychologicznych. Możemy ocenić, czy ktoś jest pewny siebie lub nie, ale to za mało. Ta pani psycholog pomaga nam w budowaniu profili psychologicznych. Przegląda media społecznościowe piłkarza, zbiera informacje od nas o zachowaniu na boisku. Chcemy też, by mogła się spotkać z piłkarzem. Jeśli zawodnik odmówi takiego spotkania, to też jest jakiś sygnał. To coś, co chcemy zrobić, by podnieść analizę skautingową na wyższy poziom. Bardzo istotny jest też ten wywiad środowiskowy. Trener Żuraw ma mnóstwo kontaktów z czasów gry w piłkę.
Tomasz Rząsa?
Tak, ma mnóstwo kontaktów. Sam czasami nie zdaje sobie sprawy, że gdzieś tam ma znajomego w klubie, więc robimy też bazę z jego kontaktami. To duży kapitał. Trenerzy, dyrektorzy sportowi, agenci, byli zawodnicy – każdy coś wie i może nam coś zdradzić.
A jak wygląda dziś organizacja skautingu w Lechu – ile osób zatrudniacie, z jakich narzędzi korzystacie?
Przez ostatnie kilka miesięcy dołączyła do nas jeszcze jedna osoba i jest nas ośmiu w tym momencie. Nie wiem, czy to największy dział w Polsce. Być może tak, na pewno porównywalny z Legią. Ta struktura to byli piłkarze – Czesław Owczarek, Andrzej Juskowiak, osoby z wykształceniem trenerskim – Piotr Łukaszewski, Armin Bezler, a także pasjonaci, którzy nie musieli przechodzić przez ten cały cykl szkolenia, ale w inny sposób dostali się do skautingu, czyli Mateusz Kamowski, Wojtek Wróblewski i Szymon Goc. No i ja.
Droga Mateusza Kamowskiego jest bardzo ciekawa, bo on był tłumaczem trenera Bakero, a później został skautem.
Tak, ale ocierał się o wysoki poziom w piłce halowej, więc to nie jest tak, że przyszedł gość po lingwistyce, który przypadkiem załapał się do skautingu. Ja też jestem przeciwnikiem tego, by dział skautingu budować wyłącznie w oparciu o byłych piłkarzy. To robota mrówcza. To nie chodzi tylko o to, by wsiąść w samolot, polecieć, obejrzeć mecz, skrobnąć coś na kartce papieru i wrócić. Kawał roboty jest do wykonania na wstępnym etapie selekcji. Trzeba też znać historie danych piłkarzy, orientować się w realiach ligi, CV, analiza statystyk, umiejętność nawiązywania kontaktów… Dlatego u nas ten dział jest tak różnorodny.
A narzędzia, które wykorzystujecie?
InStat i WyScout. One nam dostarczają wszystkie mecze w całej Europie, wiele więcej nie potrzebujemy.
Lubisz wrócić czasami do domu, zjeść kolację, posprzątać, wykąpać się i zamiast Netfliksa, to „a, odpalę sobie WyScouta”?
Niestety tak. I domownicy to widzą.
Do spania raczej nie „Dom z papieru” i „Dark”, tylko mecz Lublany albo Radnickiego Niżu?
Próbuję nadrabiać tę odskocznię, żeby przewietrzyć umysł. Ale jeśli mam wybór w środę wieczorem – faza pucharowa Ligi Mistrzów lub mecz na WyScoucie pod kątem naszych transferów, to wybieram to drugie.
Jak wygląda ten etap selekcji zawodników, których szukacie? Dopasowanie skautów do lig, wybranie konkretnych meczów do oglądania…
Może na przykładzie najbliższego okienka lub dwóch kolejnych. To okno właściwie zamykamy, bo będzie być może jeszcze tylko jeden transfer do klubu. W tym momencie tradycyjnie je podsumujemy. Dalej – każdy skaut ma przypisane dwie ligi. Czasem jest tak, jak w przypadku Andrzeja Juskowiaka, że przez swoją grę w Portugalii łatwiej mu nawiązać kontakt w tym kraju. Czasem to zależne od dyspozycyjności, od tego czy dany skaut może latać czy tylko jeździć. Okej, jesteśmy na pierwszym etapie – czyli odpowiadamy na pytanie „na jakie pozycje potrzebujemy piłkarzy?”. Komu kończy się kontrakt, kto może odejść, gdzie mamy jeszcze braki. Jak już to ustalimy, to mamy stałe profile dla pozycji – czyli czym musi się wyróżniać skrzydłowy, defensywny pomocnik, boczny obrońca i tak dalej. Przechodzimy do analizy i selekcji lig. Skauci wybierają – dajmy na to – wszystkie „dziesiątki” w swoich ligach. I odcinają po kolei zawodników, których nie sprowadzimy np. ze względu na wiek. Skoro w lidze jest szesnaście klubów, w czterech „dziesiątki” mają po 32 lata i więcej, to zostaje dwunastu zawodników. Dwóch jest po zerwanych więzadłach krzyżowych.
To akurat do Lecha.
Tak, na nich się skupiamy. Nie, nie, żartuję. Dwóch po ciężkich urazach wykluczamy – zostaje dziesięciu. Z tej dziesiątki sprawdzamy CV i przeszłość. Grają regularnie czy dopiero wchodzą do ligi? Zostaje ośmiu. Z ośmiu odrzucamy piłkarzy Benfiki, Porto i Sportingu, bo nie zapłacimy osiemnastu milionów euro za ich piłkarza. Zostaje trzech-pięciu, na których się skupiamy. Jeśli wśród nich jest zawodnik, któremu kończy się kontrakt, to widzimy w tym szansę dla nas i przyglądamy mu się szczególnie, to naturalne. Robimy to pod kątem każdej pozycji, wgryzamy się w analizy wideo i analizy statystyczne, a po 3-4 kolejkach ruszamy w teren. Nie ma przypadków, jak to padło u was na antenie, że ściągamy piłkarzy na podstawie skrótów w Internecie. Jestesmy w stanie pojechać na mecz do Niżu na mecz Radinickiego. Oczywiście, łatwiej pojechać do Belgradu, bo tam często możemy obejrzeć dwa mecze w ciągu jednego dnia.
Dalej są te tzw. obserwacje krzyżowe?
Tak, skauci oceniają zawodników w swoich ligach, a następnie dochodzi do tego, że np. człowiek odpowiedzialny za ligę chorwacką jedzie do zawodnika poleconego przez skauta od ligi austriackiej. Oczywiście to też bieżące konsultacje, co tydzień się spotykamy, oglądamy profile, dyskutujemy. Staramy się jak najczęściej zapraszać na te spotkania trenera, jest też dyrektor sportowy, analizujemy czy obraliśmy dobry kierunek. A co do tych obserwacji krzyżowych – to naturalny ruch. Bo istnieje zagrożenie, że jeśli ktoś przez trzy miesiące oglądał ligę słowacką, to nie do końca jest w stanie porównać jej potencjał np. z ligą polską czy inną ligą. Skaut musi poznawać inne ligi, konfrontować je ze sobą. Bo później zadajemy sobie pytania – czy zawodnik z siódmego zespołu ligi węgierskiej się nadaje? Czy ta liga jest na podobnym poziomie co nasza? Wielokrotnie w europejskich pucharach polskie zespoły są weryfikowane przez drużyny z teoretycznie słabszych lig.
I faktycznie formułujecie te listy na zasadzie priorytetów – czyli „jedynka” to zawodnik najlepszy, dalej jest dwójka, trójka, czwórka i tak dalej?
Tak.
I kto był „jedynką” w tym oknie transferowym? Van der Hart…
Van der Hart…
Satka…
Satka…
I Stronati.
Stronati też. Ale nie udało się go ściągnąć. Był „jedynką” na pozycję pół-lewego stopera. Ale nie podchodzimy do tego tak, że „jedynka” to kozak, a na tego drugiego na liście to aż żal patrzeć. Crnomarković był drugi na tej liście, ale pod względem jakości piłkarskiej jest zbliżony do Stronatiego. Nie ma po prostu tak dobrego CV i jest starszy. O to chodzi w tworzeniu tych list – by ci piłkarze byli możliwie jak najlepsi jak na nasze możliwości finansowe. Największe wyzwanie to znalezienie tych najlepszych nie jednego czy dwóch, bo to ryzyko. Ale pięciu-sześciu. Aha, „jedynką” też był Muhar.
Zawsze mnie zastanawia – kogo Lech obserwował, a kto mu ostatecznie umknął. Andre Andre w Porto, Kevin Kampl…
Oj, każdy skaut ma kogoś takiego, kogo żałuje. Właśnie Kevina Kampla bardzo mi żal. Zajmowałem się wówczas reprezentacjami U-21. Wówczas w Słowenii błyszczał Dejan Lazarević, a takim mniej oczywistym talentem był właśnie Kampl. Zabrakło nam determinacji i zdeterminowania, by wyciągnąć go z Osnabruck. Za chwilę był w Borussii Dortmund.
Co jest najgorsze w zawodzie skauta? Te wyjazdy, gdy wracasz do domu po całym dniu podróży?
Nie, to jeszcze pół biedy. Gorzej, gdy wracasz zmęczony z meczu, w którym obserwowany piłkarz nie zagrał. Albo w dziesiątej minucie złapał kontuzję. Ale nie zamieniłbym tej pracy na żadną inną. Czasami trzeba wstać o czwartej. Znajomi zazdroszczą, że zwiedziłem tyle miast i krajów. A ja najczęściej wychodzę z lotniska, jadę do hotelu, z hotelu na stadion, ze stadionu do hotelu i z hotelu na lotnisko. Nawet pocztówki sobie nie kupię. Ale też nie po to tam jeżdżę.
rozmawiał DAMIAN SMYK