Myślałem o tym przez ostatnie dni: czy jest możliwe powtórzenie scenariusza Wisły Kraków, czyli ponadklubowa akcja ratunkowa, mająca na celu utrzymanie przy życiu „Niebieskich”? Czy jest sens lobbować u ludzi mądrych i doświadczonych, by ponownie zakasali rękawy?
Niestety, drodzy kibice Ruchu, sytuacji obu klubów nie da się porównać. A dalsze istnienie chorzowskiej spółki w obecnej formie nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia. Mówiąc brutalnie – spółkę trzeba położyć i zacząć od zera.
Na czym polegają różnice?
Wisła Kraków zimą stała się praktycznie klubem niczyim. Starzy właściciele uciekli, nowi okazali się przebierańcami, został klub bez żadnych struktur, bezpański. W tamtej sytuacji należało wkroczyć, uporządkować bałagan prawny, poustawiać procesy i zadania, znaleźć kompetentnych ludzi, którzy zracjonalizują wydatki. To ogrom pracy, ale takiej, która miała sens: utrzymanie nad powierzchnią wody ekstraklasowego klubu, mogącego generować duże przychody i normalnie funkcjonować, o ile nie będzie rozkradany. Klubu z silnym potencjałem sportowym – porządnymi piłkarzami, trenerem, dyrektorem, skautami.
Sytuacja Ruchu Chorzów jest zupełnie inna.
Przede wszystkim nie jest to klub bezpański. Miasto Chorzów ma 25 procent akcji, firma Carbonex, za którą stoi Zdzisław Bik, ma 24 procent, Aleksander Kurczyk 16 procent, firma Ado-med 8 procent, Skarb Państwa (w praktyce Urząd Skarbowy) 5 procent, a reszta należy do mniejszych akcjonariuszy. Jeśli Ruch miałby zostać odbudowany, to przecież nie w ramach obecnej struktury właścicielskiej, bo oznaczałoby to mnóstwo pracy wykonanej dla podmiotów, które przecież mają swoje budżety, by zatrudnić odpowiednich specjalistów. Jednocześnie jest to struktura właścicielska już skompromitowana – taka, która pokazała, że nie jest w stanie zarządzać chorzowskim klubem. Poświęcać czas i energię na rzecz tych ludzi, byłoby w sumie tym samym, co poświęcać czas i energię na rzecz Marzeny Sarapaty i Damiana Dukata (nie chodzi o zestawianie ludzi, ale o to, że czas i energia zostałaby spożytkowana dla zachowania status quo i podratowania osób, które nie udźwignęły tematu). Co ważne – właścicielom Ruchu wciąż wydaje się, że ich akcje mają realną wartość. Mówi się, że Zdzisław Bik swój pakiet wycenia na około pięć milionów złotych.
Po drugie – spółka jest zadłużona na 27 milionów złotych i znajduje się w upadłości układowej, co oznacza, że musi zgodnie ze wskazaniem sądu realizować płatności na rzecz wierzycieli. Duża część kwoty objętej układem trafia właśnie do obecnych właścicieli. Jako że dopływ pieniędzy zapewnia miasto, mówimy o systemie zamkniętym, w którym z pieniędzy miasta realizowane są płatności dla właścicieli (w tym dla miasta). Utrzymanie spółki przy życiu jest więc przede wszystkim w interesie obecnych właścicieli, wobec których spółka jest zadłużona.
Ale w jakim jeszcze celu miałaby ona istnieć?
Wisła Kraków to klub z ekstraklasy, który przy mądrych ludziach u steru może być samowystarczalny (jak powiedział Bogusław Leśnodorski: „Na Wiśle nie da się nie zarobić”). Natomiast Ruch jest klubem trzecioligowym, bez perspektyw sportowych, by w przewidywalnej przyszłości wrócić do najwyższej klasy rozgrywkowej. W praktyce gra toczyłaby się więc nie o to, by nie utonął klub ze sportowego topu, ale o to, by nie utonął klub, który sportowo i tak nie istnieje. Mówiąc wprost – gra toczyłaby się o utrzymanie przy życiu firmy, a nie klubu piłkarskiego. Piłki w Chorzowie i tak nie ma.
Można też podejść do tego romantycznie: Ruch powinien istnieć, by spłacić 27 milionów długu. To bardzo szlachetne myślenie, ale nieprzystające do realiów. Tego zadłużenia spłacić się nie da, a wszelkie próby oznaczać będą stratę pieniędzy i co najważniejsze czasu.
Dzisiaj Ruch – pod tą czy inną nazwą, z tym czy innym herbem, to akurat najmniejsze problemy – powinien jak najszybciej wystartować od samego dołu, skupiając się na tym, by tam na samym dole stworzyć strukturę, która pozwoli sukcesywnie iść w górę. W sposób profesjonalny i bez finansowego garbu. Można się zżymać na to, że kluby „zerują” swoje długi i potem jak gdyby nigdy nic zaczynają od początku, ale taka jest po prostu rynkowa praktyka. W Rumunii sąd zakazał klubowi FSCB przypisywać sobie dokonań Steauy Bukareszt, ale nasze realia są inne.
Wisły z Ruchem nie da się więc w żaden sposób zestawić, ponieważ na pytanie „po co ratować Ruch?” nikt nie jest w stanie udzielić sensownej odpowiedzi. Włożony w taką akcję ratunkową wysiłek byłby całkowicie niewspółmierny do korzyści, które tak naprawdę byłyby korzyściami obecnych właścicieli i nikogo więcej. Jednocześnie na 99 procent mówimy o mission impossible.
Muszą więc właściciele wziąć na klatę to, że po prostu ich firma zbankrutowała, a co włożyli, to stracili. Piłkarski Ruch odrodzi się bez nich.
KRZYSZTOF STANOWSKI
Fot. FotoPyK