Reklama

Jak Egy brutalnie zderzył się z ligową rzeczywistością

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

28 lipca 2019, 19:43 • 3 min czytania 0 komentarzy

Na ten moment z wypiekami na twarzy czekało prawie półtora miliona jego obserwujących na Instagramie. Także wszyscy kibice piłki nożnej z Indonezji, liczącej sobie przecież sporą populację, bo mówimy o ponad 250 milionach mieszkańców. No i wreszcie stało się – Egy Maulana Vikri zadebiutował w pierwszym składzie w Ekstraklasie.

Jak Egy brutalnie zderzył się z ligową rzeczywistością

Problem w tym, że zderzenie z naszymi ligowymi rozgrywkami okazało się, delikatnie mówiąc, mało serdeczne. Również w sensie dosłownym, bo gdy Egy wszedł na boisko, od razu zetknął się z brutalnością rzeczywistości ekstraklasowej piłki. Tu kilka razy dostał w twarz, tam kilka razy leżał na ziemi, do tego kilka razy wykrzywiał twarz w grymasie bólu i Piotr Stokowiec podziękował mu za grę już po czterdziestu pięciu minutach spotkania.

Młody skrzydłowy Lechii, nazywany perłą indonezyjskiego futbolu, na debiut w pierwszej jedenastce na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce czekał od dwóch lat. Tak długo, że jego rodacy zaczęli się niecierpliwić. – W Indonezji mega narzekają na to, że nie gra. Buntują go, żeby wracał albo zmienił klub. Ich zdaniem marnuje się. To jest chłopaczek znakomity technicznie, ale fizjonomią bardziej przypomina gimnazjalistę, może dlatego nie może się przebić. Ciekawe jest jednak, że jemu samemu pobyt w Polsce dał wiele. Chłopak nie ma 170 cm wzrostu, jego zadania boiskowe to ofensywa, a aktualnie to najbardziej fizycznie grający pomocnik Indonezji. Szarpie się z rywalami, wchodzi bodiczkiem – serce rośnie – opowiadał założyciel pierwszej polskiej strony o azjatyckim futbolu, Adam Błoński w rozmowie z Leszkiem Milewskim.

Obawy o jego słabowitość i nieimponujące warunki fizyczne w pełni się sprawdziły, ale tego można było się spodziewać. Nikt nie oczekuje bowiem od nastoletniego skrzydłowego specjalnej fizyczności. Problem w tym, że Egy nie zaprezentował żadnego innego substytutu i nie pokazał nic specjalnego też w aspektach wolicjonalnych i technicznych.  

Od początku biegał w zwolnionym i nonszalanckim tempie. Ponadto beznadziejnie prezentował się występujący za jego plecami, pozbawiony jakiejkolwiek pomocy w defensywie od Egy’ego, Rafał Kobryń, więc Michał Mak do spółki z Maciejem Sadlokiem mogli bezkarnie sprawiać zagrożenie pod polem karnym Zlatana Alomerovicia.

Reklama

Także po drugiej stronie boiska indonezyjski wonderkid niczym nie zaimponował. Wywalczył jeden rzut różny, kilka razy próbował podejmować drybling, ale przy tym był do bólu przewidywalny, schodząc bez większego pomysłu w stronę środka boiska i za każdym razem spotykał się ze ścianą piłkarzy Wisły. 

Egy’ego przez całe spotkanie krył Maciej Sadlok. I całkowicie zneutralizował wszystkie jego domniemane atuty. Schował go w kieszeni. Wyższy, silniejszy, bardziej doświadczony, wyprzedzający, wygrywający wszystkie pojedynki główkowe. Tylko raz 18-letniemu pomocnikowi udało się przechytrzyć starszego defensora. Po kilkunastu minutach gry założył mu ,,siatkę’’, Sadlok od razu zareagował, przewrócił rywala na murawę i zainkasował żółtą kartkę.  

Wbrew pozorom jedno dobre zagranie nie dodało mu animuszu, przez całe spotkanie był schowany, przestraszony, podejmował złe decyzje. Ile razy starał się zrobić coś z piłką, rozkręcić się, przyspieszyć, tyle razy lądował na ziemi po zderzeniach z rywalami z Krakowa. 

Znamienną dla jego zagubienia była sytuacja, w której Wisła wykonywała rzut wolny, a zagubiony Egy zamiast kryć Michała Maka, stanął do muru ze Sławomirem Peszko i tylko gwizdek sędziego, nakazujący powtórzenie stałego fragmenty gry, uchronił Lechię przed bardzo groźną sytuacją podbramkową. W konsekwencji Piotr Stokowiec, ku zawodowi wszystkich fanów reprezentanta Indonezji, zmienił go już po pierwszej połowie. Pozostał zawód, ale trudno dziwić się decyzji gdańskiego szkoleniowca.

– Nie zadowolę się tym, że gram od początku w sparingach. To dopiero początek. Wiem, że moi rodacy na mnie liczą i nie chcę ich zawieść. Chcę też, żeby ludzie mówili o mnie, że jestem bardzo dobrym zawodnikiem, który dużo wniósł do Lechii, a nie traktowali mnie jako fenomen marketingowy – mówił Maulana Vikri w rozmowie z ,,Przeglądem Sportowym’’. Niestety dla niego, po meczu z Wisłą Kraków dalej stanowi tylko ciekawostkę, fenomen marketingowy i nie daje absolutnie żadnych argumentów, żeby poważniej liczyć się w rotacji Lechii.

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...