Wszyscy pamiętamy o czarnych kartach polskiego futbolu, kiedy nie liczyło się to, co pokazujesz na boisku, ale to, ile pieniędzy znajdzie sędzia w przekazanej siatce i czy przypadkiem rywal nie wsadził mu do opony więcej. Korupcja była, jest i będzie rzeczą obrzydliwą, trzeba ją piętnować, trzeba piętnować też wszystkich, którzy mają odmienne zdanie. Natomiast warto zadać pytanie, czy powinniśmy uważać każdy wpływ pieniędzy – z innego źródła niż z własnego klubu – na wynik, jako coś złego? Dlaczego o tym mówimy? Bo wiemy, że przed ostatnią kolejką sezonu 18/19 Miedź Legnica chciała zmotywować pieniędzmi Zagłębie Sosnowiec tak, by sosnowiczanie spięli się przed meczem w Płocku. Chodziło o blisko pół miliona złotych. Jednak właśnie: to jest wiedza wręcz tajemna, gdyż większość zainteresowanych nie chce o tym mówić, traktując tę historię jako temat tabu. Czy słusznie?
Trochę czasu od tamtych dni minęło, więc przypomnijmy, jak dokładnie było. Zdegradowane już Zagłębie jechało do Wisły Płock, potrzebującej punktu do utrzymania. W tym samym czasie Miedź Legnica grała z Wisłą w Krakowie i jeszcze miała nadzieje na pozostanie w lidze, ale już malutkie, bo beznadziejne Zagłębie musiało ograć Nafciarzy, a Miedź musiała jednocześnie pokonać Białą Gwiazdę. Tak naprawdę wszyscy skazywali Zagłębie na natychmiastowe pożarcie w Płocku, a… pamiętamy, że nic takiego się nie stało. Goście bardzo mocno postawili się rywalowi, grali dobrze, z zupełnie inną pasją niż w poprzednich meczach. Mieli swoje sytuacje, na przykład Ryndak trafił w poprzeczkę. Ostatecznie stanęło na 0:0 i Wisła się utrzymała, ale o centymetry na finiszu, ponieważ Miedź wygrała przecież w Krakowie 5:4 i zabrakło jej jednej bramki w Płocku do happy endu.
Dziwne, prawda? Zagłębie, które w czterech poprzednich meczach dostało cztery raz w łeb i przyjęło 14 bramek, nagle doznało olśnienia i postawiło się Wiśle, która wówczas pod wodzą Ojrzyńskiego miała pięć zwycięstw w dziewięciu meczach, w tym jedno w przedostatniej kolejce, na niewygodnym terenie w Zabrzu. Do tego zwróćcie uwagę: w 36. kolejce Zagłębie wystawia dwóch chłopaków z rocznika 2000, Pietrzaka i Janickiego, jednego z 2001, Radkowskiego. W następnym meczu na 13 minut wchodzi Radkowski, po pozostałej dwójce nie ma śladu.
Oczywiście, to wszystko jeszcze żaden dowód, jedni mogli się zbytnio spiąć, drudzy mając już wszystko w dupie, zagrać na luzie, osiągając w ten sposób dobrą formę sportową. My jednak, mając wcześniej odpowiedni cynk, postanowiliśmy sprawdzić, jak było naprawdę.
Na początku odbijaliśmy się od ściany.
– Pierwsze słyszę, nic nie wiem o takim temacie – stwierdził prezes Zagłębia, Marcin Jaroszewski.
– Nic o tym nie wiem – mówił Żarko Udovicić.
W końcu jednak mur zaczął się kruszyć, gdy usłyszeliśmy żywiołową reakcję jednego z piłkarzy Zagłębia:
– Mam się wypowiadać do mediów o takich rzeczach, czyś ty oszalał? Absolutnie nie wejdę w taki temat, nawet anonimowo. Nic nie powiem, w życiu. Jak twierdzisz, że to nie jest korupcja, to spoko, ale nie ciągnij mnie za język.
I wreszcie dostaliśmy konkret od Tomasza Nowaka:
– Wiem, że coś było na rzeczy, ale ja w tamtym momencie nie byłem znaczącą postacią w zespole. Doszły do mnie jednak informacje, że te kwoty są śmieszne, patrząc na to, co Miedź mogła zyskać dzięki nam, więc ten temat został ucięty. Chodziło o 10 tysięcy do podziału w przypadku naszego zwycięstwa i 50 tysięcy, jeśli wygralibyśmy i my, i Miedź.
Nowak więc jasno potwierdza: temat był grany, natomiast nie wiemy, czy pomocnik był wówczas na takim marginesie w szatni, że nie usłyszał prawdy, czy może coś źle zrozumiał, ale na pewno nie chodziło o takie kwoty. 10 tysięcy do podziału na drużynę to przecież w skali jednego piłkarza frytki, mniej niż tysiąc złotych. Dlatego kluczowe jest inne źródło, proszące o anonimowość.
– Za wygraną z piłkarze dostaliby po 10 tysięcy na głowę. W przypadku utrzymania Miedzi – po 30 tysięcy złotych na jednego.
To już wszystko się dodaje. Finansowani mieli być ci, którzy w meczu zagrali, tak więc prosta matematyka – czternaście razy trzydzieści daje nam 420 tysięcy złotych. Jeśli doliczyć trenera: 450. Tyle chciała wyłożyć Miedź, by przedłużyć sobie nadzieje na pozostanie w Ekstraklasie. Są to duże środki, ale przypomnijcie sobie o większej kasie z praw telewizyjnych. Gdyby Miedź została w lidze i w kolejnym sezonie zajęła pierwsze bezpieczne miejsce, a więc trzynaste, dostałaby osiem i pół miliona złotych. Prawie pięćset tysięcy nie robiło więc na niej aż takiego wrażenia.
Pytanie, które trzeba zadać, jest jasne. Czy taką desperacką walkę Miedzi o utrzymanie powinno się zrozumieć? Z jednej strony nie mówimy o sytuacji, w której legniczanie nakłaniają swoich przeciwników do porażek, tak chcąc pozostać w lidze. Absolutnie. To byłaby korupcja w czystej postaci, która musiałaby wyrzucić Miedź na margines polskiej piłki albo jeszcze dalej. Z drugiej: Miedź jednak chciała wpłynąć na wynik spotkania, w którym nie brała udziału. Utrudnić życie Wiśle Płock inaczej niż sportowo.
Ten cały fakt był ukrywany przed opinią publiczną. Właściciel Miedzi, Andrzej Dadełło, powiedział tylko, że ustalili z Zagłębiem, iż nie będą tego tematu komentować (jednocześnie tylko wyśmiał kwoty podawane przez Nowaka, puszczając znaczące oczko). Mimo wszystko nie chciał jednak mówić otwarcie. A przecież takie przypadki już się zdarzały.
Wspomniany Nowak przywołuje inną sytuację: – Z tego co pamiętam, w Górniku Łęczna taką premię daliśmy w sezonie 15/16 Bruk-Betowi, który zremisował z Górnikiem Zabrze w ostatniej kolejce. Dzięki temu się utrzymaliśmy. Oddaliśmy wówczas Bruk-Betowi swoją premię meczową, czyli 100 tysięcy złotych. Moim zdaniem nie ma w tym nic złego, a tabu bierze się z czasów korupcji. Tyle że to nie jest korupcja. Każdego człowieka, nie tylko piłkarza, motywują pieniądze i jeśli ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli chce przyjąć motywację w takiej postaci, to naprawdę nie mówimy o czymś negatywnym.
Co więcej, to nie tylko polski przypadek, takie historie miały miejsce również choćby w Hiszpanii, w La Liga. Dobrym przykładem jest sezon 06/07. Barcelona goniła wówczas Real Madryt, ale przed ostatnią kolejką nie była już zależna od siebie. Królewscy musieliby stracić punkty z Mallorcą, co wydawało się cholernie trudne, skoro Mallorca była wówczas ledwie średniakiem. No, ale gruchnęła wiadomość, że piłkarze rywala Realu, dostaną milion euro do podziału, jeśli co najmniej zremisują z Królewskimi. Motywacja poniekąd zadziałała, bo do przerwy Mallorca sensacyjnie prowadziła na Bernabeu 1:0. Niestety dla Barcelony, w drugiej połowie temat zamknęli Reyes (dwie bramki) i Diarra (jedna). Natomiast przed samym spotkaniem rzecznik hiszpańskiej federacji mógł tylko rozkładać ręce i mówić: – Wiemy, że taki proceder istnieje, ale tak długo, jak nikt nie postawi zarzutów, nie możemy nic zrobić.
Mniejsza jednak z La Liga, ich cyrk, nie nasze małpy. Trzeba zapytać, co na to PZPN? Okazuje się, że w przypadku mocnych dowodów, klub-motywator nie może spać spokojnie.
Łukasz Wachowski, dyrektor Departamentu Rozgrywek Krajowych PZPN mówi: – W ocenie PZPN takie działania są etycznie i moralnie wątpliwe, toteż z dużą uwagą podchodzimy do wszelkich doniesień tego typu. Kluczowa kwestia to niezbite dowody świadczące, iż faktycznie doszło do takiej sytuacji, które nie pozostawiają cienia wątpliwości. Prowadzenie postępowania jest zastrzeżone do kompetencji Rzecznika Dyscyplinarnego PZPN. Trzeba jasno powiedzieć, iż nie zamierzamy chować głowy w piasek, ale nie możemy bazować na niesprawdzonych informacjach tylko musimy mieć 100% pewności. W przypadku jeśli takie doniesienia by się potwierdziły, należałoby uznać, że doszło do naruszenia norm etycznych, a to może skutkować odpowiedzialnością dyscyplinarną.
Jaką odpowiedzialnością? Wachowski podsyła kluczowe przepisy:
Regulamin Dyscyplinarny PZPN
Art. 110 Inne rażące naruszenie przepisów prawa związkowego lub norm etyczno–moralnych, obowiązujących w piłce nożnej.
§1. Za niewykonanie, niedopełnienie lub niedbałe wykonanie obowiązków określonych w Statucie Polskiego Związku Piłki Nożnej, uchwałach, decyzjach lub wytycznych organów Polskiego Związku Piłki Nożnej, ligi zawodowej lub innych podmiotów, pozostających w strukturach Polskiego Związku Piłki Nożnej, naruszenie norm moralno–etycznych obowiązujących w piłce nożnej a także niewykonanie, niedopełnienie lub niedbałe wykonanie rozstrzygnięć organów administracji publicznej, dotyczących sportu piłki nożnej, wymierza się kary:
1) klubom:
a) karę pieniężną, nie niższą niż 5.000 zł,
b) zawieszenie lub pozbawienie licencji,
c) wykluczenie z PZPN,
2) zawodnikom, trenerom, instruktorom, menedżerom piłkarskim, członkom sztabu medycznego, licencjonowanym organizatorom imprez piłkarskich, sędziom, delegatom i obserwatorom oraz działaczom piłkarskim:
a) karę pieniężną nie niższą niż 1.000 zł,
b) dyskwalifikacji,
c) zawieszenie lub pozbawienie licencji,
d) wykluczenie z PZPN.
Wszystko rozbija się więc o etykę, a naszym zdaniem nikt nie mógłby się na ten temat wypowiedzieć bardziej konkretnie, niż Jacek Kruszewski, prezes Wisły Płock, która mierzyła się z podwójnie zmotowywowanym Zagłębiem. – Dochodziły do nas głosy, że taka sytuacja ma miejsce, ale nie byłem przy ustaleniach Miedzi z Zagłębiem, więc nie mogę się na ten temat wypowiadać. Na pewno Zagłębie zagrało znakomity mecz, najlepszy, jaki graliśmy z nimi w tamtym sezonie. A czy to było spowodowane motywacją Miedzianki? Ciężko mi powiedzieć. Natomiast gdyby Zagłębie tak grało cały sezon, szykowałoby się do drugiej kolejki Ekstraklasy. Co do etyki: nie jest to niezgodne z prawem, nie przeszkadza to chyba duchowi sportu, bo nie jest to motywacja negatywna. Nie zastanawiałem się nad tym, co zrobiłbym na miejscu Miedzi i obym nie musiał się nigdy zastanawiać. Myślę jednak, że w podobnej sytuacji nie chcielibyśmy kogoś wspierać, ponieważ trzeba grać do końca samemu i walczyć na boisku w swoich meczach. Tak uważam. Ja jestem daleki od tego typu zachowań, ponieważ wiem, że w polskiej piłce w przeszłości funkcjonowały różne mechanizmy. Zresztą wiemy o tym wszyscy bardzo dobrze.
Sprawa jest więc tak dwojaka, jak tylko może być. Z jednej strony Miedź (ale też inne kluby, które działały w ten sposób) nie łamie prawa i nie naraża się na zaproszenie do prokuratury. Z drugiej – etycznie jest to wszystko wątpliwe, skoro nie udało się legniczanom wyprzedzić Wisły Płock na boisku, a chcieli to zrobić przy pomocy innego klubu, który – gdyby nie pieniądze – miałby to wszystko w czterech literach.
Nic tu nie jest czarno-białe. Poruszamy się w odcieniach szarości.
Możemy sobie przecież wyobrazić sytuację, w której klub pewny utrzymania mierzy się z zespołem walczącym o byt. Ten nie może go kusić pieniędzmi, ale drugi, również walczący o życie, już tak. Jednak, załóżmy, nie chciałby tego robić. Wówczas ta drużyna utrzymana, mogłaby teoretycznie sugerować, że bez dodatkowej motywacji nie będzie zapieprzać na boisku. Jasne, wchodzimy w pewne sci-fi, ale skoro poruszamy się w szarej strefie, nie można takiego scenariusza odrzucić.
W idealnym świecie wyglądałoby to następująco. Albo godzimy się na ten proceder i mówimy o tym otwarcie, albo nie godzimy się i zamykamy temat. Tyle że idealny świat nie istnieje. Ponieważ wiemy, że tu chodzi również o tak prozaiczne kwestie jak podatki. Wyobrażacie sobie, że Zagłębie Sosnowiec walczy o zwycięstwo dla Miedzi na zasadach umowy o dzieło? No właśnie.
Powtórzmy: Miedź nie złamała prawa, ale balansowała na granicy etyki. Może warto by się zastanowić, czy przypadkiem nasze przepisy nie są trochę archaiczne? W innym wypadku ewentualna walka z takimi praktykami byłaby cholernie trudna, ale wiemy też, że pieniądz przekazywany pod stołem zawsze śmierdzi.
Pytanie, czy godzimy się na ten nieprzyjemny zapach, czy nie?
PAWEŁ PACZUL
Fot. 400mm.pl