O porównaniach do ojca. O przywiązaniu do Górnika Zabrze. O mizernych początkach w Ekstraklasie i przemianie w rundzie wiosennej. O ambicjach sięgających gry w młodzieżowej kadrze. O… psach, które ma dwa, a już planuje kolejnego. O tym wszystkim i paru innych sprawach porozmawialiśmy z Przemysławem Wiśniewskim.
Od małego wiedziałeś, że pójdziesz w ślady ojca?
Od zawsze piłka była dla mnie najważniejsza. W juniorach grałem już od szóstego roku życia, futbolowi poświęcałem cały swój czas. Pewnie dlatego w szkole nigdy orłem nie byłem, choć zawsze starałem się jakoś z tą nauką sobie radzić. Schody zaczęły się właściwie dopiero w ostatniej klasie liceum, kiedy znalazłem się w pierwszej drużynie Górnika. Tak jak wcześniej treningi odbywały się raczej popołudniami, tak w seniorskich zespołach ta codzienna praca wykonywana jest od rana. A chcąc przebić się do Ekstraklasy, trzeba pracować nad sobą każdego dnia.
Trudno jest być dzieckiem piłkarza? Ciągłe przeprowadzki, zmiany otoczenia…
W moim przypadku aż tak dużo tych zmian nie było. W Krakowie czy Płocku mieszkaliśmy jeszcze wtedy, gdy byłem mały. Zresztą niewiele pamiętam z tamtych czasów. Później był już tylko Śląsk, więc nie musieliśmy się przeprowadzać. Ja też nie zmieniałem szkoły. Tylko do zerówki chodziłem w Krakowie, potem cała podstawówka już u siebie, w Ornontowicach. Gimnazjum w Chorzowie to nie efekt kontraktów taty, a mojej gry w Stadionie Śląskim. Aż tak więc tego nie odczułem i nie mam powodów, żeby narzekać na to, że tata miał taką profesję.
Wręcz przeciwnie – jestem z niego dumny! Zwłaszcza z tego, ile zrobił dla Górnika. Tutaj jest ważną postacią.
GÓRNIK WYGRA Z ZAGŁĘBIEM? ZAGRAJ W ETOTO PO KURSIE 2,50!
Ale porównań nie unikniesz.
Były od zawsze i pewnie zawsze będą. Chociaż na pewno z czasem pojawia się ich mniej, bo powoli wyrabiam już swoje nazwisko. Kibice wciąż pamiętają to, ile tata osiągnął z Górnikiem, trochę patrzą przez ten pryzmat na mnie. W wywiadach też zawsze jest poruszana ta kwestia. Miałem czas, żeby przyzwyczaić. Szczerze mówiąc, to jeszcze bardziej mnie motywuje.
Jednak łatwego wejścia do ligi nie miałeś. Po rundzie jesiennej lądowałeś w najgorszych jedenastkach ligi.
Tak, po pierwszych miesiącach w Ekstraklasie nie pisano o mnie najlepiej. Nie grałem dobrze, więc dziennikarze i kibice to zauważali i na ten temat dyskutowali.
Ruszało cię to?
Nie da się tak kompletnie odciąć od tego, co o tobie piszą. Przeglądasz Facebooka, nawet przez przypadek trafiasz na swoje nazwisko i nie potrafisz przejść obok tego obojętnie, odruchowo klikniesz. Jeszcze jesienią się tym wszystkim przejmowałem. Krytyka niby jest normalna, ale wtedy mnie to dotykało. Z czasem chyba się przyzwyczaiłem. Teraz staram się mniej zwracać na to uwagę, choć czasami znajomi podeślą jakiś link, pokażą coś w gazecie. Inna sprawa, że zacząłem grać lepiej, więc tych tekstów na mój temat też pojawia się mniej.
To kwestia zmiany pozycji? Wiosną wróciłeś na środek defensywy, wcześniej była prawa obrona.
Rundę jesienną zacząłem na stoperze. Na tej pozycji rozegrałem wszystkie cztery spotkania w eliminacjach Ligi Europy, a także trzy mecze w Ekstraklasie. Później przyszedł Paweł Bochniewicz i wiadomo było, że miejsca w wyjściowym składzie nie odda. Do tego był Dani Suarez, który miał za sobą bardzo udany wcześniejszy sezon, a dobrze prezentował się także latem. Wypadłem więc z jedenastki, miałem przerwę od regularnej gry. I ta prawa obrona wzięła się stąd, że trener Brosz chciał mi pomóc do niej wrócić. Nigdy wcześniej nie grałem na tej pozycji, było to dla mnie coś zupełnie nowego. Wydaje mi się, że w trakcie pierwszego meczu w Szczecinie nie zagrałem jeszcze tak źle. Po nim byłem całkiem optymistycznie nastawiony do tej nowej pozycji, ale ostatecznie wyszło, jak wyszło.
Czułeś, że marnujesz swoją szansę? Kilku zawodników po słabej jesieni musiało poszukać szczęścia gdzieś indziej.
Przed zimowymi zgrupowaniami też myślałem już o jakimś wypożyczeniu, ale trener Brosz był zadowolony z tego, jak wyglądam i obiecał dać szansę. Czułem, że cały klub, cały sztab szkoleniowy – a przede wszystkim właśnie trener Brosz – bardzo chcą mi pomóc w rozwoju. Wszystkim zależało na tym, żebym stał się jeszcze lepszym zawodnikiem, a przez to jeszcze mocniej zależało i mi. Wymagało to pracy, ale podjąłem się jej. Lepiej zacząłem wyglądać na treningach czy sparingach – to wszystko dodało mi pewności siebie. Ona okazała się kluczowa, by potem dobrze pokazywać się też w Ekstraklasie.
Ujmę to tak – najbardziej stresujące nie były dla mnie pierwsze mecze, debiut z Koroną Kielce czy spotkania eliminacji Ligi Europy, a lutowe starcie z Wisłą Kraków. Nawet Tomek Loska zwrócił mi uwagę, że jestem wyjątkowo zestresowany – aż tak było to po mnie widać. Czułem presję, że muszę dobrze wypaść, bo po nieudanej jesieni dostałem tę jedną szansę, o której mówił trener i nie miałem innej opcji, musiałem ją wykorzystać. Gdyby znów zdarzył mi się gorszy występ, pewnie na długo straciłbym miejsce w składzie, bo przecież w rezerwie czekał Dani Suarez, a to świetny zawodnik. Popełniłem kilka błędów, ale na szczęście wygraliśmy 2-0. Dzięki temu później było już łatwiej.
KOLEJNY GOL IGORA ANGULO? KURS 2,40 W ETOTO!
Teraz, po odejściu Suareza, też powinno być łatwiej.
Na razie wygląda na to, że linia obrony może się względem wiosny prawie nie zmienić. Bardzo się cieszę, że Paweł Bochniewicz podpisał nowy kontrakt. Zgranie w defensywie jest ważne, w pierwszej rundzie nam tego brakowało. Ciągłe zmiany, czy to z powodu kartek, czy kontuzji, nie pomagały. Wiosną to wszystko się ustabilizowało i wyglądało już znacznie lepiej. Na pewno spokój w tyłach miał wpływ na wyniki. Przyszło jeszcze dwóch nowych defensorów, na pewno zwiększą konkurencję. Pozytywnie patrzę na najbliższe miesiące.
Również w kontekście kadry młodzieżowej? Może najpierw zapytam o tę, która pojechała w czerwcu na Euro. Spośród stoperów był w niej choćby Dominik Jończy z Podbeskidzia Bielsko-Biała. Pojawiała się gdzieś w twojej głowie myśl, że po udanej wiośnie masz szanse na wyjazd?
Nie byłem rozczarowany i też nie rozmawiałem na ten temat z selekcjonerem. Tak naprawdę nigdy nie grałem w tej reprezentacji, jesienią też nie było podstaw, żeby mnie powoływać, bo wyglądałem słabo. Po pierwszych meczach w 2019 roku otrzymałem dopiero swoje pierwsze powołanie, ale na mecz do Anglii pojechałem nie z drużyną Czesława Michniewicza, a tą prowadzoną przez Bartłomieja Zalewskiego dla zawodników rocznika 1998 i młodszych. Nie byłem więc częścią tej drużyny, nie zapracowałem na awans na Euro we Włoszech. Dominik Jończy, w przeciwieństwie do mnie, cały czas trenował z tym zespołem, doskonale znał drużynę i sztab. Nie zaskoczyło mnie, że znalazł się wśród 23-osobowej kadrze na turniej. Jestem od niego rok młodszy, jeszcze dostanę swoją szansę.
Reprezentacja Zalewskiego, o której wspomniałeś, powstała tylko na jedno spotkanie – wyjazdowy mecz z Anglią U-20. Po zaledwie kilku wspólnych treningach, trochę niespodziewanie wygraliście 3-1.
Gdy przyjechaliśmy na zgrupowanie, znałem tylko kilku chłopaków. Przed sztabem postawiono więc trudne zadanie, by w krótkim czasie zrobić z nas drużynę, która zmierzy się z reprezentacją Anglii złożoną z niezłych piłkarzy. Na szpicy grał przecież Eddie Nketiah z Arsenalu, na skrzydle Grady Diangana z West Hamu. Nikt na nas nie liczył, a my osiągnęliśmy cel i wygraliśmy. Jak to zrobiliśmy? Do przerwy prawie w ogóle nie dawaliśmy rywalom dojść do głosu, a sami zdołaliśmy zdobyć już dwie bramki. W drugiej połowie Anglicy zaczęli naciskać, ale my mieliśmy w bramce Marcina Bułkę.
We wrześniu nowe rozdanie w U-21. Nadzieje na powołanie są spore?
Skłamałbym mówiąc, że o tym nie myślę. Gra w reprezentacji kraju to spełnienie marzeń! Bardzo chciałbym się tam dostać i chyba mam na to szansę. Rywali oczywiście nie brakuje, bo Sebastian Walukiewicz czy Jan Sobociński mają za sobą udane występy, między innymi na mistrzostwach świata u-20, ale wszystko w moich rękach. Trzeba tylko dobrze oraz regularnie grać w klubie.
Zaczynasz odczuwać popularność? Zabrze jest dość specyficzne, Górnik ma bardzo szerokie grono kibiców.
Idąc ulicą czuję ich wzrok, ale rzadko mnie zaczepiają. Wydaje mi się, że wiedzą, kim jestem, ale nie chcą przeszkadzać i zajmują się swoimi sprawami. Inaczej jest w Ornontowicach, gdzie mieszkam na co dzień, ludzie częściej zagadują. To już mniejsze miasto niż Zabrze, ale mocno kibicujące Górnikowi. Tam fanom innych zespołów byłoby naprawdę ciężko, czuć, że Górnik jest najważniejszy. Tak samo zresztą dla mnie. I przez to, że tam mieszkam, ojca i lata spędzone w akademii, nie mógłbym występować w innym śląskim klubie. Nie pozwoliłaby mi na to duma.
A ojciec?
Pewnie nic by nie powiedział. Zawsze powtarza, że on może mi tylko doradzić, a decyzje transferowe należą do mnie. Tata nigdy zresztą nie naciska na rozmowy o piłce. Na gorąco nie lubię rozmawiać o meczach i on to rozumie. Do tematu najczęściej wracam dopiero na drugi dzień, gdy już odpocznę. Choć przyznaję, po spotkaniach ciągle trudno zasnąć.
To o czym rozmawiacie?
O różnych sprawach, zawsze mieliśmy dobry kontakt. Przykładowo to jemu, a nie mamie, powiedziałem, że chcę mieć kolejnego psa. Zgodził się, choć wiedział, że nie zawsze jestem w domu i spadną na niego kolejne obowiązki. Dziś mam labradora i buldoga francuskiego, a w planach jest następny pies. Mama, która wcześniej nie chciała mieć zwierząt, a szczególnie drugiego psa, teraz pokochała go na tyle, że nie da mi go wyprowadzić. Dobrze mieszka mi się z rodzicami, a z Ornontowic do Zabrza nie jest daleko. Obok mam hektary lasów, ciszę, spokój. Czego więcej potrzeba?
Rozmawiała Kaja Krasnodębska
Fot. 400mm.pl/FotoPyK
To tekst naszej czytelniczki. Jeśli chcecie pokazać się w podobny sposób i być może zacząć pisać na poważnie, ślijcie swoją twórczość na
KU****@WE****.COM
. Szczegóły TUTAJ.