Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

25 lipca 2019, 23:39 • 5 min czytania 0 komentarzy

W zasadzie powinna to przeczytać Krystyna Czubówna głosem znanym całej Polsce z rasowych dokumentów: – Oto rzadki okaz, praktycznie nie występuje w naturze: komplet zwycięstw polskich drużyn w europejskich pucharach. Uwaga: Zagrożony wyginięciem. Choć więc może nie najpiękniejszy, tak doceńmy, że jeszcze go widzimy.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

***

Niewykorzystane sytuacje się mszczą – porzekadło starsze niż czas, zgrane bardziej niż “Last Christmas”, ale nie udawajmy, że gdzieś nie majaczy na horyzoncie dwumeczu Lechii. Polska piłka troszeczkę zakochała się w takich scenariuszach, które ostatecznie kończą się naszą odwieczną honorową porażką i rozpamiętywaniem słupków, poprzeczek, maślanych rąk bramkarza i zmarnowanych strzałów do pustaka. Brondby nie mogłoby narzekać, gdyby dostało dzisiaj czwórkę, a jednak urządzi je w rewanżu skromne, bezduszne 1:0. Parafrazując klasyka:

Wszystko, co wiem o niesprawiedliwości, wiem dzięki piłce nożnej.

Ale dla czystej higieny psychicznej polskiego kibica stała się rzecz nie do pogardzenia: oto wreszcie oglądaliśmy polski zespół, który z poważnym rywalem nie tyle gra, co poważnego rywala przegania po murawie, a ostatecznie – najistotniejsze – na malowniczym przeganianiu się nie kończy, tylko jest konkretny efekt w postaci zwycięstwa. I położę tutaj koniecznie nacisk na “poważnego rywala”, bowiem męczy mnie deprecjonowanie przeciwników na takiej podstawie, że Polacy z nimi wygrali. Jak przegramy, to frajernia, jak wygramy, to co z tego, bo oni, choćby byli jak Brondby rozstawieni w tej parze, i tak na pewno reprezentują poziom reprezentacji Radzymina. Nie, na taką retorykę się nie zgodzę: Lechia wygrała i nie zasługuje na to, by jej wygraną obrzucać błotem. Nie uważam Brondby za następców duńskiego dynamitu z 1992 roku, ale też nie przeginajmy w drugą stronę, szanujmy to zwycięstwo i jego styl: bez szafowania gdybaniem, jak się w 92. minucie ociera o bramkę, w której asysta mogłaby być główką, a rywal mógł tylko patrzeć, to się widzów nie męczyło.

Reklama

Zwycięstwo jest nieznaczne, ryzykowne, ale zwycięstwo na pewno nie jest przypadkowe. Widać było w tej drużynie pomysł, polot, a także więcej jakości czysto piłkarskiej. Ta ostatnia jednak – jakkolwiek to brzmi – bywa zawodną inwestycją, przydatną najbardziej w meczach, w których potrzeba wielkiej fantazji – Lechia w rewanżu wielkiej fantazji nie potrzebuje, potrzebuje dyscypliny. I co jak co, ale Stokowcowi taktycznego warsztatu odmówić zwyczajnie nie można, szczególnie w ustawianiu defensywnych szyków, a dokładnie to będzie najważniejsze w Danii i na tym opieram swój optymizm:

Lechia Brondby przejdzie.

***

W przypadku Piasta należy zapytać, czy oni na pewno wiedzą, że liczą im się wyłącznie gole strzelane do bramki rywala, a nie własnej. Może jakiś kurs, pogadanka, coś niemal na zasadzie szkolenia BHP – śmiejecie się, zarzucacie absurd, ale większym absurdem jest ładowanie sobie w drugim kolejnym meczu pucharowym dwóch bramek.

Takiej łapczywości na samobóje nie miały nawet zespoły w czasach Fryzjera – mistrzowie fachu piłkarskiego pokera uznaliby takie wybryki za amatorszczyznę, szwy zbyt grubymi nićmi szyte, elementarny brak subtelności. Przecież Ryga w obu sytuacjach, które zakończyły się bramkami, nawet nie zakręciła się wokół stworzenia zagrożenia. To nie tak, że zmusiła Pietrowskiego czy Koruna do błędu jakimś wysokim pressingiem, jakąś ofiarnością, wielkim zaangażowaniem – nie, po prostu Pietrowski podał źle, a potem Korun podał jeszcze gorzej (Plach też mógłby krzyknąć jak wychodzi, szczególnie, że opuszcza światło bramki).

Ja, przyznam szczerze, tej Rygi wcale nie lekceważyłem. Patrzę, a tam goście z przeszłością w Ekstraklasie, czasem – Rakels – z przeszłością niedawną i w sumie nieprzypadkową. Jest Tomislav Sarić, jest weteran ukraińskich boisk Wiaczesław Szarpar, czy nawet nasz Kamil Biliński zaledwie na ławie – generalnie wielu graczy, którzy gdzieś coś widzieli, gdzieś coś kopali. Takie przyszły czasy, że i na Łotwie nie należy w kategoriach cudu rozpatrywać przypadku stworzenia zespołu, nad którym polski przepaści jakościowej mieć nie będzie. Ja wiem, że w lepszym tonie jest grzmieć, że powinno być 5:0, ale pół-amatorów wśród rywali nie uświadczysz, a tak trochę do dziś się myśli, gdy przyjdzie mierzyć się z łotewskim zespołem.

Reklama

Co nie zmienia faktu, że Piast Gliwice był faworytem, a jednak przez większość meczu uprawiał może jakąś dyscyplinę sportu, ale nie była to piłka nożna. Za łeb wziął kolegów dopiero Jakub Czerwiński, pół Jaap Stam, pół Carsten Jancker: to gola strzeli, to wyjaśni wszystko w tyłach, to zaszczepi wiarę, że jednak Piast to nie są ostatnie czereśniaki. Czerwiński jako jeden z niewielu dorósł do gry w pucharach, ba, do gry w pucharach na wysokim poziomie. Nie wiem, jaka czeka go przyszłość, ale czas płynie, chłop w lidze wyróżnia się nie od wczoraj, a teraz i trzyma ciśnienie w pucharowej jatce – ja ciekaw jestem, jak poszłoby mu w mocniejszym otoczeniu. PESEL już nie tak pożądany, ale dajcie spokój: na defensora dwadzieścia osiem lat to jeszcze ho ho i trochę do emerytury.

A Piast? Rygę przejdzie. Pewnie będzie miał w tym wielki udział zarówno Czerwiński, jak i Felix. Czy ktoś więcej – pewnie tak, we dwójkę się nie wygrywa, ale jednak pozostali będą mniej lub bardziej na doczepkę.

***

Jak było w meczu Legia – KuPS, tak było, koneserów dobrego futbolu raczej nie uraczyło, a i koneserzy futbolu jakotakiego kręcili z niesmakiem głowami. Poziom: Stevenage – Crawley Town, w porywach. Jest jednak kolejne zwycięstwo i zauważam rzadką prawidłowość:

Gdy wydawało się, że przegraliśmy ostatnio wszystko i wszędzie, jest jeszcze kraj, w którym nas nie leją, a przynajmniej od dawna, konkretnie od 1989, kiedy wpadka przydarzyła się GKS-owi Katowice. Nawet, gdy Legia miała dwa lata temu mierny sezon, to IFK Marienhamn – było nie było fińskiego mistrza – przejechała walcem.

Dzisiaj walca nie było, dzisiaj maksymalnie taczka, żegnana gwizdami przez trybuny, czemu trudno się dziwić. Co jest nie tak w Legii?

Najchętniej zwróciłoby się uwagę na brak jakiejś głębszej idei w grze zespołu, ale ostatnio zastanawiając się nad Legią, coraz bardziej zastanawiam się, czy piłkarze tutaj nie oduczają się futbolu. Ligowe gwiazdy przychodzą i blakną, ci sprowadzeni skądinąd grają dobrze jakiś czas, potem osiadają na laurach.

Za wygodnie w tej Warszawie? I bez super wyników żyje się nieźle? Presja wiąże?

Momentami to wygląda jak temat pod czwarty sezon Stranger Things.

Leszek Milewski

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Hiszpania

Flick komentuje błędy popełnione przez Szczęsnego. “Który piłkarz ich nie popełnia”

Radosław Laudański
2
Flick komentuje błędy popełnione przez Szczęsnego. “Który piłkarz ich nie popełnia”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...