Po tragedii w jednym z koszalińskich escape roomów całą Polską zatrzęsła fala kontroli. Politycy prześcigali się w pomysłach dotyczących specjalnych ustaw, mających na celu uniknięcie podobnych zdarzeń w przyszłości, głos zabierali dziennikarze, eksperci, publicyści i pracownicy wszystkich służb. Jak zwykle w takich sytuacjach okazało się, że zawiniły nie przepisy czy brak stosownych regulaminów, ale ich ignorowanie, połączone z kompletnym brakiem wyobraźni.
W dyskusji związanej z bezpieczeństwem w tego typu obiektach, głos zabrał Piotr Koszecki, kibic GKS-u Katowice, który działał również w strukturach Ogólnopolskiego Związku Stowarzyszeń Kibiców. Jako organizator wielu wyjazdów zadał bardzo zasadne pytanie: czy zdajemy sobie sprawę, że stopień ignorancji w escape roomach niewiele różni się od tego, co oferują tysiącom fanów piłki nożnej piłkarskie stadiony?
Nie, nie chodzi teraz o kibiców gospodarzy, którzy mają do dyspozycji słynne “ciągi komunikacyjne”, o których drożność swego czasu apelował każdy ekstraklasowy spiker. Chodzi o tych, którzy podróżują przez Polskę za swoim klubem i dobrowolnie dają zamykać się w “klatkach”. Potoczna nazwa sektorów gości w pełni oddaje komfort oglądania meczów na większości z nich. I choć czasy, a za nimi infrastruktura stadionowa się zmieniają, kibice przyjezdnej drużyny wciąż mogą mieć wrażenie, że zamiast na stadionie, znajdują się w jakimś upiornym escape roomie.
***
Największe stadionowe tragedie w historii piłki nożnej to jedna wielka opowieść o ignorowaniu siły tłumu.
2 stycznia 1971 roku 66 osób zginęło, większość w wyniku uduszenia, gdy kibice opuszczający stadion Ibrox Park ruszyli z powrotem na trybuny, słysząc, że piłkarze Rangers zdobyli bramkę. 20 października 1982 roku podobna tragedia miała miejsce na Łużnikach, gdzie zginęło przynajmniej 66 (a według niektórych szacunków nawet 340) kibiców Spartaka Moskwa. Ogromny stadion, mnóstwo pustych krzesełek, żadnych chuligańskich wybryków. Po prostu kibice, którzy chcieli wrócić na sektor po golu, ale zostali zablokowani przez milicję. Napór tłumu z dołu i z góry sektora, kolejni duszący się kibice. Wśród 39 ofiar Heysel tylko część to ofiary chuliganów z Anglii, wielu z nich zginęło w wyniku wybuchu paniki wśród włoskich kibiców uciekających przed napastnikami. Historię Hillsborough znają wszyscy fani piłki nożnej.
Oczywiście, bez trudu znajdziemy ofiary chuligańskich porachunków na stadionach czy osoby, które ucierpiały w wyniku działania pirotechniki. Nie ma jednak wątpliwości, że na skali niebezpieczeństw najwyższe miejsce zajmują nie race, ale sektory, z których nie ma ucieczki, nie ma wyjścia. Zapalnikiem może być atak chuliganów, brutalna interwencja policji, pożar, ale też strzelona bramka czy inny wybuch radości. Przyczyny mogą być naprawdę niewinne, mogą być kompletnie niezależne od organizatorów i uczestników imprezy.
Problemem są skutki. W przypadku, gdy wyjście z sektora przypomina ucieczką z Alcatraz – mogą być opłakane.
***
Spartakus Daleszyce w piłkarskim środowisku nie znaczy pewnie więcej niż tysiąc pięćset podobnych drużyn z niższych lig, którym nigdy nie groził awans do Ekstraklasy. Jest jednak pewna konstrukcja, dzięki której Daleszyce kojarzy mnóstwo fanów futbolu z całej Polski. Panie i panowie, w tak komfortowych warunkach oglądali mecze fanatycy klubów odwiedzających stadion Spartakusa.
Wygląda zabawnie – jak typowa klatka dla nieco przerośniętego chomika. Sęk w tym, że na tym i podobnych sektorach w Polsce zabawnie być wcale nie musi. I to nawet nie przez to, jak wygląda sama konstrukcja sektora gości, ale przez to, jak wygląda wejście.
– Klatki gości nie wyglądają zbyt bezpiecznie i – nie tyle mam wrażenie, co jestem przekonany – mało kto się tą tematyką interesuje. Sektory gości są zamykany na kłódki i łańcuchy. Z jednej strony możemy mówić, że w razie pożaru powstanie pułapka bez wyjścia, z drugiej – zwróćmy uwagę na rzeczy, powiedzmy, bardziej powszechne. Może trzeba będzie udzielić pomocy medycznej. I co wtedy? – dopytuje przywołany na początku Piotr Koszecki, który widział od wewnątrz już nie dziesiątki a setki sektorów gości.
Jego spojrzenie sprawdza się, gdy raz jeszcze spojrzymy na największe tragedie. Stan techniczny wysłużonych obiektów oczywiście nie ułatwia akcji ratunkowej, ale nie da się wysnuć reguły, że nowoczesne i zadbane stadiony to gwarancja bezpieczeństwa niezależnie od okoliczności. Wystarczy jedno zablokowane przejście, jedna zacięta bramka bez możliwości otwarcia wyjścia ewakuacyjnego i śmiertelną pułapką mogą się stać nawet świeżo wybudowane areny. Dlatego też kluczowym elementem staje się wyobraźnia.
Lub jej brak.
***
Większość sektorów gości w Polsce wygląda podobnie, a procedury, jakie obowiązują w ich bezpośredniej okolicy to wypadkowa policyjnej przezorności, kibicowskiej agresji oraz organizacyjnej wygody. Nie jest tajemnicą, że w klatkach latami zasiadali przede wszystkim krewcy kibice, którzy ochoczo wykorzystywali każdą słabość w płocie sektora gości, by wysypać się na murawę i nawiązać walkę z kibicami rywala. Dlatego też przez lata trwał swoisty wyścig zbrojeń – stadiony wzbogacały się o kamery, druty kolczaste, siatki i bramki, szczegółowo kontrolujące pojawiających się na stadionie fanów.
Uzasadniony wydawał się właściwie każdy sposób walki – bo społeczeństwo i środowisko piłkarskie oczekiwało przede wszystkim spokoju na meczach, gwarantowanego jedynie poprzez uczynienie z sektora gości małego więzienia.
Czasy jednak się zmieniają. Według najnowszego raportu PZPN-u na poziomie centralnym, przy 908 analizowanych meczach, zaledwie 5-krotnie kontrolę nad bezpieczeństwem oddano w ręce policji. To oznacza, że na 99,4% meczów wystarczającymi środkami ostrożności była stadionowa ochrona, uważny monitoring oraz – co tu kryć – świadomość wysokich kar za tak rażące przestępstwa jak choćby wybiegnięcie na murawę. Kibic, nawet najbardziej krewki, zdaje sobie dziś sprawę, że co może ujść mu na sucho gdzieś na autostradzie, albo na dworcu, na stadionie zostanie nagrane z kilku kamer, potrafiących poprawnie zidentyfikować nawet tatuaż na łydce.
Dlatego też incydentów jest mniej, a jeśli już – dotyczą tych niższych lig, gdzie nie pomaga zrobienie z sektora gości klatki a’la Daleszyce, bo przy braku monitoringu przez dowolny płot da się dość prosto przeskoczyć. Poza tym dochodzi jeszcze jeden bardzo ważny argument. Obecnie większość sektorów gospodarzy nie ma praktycznie żadnych wzmocnionych zabezpieczeń, potencjalnego chuligana od murawy dzieli jeden, wcale nie wybitnie wysoki skok.
I tak potencjalny chuligan Legii Warszawa przy Łazienkowskiej jest odgradzany od murawy barierką. Ten sam potencjalny chuligan Legii Warszawa na sektorze gości np. w Zabrzu jest traktowany jak szczególnie niebezpieczny więzień. Reguły nie uległy zmianie od lat.
– Większość klatek tak naprawdę nie jest zamykana dlatego, że wychodząc z nich kibic gości mógłby się dostać na sektory gospodarzy, mam wrażenie, że zamykamy je z przyzwyczajenia – zauważa Koszecki. Topografia wygląda bowiem podobnie: najpierw jest parking, odgrodzony zasiekami i ochroniarzami od parkingów gospodarzy. Potem z parkingu wchodzi się na plac przed sektorem, najczęściej pusty, zaopatrzony w toaletę i oczywiście szczelnie odcięty od świata zewnętrznego. Dopiero z placu wchodzi się na właściwy sektor. – Totalna głupota. Wchodzisz na stadion, przechodzisz przez pewną, oddzieloną od pozostałych sektorów strefę, następnie wchodzisz do właściwego sektora, który po chwili zostaje zamknięty. Co by się stało, gdyby otwarta była strefa między wejściem na stadion po przejściu kołowrotka, a klatką gości? Nic by się nie stało. Jak wchodzisz przez kołowrotki, to tak czy siak żeby się wydostać, musiałbyś przejść albo przez ogrodzenie, albo przez drugi kołowrotek. Więc jeśli strefa dojścia byłaby otwarta, to nawet gdyby stała się jakaś tragedia w sektorze gości, i tak miałbyś sporo miejsca. By się przemieścić, by zareagować. A nadal byłoby bezpiecznie pod kątem ewentualnej konfrontacji z kibicami gospodarzy.
Znamienny jest fakt, że istnieją sektory bez własnej toalety, ta znajduje się właśnie w tej strefie przejściowej. – Ktoś chce iść, więc ochroniarz otwiera kłódkę, wypuszcza zainteresowanego i zamyka. Gdy ten wraca, powtarza tę czynność. Potem wychodzi kolejna osoba i to samo. Kibice są traktowani co najmniej dziwnie. Gdy tak pilnujesz ludzi, którzy wychodzą do toalety, to nie mówimy o sytuacji zdrowej – opowiada Koszecki.
W ramach anegdoty można dodać sytuację z Kozienic, gdy na stadion zameldowała się grupa kibiców gości. Oni również toaletę mieli w strefie przejściowej, nie na sektorze, ale ochroniarz zamiast wypuszczać kibiców pojedynczo podjął decyzję o… całkowitym wyłączeniu toalety z użycia. Jak w szkole – musisz wytrzymać do dzwonka.
Te drobne niedogodności bledną jednak przy najważniejszej sprawie. Sposobie, w jaki oddziela się strefę przejściową od sektora gości. Niestety – w wielu przypadkach jest to łańcuch z kłódką. Nie brzmi groźnie? No nie, nie brzmi, do momentu, gdy okaże się, że na bramę napiera spanikowany tłum, a kluczyk ma ochroniarz stojący 30 metrów dalej.
– Na razie sobie gdybamy, ale jak stanie się coś złego… Dopiero wtedy wszyscy wezmą się do roboty i zaczną zadawać pytania, zastanawiać się nad przyczynami tragedii – mówi Mariusz Jędrzejewski, kibic Arki Gdynia. – Jesteśmy teraz w Sosnowcu. Może i dobrzy ludzie, ale fatalna infrastruktura. Typowe średniowiecze. Jedno wejście, jeden kołowrotek. Nas czterystu, czyli bez szans na normalne, płynne wejście. Podobnie z wyjściem. Nie ma mowy o sytuacji normalnej, zapewniającej bezpieczeństwo. I tak na wielu stadionach, bo – niestety – obiekty, a przede wszystkim klatki gości, są różne. Na wielu z nich wygląda to tak jak w Sosnowcu.
Tutaj na szczęście ochroniarz znajduje się blisko kłódki, ale to nie jest oczywista sytuacja.
– Zaliczyłem wiele wyjazdów za Arką i rzadką – naprawdę rzadką! – sytuacją jest ochroniarz stojący koło bramy i czekający z kluczem. Zazwyczaj zamkną, pilnują z drugiej strony, a gość z kluczem gdzieś tam jest, ale gdzie dokładnie – nie wiadomo – wspomina Jędrzejewski. – Wiadomo, są stadiony lepsze, są stadiony gorsze. Nie wszędzie jest źle, ale trend jest taki, że kibica są zamykani w klatkach. Zakłada się kłódkę, poprawia łańcuchem, z sektora nie wyjdziesz.
– Generalnie ludzi zamyka się w klatkach bez możliwości ewakuacji. Niby przepisy PZPN-u mówią o tym, że wyjście na murawę musi być zawsze drożne i otwarte, a w rzeczywistości wygląda to tak, że jest jakiś ochroniarz przed sektorem, który ma klucz – potwierdza Jan Kazimierz Adamczyk, kibic Gwardii Koszalin, który w swoim życiu widział dziesiątki sektorów gości, głównie w niższych ligach. – I teraz pytanie – czy gdyby wybuchł pożar, to on otworzy tę klatkę, czy będzie pierwszy uciekał? Ludzie są przecież różni. Pamiętamy mecz Śląska Wrocław z Zagłębiem Lubin, gdzie ochroniarz psiknął gazem kibica odpalającego racę. Wiadomo, że zdjęcie pokazało więcej niż rzeczywiście się stało, ale tak czy siak mówimy o małej wyobraźni tego ochroniarza. I jak tu wierzyć, że ktoś taki będzie ratował ludzi?
***
Sprawdziliśmy empirycznie, na kilku stadionach. Niestety, łańcuch i kłódka faktycznie wydają się smutnym standardem, podobnie jak odcinanie strefy przejściowej czy fatalny czas wpuszczania na obiekt.
Przykładem Zabrze, gdzie nim wejdziesz na sektor gości, musisz przejść przez dwie bramy. Pierwszą zamykaną na kłódkę i łańcuch, drugą – już tylko na łańcuch.
– Przykład naszego wyjazdu do Jastrzębia Zdroju. Wszyscy weszli w okolicach 20. minuty, mimo że przyjechaliśmy 80 minut przed meczem. Wszystko trwało minimum 100 minut, a według przepisów PZPN-u kibiców trzeba wpuścić w ciągu godziny. A staliśmy spokojnie, nie było żadnych utrudnień. Dwa kołowrotki nie dały rady, wejście było nienaturalnie długie. Jak jest totalny spokój, warunkiem powinno być wpuszczenie kibiców w ciągu 60 minut. Jako SLO wypełniamy raporty i po każdym meczu wyjazdowym wpisujemy, ile czasu czekaliśmy – raportuje Koszecki, czyli katowicki SLO (Supporters Liaison Officer, Koordynator ds. współpracy z kibicami). – Z Jastrzębia wpiszę 100 minut, ale czy ktoś w PZPN-ie coś z tym zrobi? Wątpię, nierzadko zdarzało się, że informowałem o nieprawidłowościach, ale jeszcze nigdy nie usłyszałem, żeby jakiś klub dostał karę. Gdyby każdy klub w pierwszej lidze dostał 5 tysięcy złotych za przekroczenie tego czasu, to następnym razem by się wyrobił. ŁKS, różnie się tłumacząc, nie miał sektora gości przez całą rundę jesienną, za co dostał 50 tysięcy. Śmieszna kwota, bo wypadło im dziewięć spotkań z kibicami gości. Czyli za nieco ponad pięć tysięcy za mecz możesz kupić sobie taki przywilej, że nie masz kibiców gości i nie musisz płacić za dodatkową ochronę. Może uda ci się nie zrobić meczu podwyższonego ryzyka, co znów obniża koszty. Pewnie gdyby to podliczyć, to ŁKS wyszedłby na plus.
100 minut, wejście w 20. minucie, a przecież mówimy o meczu GKS-u Jastrzębie z GKS-em Katowice, gdzie ograniczenia miejsc i dla gospodarzy, i dla gości, są dość poważne.
– Nie wiem, jak wygląda kontrola PZPN-u, ale wówczas na pewno na sektorach nie ma kłódek czy łańcuchów. Tak jak w przypadku kontroli przeciwpożarowych. Wszystko jest otwarte, nie ma dyskusji – domyśla się Koszecki. – Rozmawiałem ze znajomymi strażakami i przyznawali, że żaden by się pod tym nie podpisał. Wszyscy są kryci. Jak stanie się tragedia, to klub wyciągnie formularz i pokaże – było tylu i tylu ochroniarzy z taką i taką licencją. Agencja ochrony powie – nasi ochroniarze przeszli szkolenie. Szkoła, która ich szkoliła pokaże – tak, ta osoba zdała wszystkie wymagane egzaminy. Straż pożarna doda – podpisaliśmy się, gdyż w dniu odbioru wszystko było w porządku. Klub zauważy – proszę zobaczyć, mamy zaświadczenie straży pożarnej. Dla mnie to myślenie ze starego systemu, który jest cały czas aktywne. Kurczę – są nawet krzesełka, których niby nie da się podpalić, ale to tylko teoria. Nawet proponowałem w klubie: „Macie atest niepalności krzesełka, więc zróbmy prosty test” – mówiłem. Chciałem sprawdzić, co się stanie, gdy odpalimy racę i podpalimy krzesełko. Gdyby się zapaliło, pojawiłoby się prawo do reklamacji. No, ale znowu te same dyskusje: „Wiesz, my jesteśmy tylko użytkownikiem stadionu, właścicielem i operatorem jest inna spółka”.
Jędrzejewski dodaje:
– Jako SLO składamy pisma do PZPN-u, ale dla nich to nie jest ważne. Ważne są ścianki sponsorskie i walka z rasizmem. Żeby pojawił się jakiś odbiór naszych pism, potrzeba tragedii. Niestety, takie są fakty. Tam jest podejście w stylu: „Co oni znowu wymyślili, co oni znowu chcą?”. Żadnych działań. PZPN ma dość jednoznacznie określone zasady wyjazdów kibiców gości. Jest taka ustawa, w której jest wszystko napisane. Kto, gdzie, jak, po co, kiedy i za ile, ale kluby nie zawsze się dostosowują. Zabezpieczenie polega na zrobieniu wszystkiego, by kibice tylko się nie wydostali. Kurczę – wszędzie są ludzie. Co zrobić? Potrzeba dyskusji, sprawdzenia, jak wygląda sytuacja na zachodzie. I czy ważniejsze jest dbanie o to, by kibice za wszelką cenę nie wydostali się z sektora, czy ryzykowanie powtórki z Hillsborough.
***
Teoria? Brzmi pięknie. 60 minut na wpuszczenie całej grupy kibiców gości, klub zobligowany do otwarcia tylu bramek, by cała grupa znalazła się na sektorze. Ale jak kluby mają się do tego stosować, jeśli nawet na organizowanym przez PZPN finale Pucharu Polski kibice Lechii na stadion wchodzili grubo po pierwszym gwizdku?
Na razie los nam sprzyja, nawet, gdy kibice stoją w dużych grupach pod stadionem, żadnych wybuchów paniki czy euforii nie ma. Ale kurczę, przecież nie trzeba wielkiej wyobraźni, by pozmieniać dane. Niech pod Narodowym zostanie identyczna liczbowo grupa lechistów, ale rywalem będzie Arka. Niech padnie gol. Drugi. Jak zachowają się lechiści pod stadionem? Dalej będą grzecznie czekać na swoją kolej, by wejść na sektor, czy zacznie się masowy szturm bramek, by dostać się na stadion? Jasne, listę winowajców będzie można wówczas wydłużać, złośliwi kibice, którzy nie chcieli wejść na stadion wcześniej, którzy umyślnie zwlekali, licząc, że podczas meczu kontrole będą mniej szczegółowe. Niesubordynacja tych, którzy próbowali sforsować bramki. Ale czy to w ogóle będzie kogokolwiek obchodziło, jeśli faktycznie dojdzie do tragedii?
No dobra, ale skąd właściwie tak długie wpuszczanie na obiekt – zapytacie słusznie. Historie od kibiców z jednej strony śmieszą, z drugiej żenują.
– Kiedyś przyjechałem na mecz Pogoń-Arka półtorej godziny przed spotkaniem, a wszedłem w 70. minucie, bo tyle trwały kontrole. Każdy przechodził dwie czy trzy, włącznie ze ściąganiem butów – opowiada Adamczyk. – Bywają ochroniarze, którzy są ustawiani na wejściu by sprawdzać listy wyjazdowe, ale nie znają alfabetu. Trzeba przyznać, że jest jakimś problemem, gdy lista ma dziesięć stron, trzeba znaleźć nazwisko Skórzewski czy Koszecki, a nie do końca się wie, czy to S jest po P, czy może jest po M. Kartkuje się listę, szuka, co wydłuża czas. No i jest mało poważne – dodaje Koszecki.
– Fani Cracovii nie mogli wejść na derby w pelerynkach, które przygotowali. Nikt się tym nie przejmie, nikt tego nie przeanalizuje. A to zachowanie niezgodne z prawem. Tak samo, jak nikt nie przeanalizuje, czy policja w danej sytuacji mogła kontrolować auta czy autokary, albo spisywać ludzi. Przecież to powinno mieć miejsce w szczególnych i uzasadnionych przypadkach. A na przykład przyjeżdżając na mecz do Szczecina, każdy zostaje poddany bardzo szczegółowej kontroli osobistej. Policjanci sami nie wiedzą, czego szukają. Kiedy Pogoń grała w pierwszej lidze i przyjeżdżaliśmy do Szczecina, to każdemu kibicowi sprawdzano adres IMEI na telefonie, by sprawdzić, czy ten telefon nie był kradziony. I co, jakie jest uzasadnienie, by sprawdzać trzysta czy czterysta osób pod kątem tego, czy ktoś nie ukradł telefonu? To tak, jakby policja ustawiła się pod szkołą czy dyskoteką i traktowała tak każdego wchodzącego lub wychodzącego. Takie sprawy nie docierają do PZPN-u, do Ekstraklasy S.A. Policja nie ma wielkiego interesu, by być tym zainteresowana, choć gdyby była to policja normalna, służąca obywatelom, to zastanowiłaby się, czy działa tak, jak powinna – opowiada Koszecki.
Inna sytuacja, wyjazd do Łomży. Policyjna eskorta na kilka kilometrów przed miastem zatrzymuje całą grupę na przydrożnym parkingu. Sprawdza samochód po samochodzie, nadkola, bagażniki, dowody osobiste i rejestracyjne, filmowanie twarzy, przeszukania. Z dwóch godzin zapasu zostaje kilkanaście minut. Policyjna eskorta wprowadza kibiców do miasta od południowej strony, wyprowadza wschodem, ponownie wprowadza od północy. Coraz więcej aut odłącza się od tej idiotycznej wycieczki, ale i tak docierają na styk. Ostatni kibice na sektorze meldują się około 60. minuty. Droga pomiędzy przydrożnym parkingiem kilka kilometrów przed Łomżą a sektorem gości na obiekcie trwa więc równe trzy godziny.
Katowice, siarczysty mróz. Kibice trzymani w klatce 30 minut po meczu, po czym wypuszczani pojedynczo, jeden po drugim, z obowiązkowym pokazaniem dowodu i twarzy do policyjnej kamery. O próbach dostania się kibiców z najróżniejszych klubów na sektor gości w Ursusie można byłoby pisać książki. W Wejherowie na sektor gości idzie się przez gęsty las, jeśli oczywiście organizatorzy meczu się nie rozmyślą – kibice ŁKS-u przewędrowali przez tę niełatwą drogę do klatki, ale już na miejscu usłyszeli, że nie wejdą i tyle.
Właściwie każdy, kto był choćby na kilku wyjazdach, potrafiłby z miejsca przypomnieć przynajmniej jeden, którego organizacja odbiegała od ideału.
Jakże to wszystko kontrastuje choćby z Anglią, w której zdarza się przesunąć godzinę rozpoczęcia spotkania ze względu na czekających w korkach kibiców.
Niektórzy mogą pomyśleć – ale przynajmniej jest spokój! Wreszcie jest bezpiecznie! Tak, istotnie, udało się powstrzymać niebezpieczeństwo starcia kibiców gospodarzy z kibicami gości. Ale czy naprawdę można z tej perspektywy oceniać spokój i bezpieczeństwo kibiców? Spokój i bezpieczeństwo ludzi, którzy stłoczeni w ciasnej klatce, rzadko oglądający mecz od 1. minuty uległy poprawie? W Chinach wielkim problemem były wróble, dopóki nie okazało się, że ich wybicie rozprzestrzeniło szarańczę. Czasem prowadzona w najlepszej wierze walka z pewnymi niebezpieczeństwami może rodzić inne, do tej pory nieprzewidziane.
***
Adamczyk: – W 2008 roku w Koszalinie odbył się mecz z Kotwicą Kołobrzeg. Trochę ludzi wbiegło na murawę, a po spotkaniu ktoś wpadł na genialny pomysł i grubymi, metalowymi rurami zespawał wyjścia ewakuacyjne zarówno z sektorów gospodarzy, jak i gości. Tym sposobem w razie jakiegoś zagrożenia wyjścia ewakuacyjne okazałyby się bezużyteczne. Później, przy okazji zmian na stadionie, stworzono klatkę dla gospodarzy. Na koronie stadionu, gdzie mieścili się najzagorzalsi fani bramki zamykano na kłódkę. No, chyba niepotrzebne.
***
Tak naprawdę mamy dużo szczęścia, zresztą nie tylko na stadionach. Drogi ewakuacyjne i ich drożność to temat-rzeka – w marketach często zastawia się je paletami, kierowcy wykorzystują je jako miejsca parkingowe, reguły bezpieczeństwa omija się z iście szlachecką fantazją. Na stadionach to podwójnie niebezpieczne – nie chodzi przecież tylko o tragedie w skali makro, w której tłum zacznie się nawzajem tratować. Ile będzie trwało sforsowanie kłódki i łańcucha służbom medycznym interweniującym na przykład przy zawale serca kogoś w sektorze gości?
Nie, nie jesteśmy samobójcami. Dostrzegamy, że to właśnie w sektorach gości zasiadają często najbardziej niebezpieczni kibice, że to oni najczęściej dążą do starcia z gospodarzami. Jednocześnie jednak przy dzisiejszym monitoringu, dzisiejszych karach i skuteczności działań policji, zamykanie sektorów na łańcuch i kłódkę, wtłaczanie do tych specyficznych escape roomów nieświadomych zagrożeń fanów, to spacer po linie.
Na razie nikt jeszcze nie spadł. Na razie.
JAKUB OLKIEWICZ
NORBERT SKÓRZEWSKI