“Patrzymy w Przyszłość” to nasz nowy cykl, w którym przedstawiamy najzdolniejszych młodzieżowców w PKO Bank Polski Ekstraklasie. Na pierwszy ogień wzięliśmy Mateusza Młyńskiego z Arki Gdynia, którego odwiedziliśmy w rodzinnym Kobysewie. Pograliśmy w piłkę z jego psem, poszliśmy na lokalny festyn, porozmawialiśmy z jego rodzicami, no i rzecz jasna z samym Mateuszem. Poznajcie lepiej jednego z najbardziej obiecujących dryblerów w lidze.
***
Gdyby Mateusz Młyński słyszał od trenerów “nie kiwaj, wybij”, nie stałby się najmłodszym piłkarzem w historii Arki Gdynia i jej pierwszym zawodnikiem urodzonym w XXI wieku debiutującym na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Liga przeżywa kryzys dryblerów. Na palcach jednej ręki można policzyć gości, którzy potrafią zachować powtarzalność w pojedynkach z obrońcami. To dlatego skrzydłowy Arki z rocznika 2001 jest taką perełką.
Przechwyt piłki na połowie przeciwnika. Deja podaje do stojącego przed polem karnym Młyńskiego. Ten rusza. Przyjęciem gubi Cotrę. Serb nie daje za wygraną i próbuje wejść przed młodszego rywala, ale ten mądrze zasłania piłkę. Z odsieczą przychodzi Golla. Do bramki już zaledwie kilka metrów. Jeden ruch nogą i jest wymanewrowany. Z niczego robi się sam na sam, z którego Młyński wychodzi jak weteran. Na dużym spokoju posyła piłkę pomiędzy nogami bezradnego Słowika.
Gol w debiucie w pierwszym składzie Arki Gdynia. I to jaki. Trzeba niebywałej bezczelności, by w swoim pierwszym meczu w podstawowej jedenastce wpaść w pole karne rywala jak do siebie i zabawić się z trójką doświadczonych ligowców.
– Tata powtarza, że nie mogę się bać. Gdy mogę jechać jeden na jednego, mam próbować. Przed każdym rywalem mam respekt, ale nie można czuć przed nikim strachu. Na boisku trzeba się bawić, cieszyć grą, a nie być pospinanym – mówi sam Młyński, zapraszając nas do swojego ogrodu w rodzinnym Kobysewie, kaszubskiej wsi liczącej według oficjalnych danych 340 mieszkańców. – Każdy się tutaj zna, ale nie chcę być traktowany jak gwiazda, a jak zwykły mieszkaniec Kobysewa.
Pierwsze boisko treningowe to ogródek. Pierwsi kumple do gry to kuzyni, koledzy z Kobysewa i… pies. Pierwszy trener to tata, który ma za sobą grę w Cartusii Kartuzy i GKS-ie Przodkowo. To od niego wszystko się zaczęło. Zabierał Mateusza na swoje mecze, choć ten był wtedy jeszcze tak młody, że nie ma prawa tego pamiętać.
Mama Beata: – Urodził się z piłką. Kopał wszystko, co leżało, skarpetki, poduszki. Babcia zawsze była zaskoczona, że roczne dziecko już biega za piłką.
Tata Piotr: – Siedział jako dzieciak na trybunach w Kartuzach i może to w nim zaszczepiło taką miłość do piłki?
Pani Beata: – Miał łatwiejszy start niż jego tata. Kiedyś były inne czasy. Do tej pory grywa na podwórku z kuzynami czy psem. Jak piłka leci po ścianie to nie jestem szczęśliwa. Czasami to irytowało, ale wiedziałam, jak bardzo to lubi.
Kwestią czasu było, kiedy pójdzie w ślady taty i zapisze się do lokalnego klubu, GKS Przodkowo. Poszedł tam wraz z kolegami, którzy z czasem zrezygnowali. W klubie nie było jeszcze rocznika dla tak młodych chłopaków, więc trenował ze starszymi o cztery lata. – W takim wieku czuje się przepaść fizyczną, ale dawałem radę. Nadrabiałem dryblingiem, walecznością, szybkością. I chęcią. Zawsze chciałem grać w piłkę i nigdy nie traktowałem jej jako rozrywki, a coś, co chcę robić w życiu i zarabiać dzięki temu.
Początkowo – jak tata – Młyński grał jako napastnik. Strzelał wiele bramek, więc trenerzy z innych klubów się o niego dopytywali. Także z Lechii, ale finalnie w wieku 12 lat wybrał Arkę Gdynia. – Mój rocznik był wtedy w Arce lepszy – wyjaśnia. Kobysewo jest za Arką, a teraz ma jeszcze jeden powód, by jej kibicować.
Tata Piotr: – Miał zawsze wolną rękę, w niczym się nie sprzeciwialiśmy, nie namawialiśmy go, by robił na przekór.
Trener Mateusza w CLJ, Krzysztof Janczak: – Fajnie, by wszyscy chłopcy byli tacy jak Mateusz. Od początku było widać u niego duży profesjonalizm. Słuchał, co trener do niego mówi. I ufał. To podstawa, by zawodnik i trener wzajemnie sobie ufali i razem szli jedną drogą. Zobaczyłem u niego świetną technikę. To podstawa, która pozwoliła mu iść dalej. W późniejszych latach kształtuje się motorykę, wydolność, siłę, taktykę, ale bez podstawy jest ciężko. Wyróżniał się dużą swobodą wygrywania pojedynków 1 na 1.
Kontynuuje trener: – Czego mu brakowało? Na początku cierpliwości. Czasami przenosiliśmy go do juniora młodszego i pytał “trenerze, dlaczego nie do U-18?”. Tłumaczyłem: spokojnie, cierpliwie, robimy to w dobrej wierze. Młodemu chłopakowi trzeba dać sporo luzu, swobody. W pewnym momencie zobaczyliśmy, że stracił swobodę dryblowania. Wtedy przenosiliśmy go niżej, by odżył i wrócił na dobre tory. Dobrze, że Mateusz zaufał.
W Arce wszystko potoczyło się bardzo szybko. Naturalną drogą piłkarza jest awans z drużyny CLJ do rezerw i powolne pukanie do bram pierwszego zespołu. U Mateusza wszystko przebiegło z pominięciem drugiego z etapów. Od razu przeskoczył z CLJ do pierwszej drużyny. Kilka treningów zaliczył jeszcze u Leszka Ojrzyńskiego, ale to Zbigniew Smółka dał mu prawdziwą szansę, gdy po przyjściu do Arki zrobił selekcję młodzieży pod kątem pierwszego zespołu.
Poprzedni sezon Młyński zamknął na 418 minutach w lidze. Byłoby ich znacznie więcej, gdyby nie kontuzja, jakiej nabawił się na obozie w Turcji. – Skakałem do główki z Michałem Olczykiem, zderzyliśmy się w powietrzu, niefortunnie upadłem. Stało się – wspomina Młyński. Diagnoza: skręcenie stawu skokowego. Prawie cała wiosna stracona.
To nie pierwszy raz, gdy młody skrzydłowy musiał borykać się z poważnym urazem. Wcześniej złamał nogę na kadrze województwa podczas… robienia przewrotki. Wspomina Mateusz: – Poszła piłka na długi słupek, trochę za mnie, więc chciałem zgrać ją z pierwszej. Spadając upadłem całym ciężarem na nogę, wygięła się. Byłem lekko oszołomiony, nie wiedziałem, co się dzieje. Słyszałem tylko chrupnięcie. Słychać było podobno na 10 metrów. W szpitalu powiedzieli, że złamanie tylnej krawędzi piszczela. Pierwszy raz miałem taką poważną kontuzję.
Tata Piotr: – Z początku było trochę złości, zaskoczenia. Oczywiście najlepiej nie mieć żadnej kontuzji, ale dla mnie lepiej już złamać kość niż zerwać więzadła. Kości się zrastają. Wiedziałem, że przy jego determinacji wróci mocniejszy.
Mama Beata: – A ja się bałam. Najbardziej tego, jak on sobie z tym poradzi psychicznie. Staramy się go zawsze wspierać. Powtarzaliśmy, że to pewien czas, który nas czegoś uczy.
Tata Piotr: – Jeśli wracał po kontuzjach mocny, to znak, że jest silny psychicznie. Na swój debiut też wyszedł przy wyniku 0:1 i kilkunastu tysiącach widzów. Dał radę. Staram się być na meczach w Gdyni. Są emocje. Gdy w piątek przed meczem napisze sms-a, że jest w składzie, pojawiają się pierwsze nerwy. Jak już wyjdzie, denerwuję się by wypadł jak najlepiej i skończył bez kontuzji.
Mama Beata: – Dla mnie każdy mecz to ogromny stres. Byłam dotychczas na dwóch. Mama zawsze przeżywa trochę bardziej, że ktoś go sfauluje czy stanie się coś złego.
Co najważniejsze, Mateusz ma głowę na karku. W rozmowie z rodzicami kilka razy przewinęło się słowo “uparty”. – Potrafi się uprzeć, gdy o coś walczy. Myślę, że na razie jego decyzje są mądre – ocenia mama.
Upartość, a w zasadzie determinacja, nastawienie na cel, mogą go daleko zaprowadzić. Zwłaszcza, jeśli będzie przy tym wciąż pokorny, normalny. Każdy podkreśla, że pierwsze mecze w PKO Bank Polski Ekstraklasie w żaden sposób go nie zmieniły. Wciąż chodzi do szkoły, w maju przystąpi do matury. Jego życie to jasno określony reżim: najpierw szkoła na 2-3 godziny, później trening, po treningu nauka. Paska na świadectwie nie było, ale dominowały czwórki i piątki, choć i dwójka się pojawiła.
– Skupiam się na tym sezonie. Chcę jak najlepiej zagrać. Długoterminowe cele to oczywiście wyjazd zagranicę i gra w Lidze Mistrzów. Ale na razie myślę tylko o tym, co teraz – mówi Młyński.
– A ja marzę o tym, żeby był zdrowy. I żeby nie zapomniał, skąd się wywodzi – kończy tata.
Tekst i wideo: JAKUB BIAŁEK i ADAM ZOSZAK
Fot. własne / FotoPyK