Jak tacierzyństwo zmieniło jego życie? Co jest najlepsze w wychowywaniu dziecka, a z jakimi wyrzeczeniami trzeba się zmierzyć? Dlaczego najchętniej raz do roku organizowałby wesele? Jak patrzy na życie po przekroczeniu trzydziestki? Jak wiele zabrały mu kontuzje? Dlaczego skoczył ze spadochronem?
Kamil Sylwestrzak, były kapitan Korony Kielce, później piłkarz Wisły Płock, dziś jest graczem Chojniczanki Chojnice. Choć w jego życiu prywatnym dzieje się wiele, choć myśli już o tym co po piłce, inwestując między innymi w apartamentowiec w Zakopanem, tak przekonuje, że czuje się znakomicie i powrót do Ekstraklasy jest jego celem. Zapraszamy.
***
Trzy dni temu obchodziłeś trzydzieste pierwsze urodziny. Złożyłbym życzenia, ale pomóż i poradź czego życzyć.
Zdrowia. Brak zdrowia mi dużo zabrał.
Co ci zabrał?
To gdzie byłem. Będąc w Ekstraklasie nie miałem zamiaru z tego poziomu schodzić.
Jakbyś o sobie miał powiedzieć, jak wysoko byłeś w ligowej hierarchii, to gdzie byś siebie umieścił?
Na pewno nie czułem się od nikogo na swojej pozycji słabszy. Jestem dzisiaj gdzie jestem, zaczynam czuć się po kontuzji coraz lepiej… Jak mówię, zdrowie zabrało mi wiele.
Kontuzje to nieodzowna część życia piłkarza, tacy, co kontuzji nie mają, praktycznie się nie zdarzają. Idzie się na kontuzje przygotować czy jednak każdy w duchu trochę się oszukuje, że jego to nie dotknie?
Robiłem dużo rzeczy zapobiegawczo, ale kontuzji nie przewidziałem. Przydarzyła mi się przez kontakt z przeciwnikiem, na treningu, gdzie kontakt z kolegą praktycznie wyrwał mi kolano ze stawu. To był akurat moment, gdzie moja żona za miesiąc miała rodzić. Chciałem wrócić jak najszybciej do zdrowia, przede wszystkim po to, żeby pomóc żonie, bo wiedziałem, że będzie ciężko. Nie mieliśmy nikogo na miejscu, w Płocku, byliśmy tu sami, bez pomocy dziadków. Całe szczęście, że pomagała nam grupa przyjaciół, bo ja wtedy chodziłem o kulach, żona z dużym brzuchem, jeszcze pies na głowie.
Jak przeżywałeś dzień rozwiązania?
Coś pięknego, co tu dużo mówić. Cudowna chwila. Jak odebrałem młodego i pani mi go wyniosła, to ciężko było mi go zabrać. Można powiedzieć, że ćwiczyłem zastawkę. Obracałem się, obracałem, nie chciałem oddać.
Z jednej strony piękne, z drugiej mam kolegę, który bardzo się stresował czy wszystko będzie w porządku.
Jasne, takie myśli też są i wracają. Wychowanie dziecka nie jest łatwe, co by nie gadać. Ale na pewno jest fajne. Wiadomo, są ciężkie chwile czy myśli, czy aby wszystko jest OK, czy jakaś złapana choroba to aby nie coś poważniejszego, ale to jednak przede wszystkim wspaniałe chwile. Młody zaczyna już gadać, jesteśmy na tym etapie, chyba najlepszym w wychowywaniu dziecka. To choćby pierwsze „kocham cię”.
To były jego pierwsze słowa?
Nie, pierwsze było „tata”.
O, to żona pewnie była zazdrosna.
Trochę była. Ale potem długo nie chciał mówić „tata”, mówił tylko mama, zarówno do żony jak i do mnie. Chodziłem za nim:
– Powiedz „tata”!
– Mama!
Co cię najbardziej zaskoczyło w tacierzyństwie?
Brak czasu. Przede wszystkim. Na cokolwiek. Trzeba było całkowicie przeorganizować życie. To nie jest też takie łatwe. Jakby jeszcze byli dziadkowie na miejscu, to wiadomo, że byłoby łatwiej, ale tak trzeba sobie wszystko z dużą dyscypliną poukładać.
Ostatnio rozmawiałem z Danielem Ciechańskim i powiedział, że kibice często zapominają o prywatnej stronie piłkarzy i jak to wpływa na dyspozycję. Czy narodziny dziecka to też taki moment, że życie prywatne przeważa i trudniej skupić się na piłce?
Nie, jeśli wszyscy zdrowi, to tylko napędza. Od kiedy pojawił się młody złapałem tylko większą motywację do walki z kontuzją i bardzo szybko wróciłem. Potem niestety złapałem drugi uraz, druga operacja, czyli drugi raz w łeb. Nie jest łatwo, gdy blisko dziesięć miesięcy nie grasz. Ale dzięki młodemu też tych sił miałem więcej. Rozumiem jednak, że różnie bywa: jedne dzieciaki dają spać, drugie nie. Niektórzy piłkarze mają to tak poukładane, że żona zajmuje się dzieckiem praktycznie sama, by dać mężom piłkarzom skupić się w stu procentach na pracy.
Rozmawiałem z Bartłomiejem Jamrozem, który po skończeniu kariery kilka lat wychowywał dzieci, a żona pracowała. Powiedz, jak jest u ciebie z obowiązkami ojcowskimi?
Nie migam się, cenię ten czas. Akurat dzisiaj żona pierwszy dzień w pracy, także jeszcze nam się troszkę zmieni grafik, ale do tego czasu wstawałem rano, ogarniałem młodego, zawoziłem go do żłobka, robiłem zakupy, śniadanko, po treningu wracałem do domu, chwile z żoną, odbieranie ze żłobka, zajmowanie się młodym w domu.
To może klisza, ale tak opowiadasz o tym takim tonem, że pewnie potwierdzisz słowa tych wszystkich, którzy mówią, że choć dziecko wywraca życie do góry nogami, tak wywraca na lepsze.
To na sto procent. Dla mnie to coś pięknego wracać do domu, w którym jest młody. I jak mówię, teraz jest ekscytujący czas, bo zaczyna mówić – to już zupełnie inny kontakt z dzieckiem.
Piłkę w nim zaszczepisz czy poczekasz co go będzie interesować?
Chodzimy na piłkę codziennie, na stadion mam dwie minuty spacerem, więc codziennie jesteśmy na boisku. Ale chyba mu bliżej do boksu jak na razie. Podłapał moje rękawice, zakłada, chce się boksować. Teraz dostał swoje, babcia mu sprawiła na urodziny.
Twoje rękawice, jeśli dobrze kojarzę, wciąż w użyciu. Trenujesz muay thai.
Można powiedzieć, że kiedyś trenowałem, teraz sporadycznie zrobię jakiś trening ze znajomymi.
Czy muay thai może dać coś konkretnego, przekładalnego na boisko piłkarzowi?
Na pewno nauczyło mnie pokory. Wiem jak ciężko trenują chłopaki od boksu tajskiego, czy w Kielcach, czy w Poznaniu, ile swoich pieniędzy w to zainwestowali, bo nikt im za to nie płaci, wszystko z własnej kieszeni, sprzęt, treningi, wyjazdy na zawody. Jakiekolwiek szukanie sponsorów jest bardzo trudne.
A ty osobiście co ty w tym lubisz?
Ja bardzo lubię rywalizację jeden na jeden, walka w ringu mnie bardzo kręci.
A kiedyś musiałeś się bić i poza ringiem?
Zdarzyło się, ale to dawne dzieje, nie ma co wspominać. Ja nie jestem konfliktowym człowiekiem, wierzę, że zawsze da się znaleźć rozwiązanie nie uciekając się do agresji.
Trzydzieści jeden lat. Jak do tego podchodzisz w głowie: dużo czy mało?
Czy dużo? Wróciłem po kontuzji, czuję się w stu procentach zdrowy, po okresie przygotowawczym nie mogę się doczekać grania. Mam nadzieję, że pójdą też za tym wyniki. Myślę, że nie ma co krzyczeć głośno, ciężko pracujemy, żeby było dobrze, i choć myślę, że jest dobrze, to liga wszystko zweryfikuje. Bez jakichś wielkich deklaracji, liczę, że przemówimy na boisku.
Bardziej pytałem o ciut inny kontekst. Wiesz, niektórzy przekraczając trzydziestkę są bez mała zrozpaczeni, że tak to zleciało. Inni czują się znakomicie.
Jak dla mnie to rewelacyjny wiek. Mam dużo doświadczenia i wciąż wiele do udowodnienia, co mam nadzieję mi się uda.
Co chciałbyś udowodnić?
Wrócić tam, gdzie byłem, co widziałem czyli do Ekstraklasy, to ona jest celem, zdecydowanie.
Rozmawiamy tuż po słabych meczach polskich drużyn w pucharach. Ja wiem, że jest ci niezręcznie oceniać kolegów z boiska, kolegów z ligi, ale jednak spytam: dlaczego miesiącami nabieramy przekonania, że jest nieźle, a potem europejskie granie tak nas weryfikuje?
Oglądałem wszystkie mecze naszych drużyn, kibicuję wszystkim polskim zespołom bez wyjątku i szczerze powiem, że szkoda mi jest Piasta. W całym dwumeczu był zespołem lepszym, nawet znacząco lepszym. Najnormalniej w świecie jest mi szkoda tych chłopaków, a najbardziej Kuby Czerwińskiego, bo po tak dobrym sezonie uważam, że zasłużył na więcej. Dwa głupio stracone gole zaprzepaściły cały wysiłek. Nie brakowało tej drużynie poza tym niczego, ani organizacji gry, ani umiejętności, ani zaangażowania. Taka czasem po prostu jest piłka.
Dyrektor DAC Dunajskiej Stredy powiedział, że nasz futbol klubowy jest archaiczny, fizyczny.
Czy ja wiem czy jest archaiczny? Przy takim przepływie zawodników? Przecież trafiają do nas gracze z różnych miejsc świata, przywożąc ze sobą swój pakiet umiejętności, te myśli piłkarskie się mieszają. Czasem mają w CV bardzo, ale to bardzo dobre kluby. Ja się z tym dyrektorem więc do końca nie zgadzam.
Wróćmy do ciebie. Za tobą odpowiedzialna decyzja, inwestujesz w apartamentowiec w Zakopanem.
Podjąłem ją w dniu, w którym zerwałem więzadła. Wiedziałem, że muszę coś zrobić, żeby zabezpieczyć rodzinę. Miałem tamtego dnia czarne myśli, że być może coś pójdzie nie tak. Mój znajomy, Tomek Lisowski, po kontuzji musiał zakończyć karierę, wcześnie stosunkowo przestając grać w piłkę.
Myślałeś, że tak będzie z tobą?
Może nie, że całkiem skończę karierę, ale że będzie ciężko wrócić. Naprawdę, czarnych myśli było multum i zacząłem rozglądać się pozaboiskowym zabezpieczeniem swojej rodziny. Zdecydowałem ostatecznie z żoną i moimi wspólnikami, żeby zainwestować w Zakopanem. Jest to twardy orzech do zgryzienia, natomiast poruszamy się do przodu i jestem dobrej myśli.
W jakim sensie twardy orzech?
Nie jestem doświadczony w tej kwestii. Mam ludzi wokół siebie, oni w głównej mierze się tym zajmują, dla mnie jest to coś nowego, czego wcześniej nie robiłem i trudno od razu być w tym biegłym ale szybko się uczę.
Co cię zaskoczyło w tej nowej branży?
Ile trzeba mieć cierpliwości. Wszystko się opóźnia. Przede wszystkim pisma. Papierologia w naszym kraju jest niesamowita. Bardzo uczy mnie całe to przedsięwzięcie cierpliwości.
Nie chcę wchodzić z butami w twój portfel, więc bez szczegółów: to duży dla ciebie wysiłek finansowy?
Bardzo duży.
Na to postawiłeś swoją przyszłość?
Za mocne słowa, ale nakład finansowy idzie na to na pewno nie najmniejszy. Niemniej mam to, wydaje mi się, dobrze przemyślane i zaplanowane.
Czy skoro tak, masz jeszcze inny pomysł na zabezpieczenie siebie?
Nie chcę, aby przypadek zadecydował o tym co stanie się ze mną oraz moją rodziną po wygaśnięciu ostatniego profesjonalnego kontraktu. Staram się wszystko zaplanować korzystając przy wszystkich decyzjach ze znajomości, które mam dzięki piłce. Bardzo dużym wsparciem dla mnie są chociażby Wojciech Małecki, Michał Augustyn czy Grzegorz Mania, którzy odnaleźli się świetnie w życiu po piłce.
Czy życie po zawieszeniu butów na kołku jest tematem tabu w szatni czy przewija się coraz częściej?
Coraz częściej, ludzie zaczynają być coraz bardziej świadomi, w tym także ci młodsi wcześnie planują, inwestują, myślą o tym co będzie. Nie chcą czekać na zakończenie kariery, kiedy jesteś nagle zmuszony do takich działań. To mega fajne, pokazuje zmianę świadomości polskich piłkarzy.
Gdyby nie ta kontuzja, zabrałbyś się do tak poważnego planowania swojej przyszłości?
Myślę, że nie. A przynajmniej nie tak szybko, nie tak zdecydowanie. Coś w głowie miałem, natomiast na pewno ta kontuzja była katalizatorem realizacji pomysłów.
Z jednej strony więc kolejny przykład, że życie nie jest czarno-białe, tylko to odcienie szarości, i w złym może zdarzyć się dobre. Kontuzja tak poważna to cios dla kariery, ale pomogła ci w podjęciu planów, które dobrze rokują.
Na pewno, wiadomo, że kontuzja to nic fajnego, wiele miesięcy wyjęte z życia piłkarskiego, ale ten czas też dużo mi dał, to wtedy rodzina mi się powiększyła, biznesowo coś się ruszyło. Wiele się zmieniło w moim życiu, ale piłka nadal jest dla mnie bardzo ważna. To nie tak, że patrzę już poza boisko. Wręcz przeciwnie, co chcę wyraźnie zaznaczyć, bo dużo osób tak mnie odbiera. Jak rozmawiam z trenerami z Ekstraklasy, gdy spotykamy się choćby podczas sparingów, to słyszę:
– A, myśleliśmy, że ty już kończysz.
Nie, ani nie kończę, ani się nie skończyłem, ani nie wygasła we mnie pasja, ani nie skończyły mi się cele.
Inne pasje też się jednak o ciebie upominają. Dwa lata temu skoczyłeś ze spadochronem.
Kolega się oświadczał, pomogłem mu to zorganizować, przy okazji skorzystałem, choć żona nie chciała mi pozwolić. Bardzo długo się czaiłem, ale ona się bała. Gdy przyszło co do czego, poszedłem zapłacić niby za ich skok, ale też wykupiłem swój.
Czyli dowiedziała się po fakcie?
Była tam, na miejscu, dowiedziała się dziesięć minut przed skokiem – można powiedzieć, że zablefowałem, ale ona czuła, że tak będzie. Powiedziała, że się tego spodziewała. Skoczyliśmy we trójkę, ja, mój przyjaciel i jego dziewczyna, a po lądowaniu się oświadczył. Fajne zaręczyny.
A jak wspominasz sam skok?
Rewelacja, rewelacja. Lubię takie rzeczy ekstremalne, czy skoki na bungee, czy ten spadochron. Kręci mnie to, może mam to w genach, bo i tata miał do tego smykałkę, i wujek wspinał się po górach.
Co jeszcze z takich ekstremalnych sportów chciałbyś zaliczyć?
Byliśmy teraz we Włoszech z żoną, młody na wczasach u dziadków, my tam trochę chwil dla siebie. Jest tam taka niezła zajawka, przyczepia się do pleców linkę i wisi nad przepaścią. Fajne, podobało mi się.
Samo wesele też potrafi być czasem sportem ekstremalnym.
U nas było sto pięćdziesiąt osób, ekstremalnego sportu nie było, tylko bardzo fajna uroczystość. Ja szczerze to raz w roku bym robił wesele, tak się dobrze bawiłem. Teraz wesele brata, więc też czułem się prawie jak na swoim, byłem świadkiem, znowu rewelacyjna zabawa. Co fajne, to na poprawinach mojego, rozegraliśmy mecz. Mieliśmy koszulki przygotowane, wszystko co potrzebne, a mam kolegę z czasów Korony, która jest właścicielem Korona TV…
Michał „Siejo” Siejak, znam oczywiście.
No właśnie. Siejo to mistrz kulis, wiedzą to chyba o Korona TV wszyscy. Wtedy zrobił nam kulisy z wesela. To jest petarda, coś niesamowitego. A jeszcze mój kolega chodził i robił z nim wywiady podczas wesela a na drugi dzień odegrał pana Szpakowskiego, komentował na żywca cały mecz. Było wspaniale. I po ślubie też jest wspaniale, niezdecydowanym – polecam.
Widziałem tez u ciebie na Instagramie zdjęcie z Anfield: bracia Sylwestrzakowie, nad wami bracia Dudkowie.
Kawalerski bratu robiłem, brat aż tak za hucznymi imprezami nie przepada, więc stwierdziliśmy wspólnie, że to będzie lepszy pomysł. Przeżycie nie do opisania, trafiliśmy świetnie, Liverpool – Napoli, a jeszcze tak się udało, że podczas krótkiego pobytu udało się zaliczyć Everton z Watford. Mecz Premier League to wydarzenie, ale jednak Champions League bez porównania, zarówno otoczką jak i poziomem. Jerzego Dudka i jego brata, Darka, spotkaliśmy tam przez przypadek, akurat też przyjechali na Ligę Mistrzów. Oni byli na vipach, a my na trybunie, akurat pod nimi. Zrządzenie losu, fajne, bo udało się spotkać, chwileczkę pogadać.
Ty miałeś kiedyś oferty zza granicy?
Jak odchodziłem z Kielc było kilka opcji, natomiast też ciężko się było zdecydować. Raz, że finansowo nie były to oferty, które powalały, a dwa, że jakoś tak dobrze mi w Polsce, więc odpuściliśmy. Była jedna oferta z Rosji, która by mnie skusiła, ale Korona mnie nie puściła, klub jej zdaniem dawał za małe pieniądze. Poza tym miałem propozycje z Izraela, Cypru i Holandii, ale nie były finansowo satysfakcjonujące.
Czyli znowu gdzieś pucharowy refren, Izrael, Cypr czy Holandia nie płacą lepiej niż Ekstraklasa, a jednak w Europie radzą sobie o wiele lepiej.
Pamiętaj też, że nie mówię na przykład w kontekście Holandii o Ajaksie czy Feyenoordzie, ale tak, w Polsce mamy dobre płace, zarówno w Ekstraklasie jak i pierwszej lidze, warunki się poprawiły, nawet niżej są miejsca, gdzie można super zarobić. Dużo się w naszej piłce poprawia, także jeśli chodzi o bazę. Wymogi licencyjne zmieniły krajobraz. Teraz w pierwszej lidze każdy będzie miał podgrzewaną płytę. Kto o tym słyszał, gdy zaczynałem? Kto sobie wyobrażał, że tak będzie?
Gdybyś mógł cofnąć czas, podjąłbyś inne decyzje wtedy, odchodząc z Korony?
Mogłem podjąć inne, ale czy byłyby lepsze? Skąd mam mieć pewność, że wszystko potoczyłoby się lepiej? Nie wiem tego i nikt tego nie wie. Niczego nie żałuję, bo wszędzie gdzie byłem, poznałem fantastycznych ludzi. I choćby z tego względu niczego bym nie zmienił. W Płocku wiadomo, że nie wszystko poszło tak, jak sądziłem, że pójdzie, ale to tu urodził się choćby mój syn. Zawsze będę to miasto wspominał szczególnie. Mam też grupę przyjaciół, z którą jeździmy razem na wakacje czy sylwestra. To najpierw było kilka osób z poprzednich klubów, teraz doszło kilka z Płocka… Wydaje mi się, że to znajomości, które przetrwają lata, spotykamy się regularnie. Nie chcę mówić personalnie, bo jeszcze kogoś pominę i poczuje się urażony, ale naprawdę, przetrwały, choć każdy piłkarz powie, że testem znajomości jest moment, gdy już nie jesteście razem w szatni. Tymczasem z niektórymi bywa, że dzwonię regularnie jak do brata, czyli praktycznie codziennie. A to pogadać co tam jak tam, a to na mecz w FIFA się ustawić.
Czy masz o coś żal do Wisły Płock?
Nie ma co się żalić, szkoda życia na żalenie się. Wiadomo, uważam, że pierwszego sezonu nie miałem złego, dołożyłem swoją cegiełkę przy utrzymaniu, jako obrońca miałem strzelone trzy gole, potem drugi sezon zmarnowały mi kontuzje. Nie dostałem szansy powrotu, nie dostałem szansy, by się obronić za co jedynie mogę mieć trochę żal do kilku osób ale zostawiam to już za sobą i skupiam się na teraźniejszości.
Rozmawiał Leszek Milewski