Może nasi ligowcy zbierają malownicze oklepy w pucharach, może i prawda, że elementy komiczne często przeważają nad piłkarskimi, ale też nie przeginajmy i nie mówmy, że w PKO Bank Polski Ekstraklasie nikt nie umie grać. Otóż są piłkarze, których oglądanie jest zwyczajnie przyjemnością. Kimś takim jest Zvonimir Kozulj, który dzisiaj był jednym z tych, którzy najbardziej przyczynili się do pierwszego ligowego zwycięstwa Pogoni nad Legią w Warszawie od sezonu 82/83.
Wydaje nam się, że nawet wśród kibiców Pogoni Szczecin nie znajdziemy tak silnego fanklubu Kozulja, co wśród statystyków. Nie tylko oni muszą docenić okrąglutki bilans:
Trzydzieści sześć meczów, dziesięć bramek, dziesięć asyst, dziesięć żółtych kartek.
Kozulj miał w naszej lidze słaby początek, być może coś w tym jest, że do naszej fizycznej ligi tacy goście potrzebują odrobiny adaptacji. Niemniej już jesienią, gdy Pogoń zaczęła swój marsz w górę tabeli, zaczął pokazywać się z jak najlepszej strony, stanowiąc jeden z motorów napędowych, smarując akcje swoje podaniami, ale i nie bojąc się wykończeń.
Zobaczcie klatki miejsc, z których strzelał:
Dzisiejsza bomba na 2:1 też bynajmniej nie była uderzeniem z pięciu metrów. Są obrońcy po drodze, jest dobrze ustawiony Majecki, przecież jeden z lepszych bramkarzy ligi. A jednak żadnych szans, Kozulj kończy jakby strzelał jedenastkę.
Co więcej, zwróćmy uwagę jaki gaz złapał ostatnio. Siedem meczów rundy mistrzowskiej, czyli z najlepszymi w kraju, teraz mecz z Legią, a więc wicemistrzem. Bilans?
Siedem bramek i pięć asyst na osiem spotkań z topowymi zespołami Polski. To jest fenomenalny wynik.
Źródło: Transfermarkt.pl
Niestety w przypadku takich grajków jak Kozulj zawsze z tyłu głowy mamy pytanie: chłopie, co ty tu jeszcze robisz? Stać cię na więcej. Obyś został jak najdłużej, tacy gracze sprawiają, że ta daje się oglądać nie tylko z przyczyn humorystycznych, ale za chwilę może być ciężko.
Fot. FotoPyK