Bartosz Slisz był odkryciem rundy wiosennej w Ekstraklasie. Na mistrzostwach świata U-20 – jak całej reprezentacji – zbytnio mu nie poszło, ale teraz zamierza być jeszcze ważniejszą postacią Zagłębia Lubin, mimo że sezon się dla niego opóźni z powodu kontuzji. Rozmawiamy z nim o tym, co będzie, ale też o sprawach z przeszłości, m.in. o okolicznościach transferu do zespołu “Miedziowych” oraz testach we Włoszech i w Danii.
Zastanawialiśmy się w cyklu Odkrywamy Karty, czy Zagłębie mając niemal taki sam skład jak w tamtym sezonie dobiło już do swojego sufitu, czy jest w stanie osiągnąć coś więcej…
Myślę, że nie dobiło. Wiosną długo pokazywaliśmy, na co nas stać. Po pierwszych dziesięciu kolejkach mieliśmy siedem zwycięstw, dwa remisy i jedną porażkę, byliśmy za ten okres najlepiej punktującą drużyną Ekstraklasy. Cały czas wiedzieliśmy, że stać nas na wiele. Trochę przegraliśmy sprawę pierwszą rundą, ale w drugiej pokazaliśmy klasę wywalczając najpierw grupę mistrzowską, a potem szóste miejsce.
Ale sporo przegraliście też w pierwszej ósemce, gdzie już odnieśliście tylko jedno zwycięstwo. Dlaczego?
Nawet dziś trudno powiedzieć. Faktem jest, że wtedy obniżyliśmy loty.
Jak przyjęliście szóste miejsce? W sumie dobry wynik czy był niedosyt, bo władze klubu w pewnym momencie mierzyły w europejskie puchary?
Ja też celowałem w europejskie puchary, nie ukrywam. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Szóste miejsce mogłoby być zadowalające, ale jakiś niedosyt pozostaje, bo gdybyśmy lepiej zagrali w kilku ostatnich meczach, mielibyśmy eliminacje Ligi Europy. Ale to już za nami, patrzmy do przodu.
Ok, to o co walczy Zagłębie w tym sezonie?
Tak jak wszyscy: najpierw pierwsze ósemka, potem zobaczymy. Nie ma co na zapas deklarować czegoś więcej. Chcemy żyć z meczu na mecz.
Kiedy sezon zacznie się dla ciebie? Miałeś krótszy urlop ze względu na MŚ U-20, a już w trakcie okresu przygotowawczego dopadły cię problemy zdrowotne.
W sumie dużo krócej niż koledzy nie odpoczywałem. Do treningów wracałem tydzień później od reszty, łącznie wyszły prawie trzy tygodnie, więc też zdążyłem się zregenerować. Tu nie mogę narzekać. Niestety potem borykałem się z kilkoma drobnymi kontuzjami, przez które na początku może mnie zabraknąć. Już po pierwszym treningu miałem mocno stłuczony piszczel i ciężko było normalnie pracować. Później w sparingu kilka razy dostałem w tę nogę i musiałem zrobić przerwę. Wyleczyłem to, wróciłem, odbyłem parę treningów i tym razem przeciążyłem mięsień czworogłowy. Wybiłem się z rytmu.
Realnie patrząc, kiedy będziesz do gry?
Na Cracovię nie znalazłem się w kadrze, ale myślę, że już na następną kolejkę będę gotowy. Od niedzieli mam normalnie trenować z zespołem. W tym dniu gramy mecz, ale ci, których zabraknie w osiemnastce mają zajęcia i jestem w nich przewidziany.
Wiele wskazuje na to, że twoja rola w zespole jeszcze wzrośnie, zwłaszcza że jak na razie nie sprowadzono następcy dla Filipa Jagiełły.
Nie analizuję tego. Znam swoją wartość, wiem, ile mogę dać zespołowi. Może i jestem gościem od czarnej roboty, ale pasuje mi ta rola. Nie boję się wyzwań, mentalnie jestem na nie gotowy.
Czyli wiek nie będzie żadną okolicznością łagodzącą?
Nigdy się wiekiem nie zasłaniałem. Jak już wchodzisz do seniorów, każdy jest sobie równy, tak samo walczy o skład i tak samo musi robić swoje na boisku. Czuję, że zaczyna się dla mnie bardzo ważny czas. Chcę potwierdzić, że ostatnia runda nie była przypadkiem, że na wszystko sobie zasłużyłem.
Mówisz, że jesteś gościem od czarnej roboty, ale gdy pytałem trenerów o ciebie, raczej postrzegali cię jako piłkarza wszechstronniejszego, potrafiącego także grać do przodu.
Czasem mam ciągoty ofensywne. W ROW-ie Rybnik trudno mi było stwierdzić, czy jestem “szóstką” czy “ósemką”. Ale odkąd gram w Ekstraklasie, definiuję siebie jako “szóstkę” i nie widzę się już na innej pozycji.
W Rybniku zdarzało ci się pokazać, że umiesz strzelić z dystansu. W Lubinie jest o to trudniej?
Na razie Filip Starzyński bardzo dobrze wykonuje rzuty wolne, ja jeszcze muszę popracować. Próbuję coś strzelić z gry, jak dotąd się nie udało. W ROW-ie zdobyłem dwie bramki zza pola karnego. Wiem, że to moja mocna strona i wierzę, że za jakiś czas się o tym przekonacie.
W kwietniu przedłużyłeś umowę z Zagłębiem, ale podobno nie były to takie proste rozmowy.
Szczerze mówiąc, mało było w tym mojego udziału, wszystko przechodziło przez moich agentów. Grunt, że się dogadano i myślę, że obie strony są zadowolone.
Prawie wszystko co dobre dla ciebie zaczęło się po przejęciu sterów przez Bena van Daela. Szybko dał ci szansę i potem konsekwentnie wstawiał do składu.
Na pewno jestem trochę wygranym tej zmiany, ale też nie było tak, że trener Van Dael odkrył mnie od zera. Pierwszych siedem meczów w Ekstraklasie rozegrałem jeszcze u Mariusza Lewandowskiego. A po jego odejściu też musiałem poczekać na swój moment. Przez trzy kolejki nadal grał Adam Matuszczyk i dopiero wtedy gdy musiał pauzować za kartki przed spotkaniem w Sosnowcu, dostałem szansę i ją wykorzystałem.
Czyli na samym początku Van Dael nie dawał ci do zrozumienia, że to kwestia najbliższych kolejek kiedy wejdziesz do gry?
Rozmawiałem wcześniej z trenerem. Mówił, że dobrze wyglądam na treningach i żebym czekał na swoją szansę. Doczekałem się dość szybko. Trudno powiedzieć, czy gdyby nie kartki Adama, to czekałbym znacznie dłużej. Pewnie trochę uśmiechu losu tu było, ale ja temu szczęściu pomogłem.
W Rybniku w drugoligowym debiucie od razu strzeliłeś gola. W Ekstraklasie pierwszy występ od początku zaliczyłeś na Legii i dałeś radę. Trudno spalić cię mentalnie?
Kilka razy rzucano mnie już na głęboką wodę, jednak podoba mi się to, nie przerażają mnie takie okoliczności. Przed meczem z Legią czułem lekki stresik, ale głównie na rozgrzewce. Koledzy doradzali proste granie i faktycznie – wystarczyły 2-3 udane podania, wszystko puściło i grałem już swoje.
Latem ubiegłego roku, w przerwach między sezonami, dopadł cię jednak pierwszy kryzys w seniorskiej piłce.
To prawda. W sparingach nie wyglądałem najlepiej, miałem piłkarski dołek. Okresy przygotowawcze są dla mnie trudne. Po ciężkich treningach nogi nie niosą i na boisku nie pokazuję tego co normalnie. Wiadomo, że przygotowanie fizyczne jest u mnie wyjątkowo istotne. Jak mięśnie jeszcze czują obciążenia, dużo tracę. Rok temu pierwszy raz trenowałem w stu procentach na ekstraklasowej intensywności i po części na pewno przez to chwilowo spuściłem z tonu.
Czyli równie dobrze w okresie przygotowawczym mógłbyś poprzestać na trenowaniu, a grać tylko o stawkę?
Sądzę, że mógłbym tak funkcjonować i zacząć występować dopiero po złapaniu świeżości.
Jesienią tamtego sezonu pojawiła się chwila zwątpienia? Zagrałeś od początku w Gdańsku, 0:3 do przerwy, za ciebie na drugą połowę od razu wchodzi Damjan Bohar i ma duży udział w doprowadzeniu do remisu 3:3. Ty na dłużej wypadłeś wtedy ze składu.
Nie był to wielki mecz w moim wykonaniu. Zmiana nie była jednak podyktowana zastrzeżeniami do mojej gry, tylko kwestiami taktycznymi. Tak przynajmniej mówił trener Lewandowski. Trochę tamten występ dał mi do myślenia, ale najważniejsze, że odkułem się jeszcze przed końcem rundy.
W międzyczasie pojawiały się myśli, że trzeba będzie coś zmienić?
Na pewno były takie rozważania, nie wykluczałem pójścia na wypożyczenie. Na szczęście po jesieni temat siłą rzeczy przestał być aktualny.
Ekstraklasa czymś cię w ogóle zaskoczyła?
Nie umiałem sobie tego wyobrazić bardziej od środka. Na zewnątrz wygląda to inaczej. Najbardziej zaskoczyła mnie właśnie cała otoczka, samo granie już zdecydowanie mniej.
Powiedziałeś kiedy, że lubisz ryzykować. To odnosi się tylko do kariery?
Można powiedzieć, że ogólnie jestem ryzykantem.
To jak ryzykujesz w życiu pozaboiskowym?
Trudno mi wskazać teraz konkretny przykład, ale jestem po prostu odważnym człowiekiem.
Odwagę pokazałeś wtedy, gdy ustalałeś, na jakiej zasadzie przejdziesz do Lubina.
Tak. Miałem na początku opcję, żeby iść do Zagłębia bez testów na półroczne wypożyczenie i potem by się okazało, co dalej. Uznałem jednak, że jeśli mam odchodzić z Rybnika, to od razu definitywnie. Wolałem najpierw jechać na obóz, po którym trener Piotr Stokowiec zdecydowałby, czy warto mnie brać. Przekonałem go, był na “tak”. Kluby trochę się dogadywały, transfer sfinalizowano dopiero pod sam koniec okienka. Dziś mogę powiedzieć, że dobrze wyszło. Pierwszy rok nie był najlepszy, musiałem okrzepnąć, ale teraz wszystko układa się jak trzeba.
Pewnie prędzej czy później zmienisz ligę, ale kontakt z piłką zagraniczną już miałeś i masz dość specyficzne wspomnienia.
W grudniu 2016 roku byłem na testach Virtusie Entella, włoskim drugoligowcu, a zaraz potem w styczniu w duńskim Nordsjaelland. Ciekawe doświadczenia. Pobyt w Danii wspominam bardzo fajnie. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, jak wygląda seniorskie granie na wysokim poziomie i zetknąłem się z większą fizycznością w piłce. Trenowałem normalnie z seniorami, przekonałem się, jakie jest tempo gry w duńskiej ekstraklasie. Gdybym dziś miał tam iść z Zagłębia, nie byłby to tak duży przeskok. Wtedy jednak odczułem wielką różnicę. Testy trwały bodajże 11 dni, podobało mi się, ale nie zdecydowałem się na transfer.
Dlaczego?
Jeszcze nie byłem gotowy. Czułem, że byłaby to zbyt duża zmiana. Wolałem zostać w Polsce i czas pokazuje, że słusznie wybrałem.
A jak wspominasz Włochy?
Gorzej. Nie trenowałem z dorosłą drużyną, tylko z Primaverą. Na dodatek infrastruktura wyglądała znacznie słabiej, mieliśmy zajęcia na sztucznej murawie. Była strasznie twarda. Nie podobało mi się to i tym bardziej nie rozważałem transferu. Grałem już wtedy w drugoligowym ROW-ie, a jak liźniesz seniorskiej piłki, to nie będziesz chciał wracać do juniorów. To zupełnie inne granie.
Innego grania spodziewaliśmy się też po was na mundialu U-20. Jak po paru tygodniach patrzysz na ten turniej?
Już prawie o nim zapomniałem, choć w pewnym stopniu było to fajne przeżycie, bo graliśmy u siebie. Na pewno spodziewałem się więcej, ale próbuję już o tym nie myśleć. Wszyscy wyciągnęliśmy wnioski.
Jakie ty wyciągnąłeś?
Nie graliśmy tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Ja też nie, nie grałem na wysokim poziomie. Pozostaje trenować dalej i patrzeć w przyszłość.
Po którymś z tych czterech meczów byłeś z siebie zadowolony?
Mogę powiedzieć, że najbardziej niezadowolony byłem po spotkaniu z Kolumbią, z którą zaczynaliśmy turniej. A zadowolenie? To mogliśmy czuć tylko po Tahiti, 5:0 to i tak był dla nich najniższy wymiar kary.
Liczyłeś, że te mistrzostwa cię wypromują?
Każdy na to liczył w swoim przypadku, na trybunach pojawiało się wielu skautów. Ale jakoś mocniej tego nie przeżywałem. Myślę, że w Ekstraklasie pokazałem swoją wartość i chcę to robić nadal. Mundial U-20 mógł dodatkowo pomóc w promocji, jednak niczego też nie przekreślił.
Nie wiem, czy to do ciebie dotarło, ale po Kolumbii na Twitterze toczono spór dotyczący twojej postawy. Wielu uważało, że zagrałeś słabo, miałeś jednak swoich obrońców ze względu na bardzo dobre liczby z InStatu.
Przyznaję, że dotarło do mnie. Wtedy jeszcze używałem Twittera, teraz już raczej tego nie robię. Trochę się odciąłem.
Media społecznościowe nie są twoim żywiołem?
Można powiedzieć, że były, ale wyhamowałem. Nauczyłem się kilku rzeczy w oparciu o historie z nimi związane i mocno ograniczyłem ich używanie.
O jakie historie chodzi?
Nic sensacyjnego, ale poprzez media społecznościowe czytasz najwięcej komentarzy na swój temat, dociera do ciebie najwięcej opinii. Niepotrzebnie je czytałem, to tylko dekoncentrowało.
Koniec ze sprawdzaniem not?
Czasem pewnie zajrzę, ale zamierzam jak najrzadziej!
rozmawiał Przemysław Michalak
Fot. newspix.pl