Ostatniego puzzla w układance – skutecznego Piotra Parzyszka – brakło Piastowi Gliwice, by Lechowi wbić dziś trzy-cztery gole i zamknąć mecz na długo przed czerwoną kartką Tomasa Huka. Niby reset, nowe otwarcie, a główny problem przebudowywanego Kolejorza doskonale znany – obrona rozstępuje się przed rywalami bardziej ochoczo niż Morze Czerwone przed Mojżeszem.
Odejście symboli partactwa, Nikoli Vujadinovicia i Rafała Janickiego, miało odgonić wszystkie demony linii defensywnej. Sprawić, że w obronie Lecha wreszcie będzie normalnie. Djordje Crnomarković miał dać jakość, jakiej Czarnogórzec dać nie potrafił. To samo z Karlo Muharem – to miał być upgrade Łukasza Trałki, który po siedmiu latach pożegnał się z zespołem z Bułgarskiej.
Niestety, mimo że znaczna część defensywy jest nowa – poza Crnomarkoviciem i Muharem także stojący między słupkami Mickey van der Hart – dziś nie dostaliśmy za wielu dowodów, że lepsza.
Piast szybko zapakował pierwszego i aż dziw bierze, że ostatniego dziś gola. Mierzący 176 cm Jorge Felix strzelił głową, co już brzmi dla defensywy Lecha nie za dobrze. Ale okej, przeskoczył nie któregoś z rosłych stoperów, a jeszcze niższego od siebie Wołodymyra Kostewycza. Mimo wszystko nie sposób pozbyć się wrażenia, że Ukrainiec – który do pewnego momentu zdawał się mieć rywala na oku – przy wrzutce zaspał.
Ale były w Lechu i gorsze śpiochy. Tak Thomas Rogne krył Piotra Parzyszka, gdy piłkę z prawej strony wrzucał Dziczek:
A tak jego ziomek Djordje Crnomaković pilnował najlepszego strzelca Piasta 2018/19, gdy poszło płaskie dośrodkowanie z lewego skrzydła:
Wypatrywali nowego Toy Story? Jeszcze rozpamiętywali ostatni sezon Stranger Things? No bo wątpliwe, by w tych sytuacjach skupiali sto procent swojej uwagi na – szczęśliwie dla nich nieskutecznym w obu przypadkach – Parzyszku.
Prawdziwy popis gry zespołowej w obronie Lech dał jednak w drugiej części meczu. Gracze Kolejorza doznali bowiem zespołowego paraliżu, gdy lawirował między nimi Patryk Sokołowski.
Mojżesz stuknął laską, Sokołowski kilka razy machnął nogą. Efekt ten sam – otwarta ścieżka do celu. Pomocnik Piasta dał się jednak zablokować, gdy już zdecydował się na uderzenie. Na oko brakło mu szczypty sprytu, czekał ze strzałem o kilka mrugnięć za długo. A i tak w konsekwencji interwencji Crnomarkovicia idealną okazję na dobitkę do pustaka miał Parzyszek. Powiedzieć jednak, że to nie był jego dzień, to jak powiedzieć, że ostatnio widzieliśmy kilka zdjęć przerobionych w FaceApp.
I tylko skuteczności Parzyszka, będącej dziś na poziomie skuteczności podrywu na „bolało jak spadałaś z nieba?”, Lech zawdzięcza dziś wywiezienie punktu z Gliwic. Nim bowiem zdobył swojego gola na wagę remisu, Kolejorz raz za razem bez pobierania jakichkolwiek opłat otwierał szlabany na autostradzie do własnej bramki.
Do miejsca wyższego niż to z poprzedniego sezonu raczej nie tędy droga. Pierwszym meczem Crnomarković i Muhar nas nie kupili, a Rogne sprawił, że zmierzający do Poznania Lubomir Satka mógł uśmiechnąć się pod nosem i optymistycznie spojrzeć na rywalizację z Norwegiem o miejsce w składzie.