Słodko-gorzki smak towarzyszy ełkaesiakom od lat. Co przydarzy im się jakiś sukces, to chwilę później kłopoty finansowe, otworzą wypasioną trybunę, to i tak się wszyscy śmieją, że zamiast pozostałych trzech na obiekcie jest łąka. Czy naprawdę można było się spodziewać innego scenariusza na ich powrót do Ekstraklasy, niż wybitnie słodko-gorzki remis przy równie słodko-gorzkich odczuciach wszystkich, którzy ŁKS widzieli po raz pierwszy od siedmiu lat?
Większość kibiców czy ekspertów się zgodzi – ŁKS jest jedną z największych zagadek Ekstraklasy. Jak przecież oceniać drużynę, której połowa to piłkarze występujący w klubie od III ligi? Pierwsze, zupełnie naturalne skojarzenie – skoro trzy lata temu kopali na czwartym poziomie rozgrywkowym, to przecież w Ekstraklasie zostaną zniszczeni. Ale potem przychodzi refleksja – ci goście zrobili trzy awanse w trzy lata, z czego ten ostatni po fantastycznej wiośnie, gdy o ŁKS-ie pisało się wyłącznie dobrze, albo nawet bardzo dobrze.
Trener? Kazimierz Moskal z jednej strony zbiera dziesiątki pochwał za pracowitość, uparte propagowanie krakowskiej piłki opartej na krótkich podaniach czy uczciwe podejście do podopiecznych. Z drugiej – w Ekstraklasie wciąż uchodzi zaledwie za średniaka, branego najczęściej w roli strażaka albo “opcji ekonomicznej”, jak swego czasu w Wiśle Kraków. W CV spadek z Sandecją, niby z jednej strony “usprawiedliwiony” bałaganem w klubie, z drugiej – nadal spadek.
Stadion? Ha, gdyby tylko ustawić kamery z drugiej strony, wyglądałoby to wspaniale. Niestety, łodzianie cały czas dysponują tylko jedną trybuną na niespełna 5 tysięcy miejsc. We wrześniu niby wjeżdża ciężki sprzęt, by wreszcie dobudować resztę, ale powitanie z Ekstraklasą wypadło przez to zdecydowanie mniej okazale.
ŁKS wszedł do Ekstraklasy z impetem, goląc na wiosnę kolejnych rywali, oczarowując widowiskową, techniczną grą, wyprzedając komplet biletów na wszystkich spotkaniach w 2019 roku. Sęk w tym, że co wystarczało na wzbudzenie podziwu w I lidze, w Ekstraklasie może pozostawiać niedosyt.
*
Nie ma chyba w Łodzi osoby, która nie zadawałaby sobie tego pytania: ile dzieli I ligę od Ekstraklasy? Każdy mierzy na swój sposób.
– Patrz na Raków, jak w Pucharze działał, przecież powinni tę Lechię opędzlować i zagrać w finale – przekonują optymiści.
– Tak? A Zagłębie Sosnowiec i Miedź, mówi to panu coś? – dopytują sceptycy, wieszczący wielkie kłopoty beniaminków.
– Transfery takie sobie, gość, który spadł z I ligi i drugi, który grał na trzecim poziomie – dopowiadają pesymiści.
– A Ramirez rok temu? Wcale nie wyróżniający się gracz rozsypującego się Stomilu – korygują ludzie w różowych okularach.
Wiadomo, czysto piłkarsko przeskoku zmierzyć się nie da. Ale zanim jeszcze ŁKS wybiegł na murawę, poznał przeskok organizacyjny. Zgodę na udzielanie imprez masowych klub dzień przed meczem, w czwartek. Przed weekendem swoje uwagi co do stadionu zgłosiła policja, wytykając, że sektor gości nie jest gotowy na przyjęcie grupy lechistów, a wobec tego – klub nie jest gotowy na organizację imprezy masowej z ich udziałem. Początkowo wydawało się, że to jakaś dziennikarska kaczka – wszak niecałe dwa miesiące temu klatkę gości szczelnie zapełnił zaprzyjaźniony z Lechią Gdańsk Raków Częstochowa i wówczas policja nie miała żadnych obiekcji. Klub jednak podkreślał już w poniedziałek – sprawa jest poważna, spółka zarządzająca stadionem nie może tego lekceważyć.
– W Ekstraklasie będziemy starali się edukować samych siebie, ale też nasze otoczenie, w tym oczywiście spółkę miejską – taktownie wyjaśniał w rozmowie z Weszło prezes Tomasz Salski, który przyznał, że klub zwracał uwagę na uchybienia zauważone przez policję z odpowiednim wyprzedzeniem. – Ekstraklasa to dla nas wszystkich kompletnie nowe wymagania, co zresztą sygnalizowaliśmy i o tym na pewno wszyscy musimy o tym pamiętać.
Czy naprawdę spotkanie było zagrożone? Cóż, można tylko gdybać, skoro właściwie przez dwa dni udało się wyeliminować wszystkie niedogodności, należy zapytać, czy faktycznie panika z początku tygodnia była wskazana. Ale tak jak w tym dowcipie o skradzionej stówie – niesmak pozostał, czego najbardziej świadomi są w klubie. Post o przedłużonym kontrakcie? “A co z imprezą masową”. Post o nowym partnerze technicznym? “A jak z pozwoleniami”. Informacja o rozpoczęciu sprzedaży biletów? “A czy policja pozwoli”.
To były pierwsze gorzkie krople na tym ekstraklasowym torciku, na który ŁKS czekał siedem lat. Tydzień, który powinien minąć na intensywnym nakręcaniu się na wielkie sportowe święto, minął na drżeniu, czy na pewno poprawki spółki zarządzającej obiektem zadowolą miejską komendę.
Zadowoliły. Kamień z serca. Mecz będzie mógł obejrzeć komplet kibiców. I cyk, kolejna gorzka pigułka
*
29 minut. Według osób odświeżających system sprzedażowy na ŁKS-ie, właśnie tyle trwało wyprzedanie wszystkich wejściówek na piątkowy mecz. Już w weekend, gdy do klubu spływały ostatnie zamówienia na karnety, było wiadomo, że będzie ciężko o jakikolwiek bilet na mecz. 3/4 trybuny zajęli posiadacze sezonowych wejściówek, których sprzedano blisko 3,8 tysiąca. A trzeba pamiętać, że ŁKS w tym sezonie nie należał do najtańszych rozrywek w mieście. Karnety na środek trybuny? 562 miejsca po 600/650 złotych, w zależności od posiadania karnetu w ubiegłym sezonie. Pozostałe miejsca? 480 złotych, z niewielką zniżką w przedsprzedaży dla osób, które przedłużały swój abonament.
Z jednej strony radość – mimo dość wysokich cen, ludzie ruszyli do kas, zapotrzebowanie i tak przerosło podaż. Z drugiej – wściekłość, że ten wyjątkowy moment został tak bardzo zmarnowany przez opieszałość z rozbudową obiektu. Pierwszy sezon w Ekstraklasie po spektakularnej odbudowie od IV ligi, pierwsze od lat spotkania z Legią czy Wisłą Kraków. Nie ma i nie będzie lepszej okazji, by przyciągnąć na stadion starych, uśpionych kibiców, by zapełnić resztę miejsc młodym narybkiem, kupującym bilety w bardzo promocyjnych cenach. ŁKS? Swój najlepszy okres, moment, w którym sprzyja mu cały kosmos, od prasy i ekspertów, zachwalających klub, aż po ogólny klimat dla sportu w mieście, będzie spędzał przy 5-tysięcznej publice.
Efekt awansu, efekt powrotu, efekt ostatniego etapu odbudowy – wszystkie czynniki napędzające frekwencję i zainteresowanie klubem nie mogą zostać wykorzystane, bo zwyczajnie brakuje miejsc.
– Na pewno pojemność, którą dysponujemy, czyli niespełna 5 tysięcy miejsc dla naszych kibiców, wymusza na nas pewne zasady i określoną politykę biletową – rozkładał ręce prezes Tomasz Salski, który jak większość ludzi z ŁKS-u dostrzega uciekający potencjał. Biorąc pod uwagę jak wygląda gra ŁKS-u – nie zdziwi nas kompletnie 100% zajętych miejsc przez cały sezon 2019/20. Tyle że zamiast 15 czy 20 tysięcy gardeł, będzie to tylko mały, 5-tysięczny wycinek społeczności próbującej dostać się na obiekt.
*
Świetnie Kuciak. Znów dobra interwencja Kuciaka. Zablokowany strzał ełkaesiaków. Doskonale Kuciak.
Przyjeżdża do ciebie jedna z drużyn eksportowych, szykujących się właśnie do europejskich pucharów. Zdobywca Pucharu Polski, skład, który w ubiegłym sezonie bardzo długo walczył o mistrzostwo. Klub przyjeżdża pierwszym garniturem, świeżo po rozbiciu Piasta, z utrzymanymi w składzie największymi gwiazdami. Po czym statystyki meczowe wyglądają tak.
źr. Footroll
Dwadzieścia cztery strzały, blisko 70% posiadania piłki, 600 podań z celnością 89%. Cała połówka grana z przewagą jednego gracza. Mnóstwo naprawdę fajnych akcji – szybkich podań, finezyjnych prób klepania. Ramirez czarujący przy każdym kontakcie z piłką. I co?
I zero:zero.
Nawet na murawie te mieszane uczucia. Z jednej strony ŁKS zrobił to, czego oczekiwali od niego kibice, dyrektor sportowy Przytuła z trenerem Moskalem oraz sam prezes Salski. – Chcemy grać ofensywnie, według naszej filozofii, podobać się kibicom, cieszyć się grą – zapewniali jednym głosem, przypominając, że budowę klubu grającego właśnie w taki sposób prowadzą konsekwentnie od lat. Moskal w RMF FM przekonywał: stać nas na to, by do ligi wnieść świeżość i styl, który zaczęliśmy prezentować w poprzednim sezonie.
W ŁKS-ie to był wręcz fetysz, piłkarze wielokrotnie otrzymywali burę nie za złe zagrania, ale za zbyt niecierpliwą grę, bądź niewykorzystanie luki w defensywie rywala, gdy można było mocnym podaniem “zdobyć” kolejne kilka metrów placu.
Z tej perspektywy – zadanie zostało wykonane. ŁKS zagrał po swojemu, dokładnie tak jak w I lidze, a jedyną różnicą był… Kuciak. Może jeszcze brak finalizacji, brak zakończenia tych wymian podań celnym, mocnym strzałem. Zabrakło “tylko” gola, który dałby pierwsze trzy ekstraklasowe punkty od siedmiu lat. I znów – cieszyć się z obrazu gry? Cieszyć z tego, jak wyglądał ŁKS? Czy jednak smucić, że nic nie wpadło do bramki gdańszczan?
– Przed meczem brałbym w ciemno – dało się usłyszeć na trybunie przy al. Unii 2.
– A przed I ligą brałbyś w ciemno trzecie miejsce.
*
Pewnie w Łodzi wyobrażali sobie to wszystko trochę inaczej. Pełny stadion, orkiestra, wielka pompa po wielotygodniowych przygotowaniach oraz trzy punkty na wejściu. Ale czy te wszystkie drobne niegodności, zamieszanie z imprezą masową czy świetnie dysponowany Kuciak, przekreślają radość z powrotu do Ekstraklasy? Łodzianie czekali na ten moment długie siedem lat. Oczywiście, kto spodziewał się fajerwerków, ten może odczuwać niedosyt. Ale jednocześnie czy naprawdę warto kręcić nosem?
ŁKS po bankructwie wrócił do Ekstraklasy szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Wrócił z pełną trybuną, z wiernymi kibicami, głośnym dopingiem i poukładanymi finansami. Na wstępie ugościł Lechię Gdańsk i był naprawdę bliski pokonania faworyta. Wracamy do tej mieszanki słodyczy z goryczą, jasne. Gdzieś z tyłu głowy poczucie zmarnowanej szansy, rozczarowanie, że przecież mogło być o wiele, wiele lepiej.
Ale sukces ostatnich lat ŁKS-u polega przede wszystkim na korzystaniu z małej łyżeczki. Może i czasem aż prosi się o chochlę, ale najważniejsze, by potrawa była smaczna.
Ten mecz, na boisku, na trybunach, na ekranach telewizorów, był naprawdę smaczny. Pozostawił niedosyt, ale nie głód. Nie może być o głodzie mowy, gdy przy 100-procentowej frekwencji w kłopoty wpada murowany faworyt.
ŁKS-ie, dobrze widzieć cię z powrotem w elicie. Zostań przynajmniej tak długo, aż będziesz mógł w pełni wykorzystać swój ogromny potencjał.