Przyznamy szczerze – nie spodziewaliśmy się, że etap jazdy indywidualnej na czas, w dodatku umieszczony w środku wyścigu, może dostarczyć nam tylu emocji. Tym bardziej, że Michał Kwiatkowski dziś nie szarżował i przejechał go na spokojnie, żeby zachować siły na pomoc liderom w kolejnych dniach. Ale walka o zwycięstwo, rozstrzygająca się do ostatniego kolarza, upadki i stosunkowo trudna trasa, sprawiły, że naprawdę było co oglądać.
*****
Partnerem relacji z trasy Tour de France jest marka szwajcarskich zegarków Tissot
*****
Wiadomo, to czasówka, więc nie mogło być na niej gór. Z drugiej strony dwa pagórki, wznoszące się odpowiednio na 312 i 305 metrów, a także – umieszczony tuż przed metą – fragment trasy o nachyleniu sięgającym 17%, mogły dać się kolarzom we znaki. Inna sprawa, że w peletonie obecnym w tym roku na Tour de France raczej brak typowych „czasowców”. O zwycięstwo mieli więc dziś walczyć głównie ci kolarze, którzy liczyli się w generalce. Wyjątkiem mógł być Rohan Dennis (mistrz świata w tej konkurencji), ale… wycofał się wczoraj z wyścigu, czym zaskoczył nawet swój zespół. Tym bardziej, że nie podał konkretnej przyczyny. I tak, plotki o stosowaniu niedozwolonych środków już zdążyły się pojawić. Nie musicie tego sugerować.
Skoro więc zabrakło Australijczyka, nasza uwaga w głównej mierze skupiona była na osobie Gerainta Thomasa. Walijczyk jeździć na czas potrafi, w zeszłym sezonie na takim etapie – umieszczonym pod koniec wyścigu – wręcz zapewnił sobie zwycięstwo w klasyfikacji generalnej (był trzeci, kilkanaście sekund za Chrisem Froome’em i Tomem Dimoulinem). Pewnym było jednak, że nie odpuszczą i inni. W głowie mieliśmy takie nazwiska jak Wout van Aert, Thomas de Gendt czy Richie Porte. Ale na końcu wszystkich i tak zamiótł niesamowity Julian Alaphilippe.
Zacznijmy jednak od tego, co wydarzyło się chwilę wcześniej. Wtedy na metę wpadł broniący tytułu Thomas. I mogliśmy tylko bić mu brawo, bo o 22 sekundy wyprzedził wspomnianego de Gendta. To była naprawdę świetna jazda, wręcz popisowa. Tyle tylko, że Alaphilippe poradził sobie jeszcze lepiej. Z jednej strony nie powinno nas to dziwić – Francuz wygrywał już czasówki w trakcie mniejszych, tygodniowych wyścigów – a z drugiej jego postępy i forma, jaką osiągnął w tym roku, wprawiają nas w osłupienie. I jasne, pewnie ostatecznie żółtą koszulkę straci (a jeśli tak się nie stanie, to chwała mu za to i pomnik, koniecznie!), ale już teraz możemy uznać go za jeden z najjaśniejszych punktów tegorocznej Wielkiej Pętli. To jego drugi wygrany etap, a koszulkę lidera założył dziś już po raz ósmy. W dodatku powiększając przewagę nad rywalami. Julian, jedź tak dalej, bo świetnie się to ogląda. Grzecznie prosimy.
Francuz mógł mieć większe problemy z wygraniem etapu, bo naprawdę dobrym tempem jechał Wout van Aert. Sęk w tym, że na nieco ponad kilometr przed metą zahaczył o barierkę, spadł z roweru i porządnie się poobijał, miał też rozciętą nogę. Na razie nie wiadomo, czy to tylko kwestia siniaków, czy dolega mu coś poważniejszego. Pewne jest tylko to, że Belg, który wygrał już jeden etap w tegorocznym Tour de France, nie zdołał ponownie wsiąść na rower, choć był przytomny. Do szpitala zabrała go karetka, po wykonaniu wszystkich badań dowiemy się więcej. Swoją drogą na dokładnie tym samym zakręcie spotkanie z asfaltem zanotował też Maximilian Schachmann z Bory. On jednak do mety dojechał.
Dzisiejsza czasówka wciąż pozostaje jednak tylko przedsmakiem tego, co czeka kolarzy w następnych dniach, gdy wjadą w góry. Jutro – by nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość – czeka ich jeden z górskich finiszy. Meta umieszczona została na Col du Tourmalet. Lub inaczej, żebyście nie musieli sprawdzać map – na wysokości 2115 metrów. Podjazd kolarze rozpoczynać będą z pułapu 400 metrów. Innymi słowy: czeka ich trochę wspinaczki. To na tym etapie powinny rozpocząć się przemeblowania w czołówce. Pytanie brzmi więc: kto w czołówce okaże się jutro najsłabszym ogniwem?
*****
Jeszcze przed dzisiejszą czasówką zorganizowano w Pau szósty wyścig La Course, czyli jednodniowe zmagania kobiet w ramach Tour de France. Katarzyna Niewiadoma zajęła 13. miejsce, ale i tak skończyło się to dla nas całkiem dobrze. Wygrała bowiem Marianne Vos, jeżdżąca w barwach CCC-Liv. Losy zwycięstwa rozstrzygały się zresztą w dramatyczny sposób. Samotnie, przed ścigającą ją grupą, długo jechała bowiem Amanda Spratt. I o ile 12 kilometrów przed metą miała tylko 10 sekund przewagi, o tyle później – bo rywalki zwolniły – zdołała ją ponad dwukrotnie powiększyć. I długo broniła się przed zakusami innych kolarek, musiała jednak skapitulować, zaledwie kilometr przed metą.
Wtedy stało się jasne, że wygra zawodniczka najsilniejsza na ostatnich metrach. Ta, która zachowała najwięcej mocy w nogach. Tym bardziej, że tuż przed metą na wszystkie kolarki czekał dość stromy odcinek, który trzeba było szybko i płynnie pokonać. Najlepiej zrobiła to właśnie Vos, która o trzy sekundy pokonała Leah Kirchmann i Cecilie Uttrup Ludwig. Dla kobiecej ekipy CCC to już jedenasty triumf w tym sezonie. Ich „klubowi” koledzy mogą więc tylko z zazdrością spoglądać na te wyniki.
Fot. Newspix