Po dwóch dobrych meczach grupowych uwierzyliśmy, że nasi młodzi siatkarze (z dodatkiem kilku weteranów) mogą pokusić się nawet o zwycięstwo w Lidze Narodów. Bo grali znakomicie – niektórzy z nich prezentowali poziom światowy – w efekcie czego pokonali Brazylię i Iran. W półfinale z Rosją to wszystko wyglądało już jednak znacznie gorzej. I skończyło się, jak się w tym przypadku skończyć musiało – porażką:
Już początek sugerował, że to nie będzie łatwe spotkanie. Rosjanie szybko odskoczyli nam na kilka punktów i nie dali się złapać aż do końca seta. Choć to nie tak, że Polacy się do nich nie zbliżali. Problem w tym, że ledwie stratę zmniejszyli do jednego czy dwóch punktów, a zaraz znów tracili ich kilka z rzędu. To była zresztą nasza bolączka przez cały mecz. Odrabialiśmy straty z trudem, żeby za chwilę oddać punkty.
Bolączek było zresztą znacznie więcej, ale akurat drugi set to nie miejsce, by o nich pisać. Bo tę partię wygrali nasi siatkarze. I do teraz zastanawiamy się, jak oni to właściwie zrobili. Wciąż nie grali najlepiej, ba, do poziomu z meczów z Brazylią czy Iranem nawet się nie zbliżyli, a mimo to zdołali urwać seta bardzo dobrze grającej Rosji. Zresztą wymagało to odrobienia kilku punktów straty. I tu pochwała należy się Bartoszowi Bednorzowi, który nie tylko bardzo dobrze poradził sobie w kluczowym momencie w polu zagrywki, ale i przez cały mecz wyglądał na parkiecie naprawdę nieźle. Jeśli kogoś mielibyśmy wyróżnić w naszym zespole, to właśnie jego.
Do tego moglibyśmy dorzucić Karola Kłosa, który pokazywał dziś, dlaczego pełni w Chicago obowiązki kapitana. Zagrzewał kolegów do walki, dopingował, sam zdobywał ważne punkty, spokojnie rozmawiał z arbitrem i rywalami, gdy trzeba było to zrobić. Przyznamy szczerze: nie spodziewaliśmy się, może być z niego tak dobry kapitan, ale super, że takim się stał. Poza tym świetnie punktował. Kto poza nim? Wyróżnić można dobrze grającego Hubera (nasz środek staje się powoli najlepszym na świecie również za jego sprawą). I to tyle. Bo pozostali zaprezentowali się po prostu gorzej niż potrafią – choćby Bartosz Kwolek, którego trudno byłoby nazwać nawet cieniem samego siebie. Wyglądał bardziej jak obraz z rzutnika oglądany w pełnym słońcu.
Nie ma jednak co z rzucać tej porażki tylko na jego barki. Słabo grali też jego koledzy. Szczególnie szwankowało nasze przyjęcie, nawet w wykonaniu Popiwczaka, który tak wspaniale prezentował się w poprzednich meczach. Momentami osiągało one poziom 24 procent, a to już wynik nie tyle zły, co tragiczny. Bo w siatkówce sprawa jest prosta – bez dobrego przyjęcia trudniej jest rozegrać akcję. Skoro trudniej jest rozegrać akcję, to prawdopodobnie trudniej będzie miał też zawodnik atakujący piłkę. A skoro on będzie miał trudniej, rywale będą mieli łatwiej. I tak to często wyglądało w tym spotkaniu. Rosjanie z naszych błędów skrzętnie korzystali, a my niewiele mogliśmy na to poradzić. Bo i nasz blok – którym straszyliśmy rywali w poprzednich spotkaniach – dziś przypominał bardziej ruinę niż solidny mur.
A po drugiej stronie siatki nikt nie wstrzymywał ręki. Znakomite spotkanie rozgrywali choćby Jegor Kluka czy Wiktor Poletajew. Ten ostatni zresztą pokazywał nam, jak powinien wyglądać świetny mecz w wykonaniu atakującego. Mogliśmy to tylko obserwować z zazdrością, bo po drugiej stronie siatki Maciej Muzaj większości ataków nie kończył. Poletajew swoje wbijał za to jak gwoździe. Nie tyle młotkiem, co pistoletem, raz po razie zdobywając punkt dla swojej reprezentacji i będąc jej kluczowym zawodnikiem. Gdyby nie to, że oddalał nas tym samym od zwycięstwa, pewnie cmokalibyśmy z zachwytu.
To on punktował też pod koniec trzeciego seta, gdy zadecydowały się tak naprawdę losy całego meczu. Byliśmy blisko Rosjan, mogliśmy nawet wygrać tę partię (mówił o tym zresztą Marcin Komenda, który czuł, że mimo kiepskiej gry, Polacy byli w stanie awansować do finału), ale pod sam koniec przytrafiło nam się kilka błędów. Inna sprawa, że sędziowie puścili Rosjanom jedną akcję, gdzie śmiało mogli odgwizdać nieczyste odbicie. I jasne, to tylko jeden punkt, ale zdobyty przez naszych rywali w takim momencie, że dał im wielką przewagę. Po chwili dołożyli do niego kolejne i skończyło się 25:22 dla Rosji.
Czwarta partia? Bez historii. Śmiało mogliśmy ją przegrać nawet siedmioma czy ośmioma punktami. Nie stało się tak tylko dlatego, że obudziliśmy się przy piłkach meczowych i zdobyliśmy kilka punktów z rzędu. Ale Rosjanie i tak spokojnie mecz zamknęli. Oni cieszyli się z awansu do finału, nam pozostała walka o trzecie miejsce i brązowy medal, o który zagramy z Brazylią. I oby skończyło się to jak w meczu grupowym.
Żebyśmy jednak się zrozumieli: dla kadry grającej w tym składzie opcjonalny brąz będzie wielkim sukcesem i pozostanie im tylko gratulować. Bo rozgrywają naprawdę dobry turniej, a w słabym spotkaniu z Rosją i tak byli w stanie jej poważnie zagrozić. Pewne w tym momencie wydaje nam się więc jedno: będziemy mieli z tych gości wielką pociechę w najbliższych latach.
Polska 1:3 Rosja (19:25, 26:24, 22:25, 21:25)
Fot. Newspix