Wartę Poznań znów czeka jesień na wygnaniu, a kibice „Zielonych” przez następne miesiące na mecze domowe swojej drużyny będą musieli jeździć do Grodziska Wielkopolskiego. Niektórzy dziwią się, że warciarze znów remontują swój stadion, a że jeśli już remontują, to przecież mogliby zagrać w Poznaniu – na Stadionie Miejskim, gdzie na co dzień urzęduje Lech. Ale sprawa nie jest taka prosta.
Przypomnijmy, że już rok temu Warta przez prace remontowe na stadionie na początku sezonu jeździła na stary stadion Dyskobolii, by tam rozgrywać swoje mecze domowe. Wówczas sytuacja była jednak zgoła inna. Prace przy Drodze Dębińskiej przeciągały się, bo rządzący wówczas w klubie Pyżalscy nie bardzo mieli środki na to, by przyspieszyć ten niezbędny remont. Mówimy tu o okresie, gdy piłkarze nie dostawali pensji, z trudem opłacano wynajmowanie stadionu w Grodzisku, a na treningach brakowało czasami nawet wody do picia.
Dwukrotny mistrz Polski wrócił jednak do domu jeszcze w trakcie rundy jesiennej, a następnie utrzymał się w I lidze bez nerwówki do ostatniej kolejki. Latem w klubie ostro przewietrzyło gabinety i szatnię – wymieniono dyrektora sportowego (nowym został Robert Graf, ostatnio dyrektor Olimpii Grudziądz), wymieniono trenera (za Petra Nemca przyszedł Piotr Tworek), pożegnano się z częścią szatni. Ale co może i najważniejsze – nowy właściciel Bartłomiej Farjaszewski polepszył relację z miastem. Urzędnicy wcześniej niezbyt byli skorzy do pomocy Warcie, gdy w klubie kręcili się Pyżalscy. A wsparcie miasta – o czym za moment – jest w kontekście poznańskiej pierwszoligowca kluczowe.
W maju poznaniacy dostali licencję na grę w I lidze, ale jako stadion do gry musieli zgłosić ten przy ulicy Bułgarskiej, gdzie na co dzień gra Lech. Ich obiekt, zwany Ogródkiem, na pierwszoligowe granie się nie nadawał – brakowało na nim niezbędnego oświetlenia. A Warta musiała zgłosić właśnie Stadion Miejski w Poznaniu, bo tak zakłada podręcznik licencyjny – nie żadne Wronki, nie Grodzisk, tylko Poznań, bo jeśli stadion spełniający wymogi jest w danym mieście, to klub musi korzystać z niego. I tu wjeżdża poznański magistrat – cały na biało.
Miasto podpisało list intencyjny pod budowę jupiterów przy Drodze Dębińskiej, odłożyło na poczet tej inwestycji ponad trzy miliony złotych, Poznańskie Inwestycje Miejskie rozpisały przetarg. Dlaczego to ważne? Bo Warta miała w ręce komplet dokumentów, by przez Komisją Licencyjną PZPN pokazać, że ich dom lada moment będzie remontowany. Warciarze mieli zatem dwa warianty na jesień:
– priorytetowy, czyli dogadanie się z PZPN-em na to, by ten zezwolił na rozegranie tylu meczów przy Drodze Dębińskiej, na ile pozwolą warunki – czyli jeśli już koparki będą stać na polu karnym, to wtedy Warta z Ogródka się wyniesie
– rezerwowy, czyli tymczasową grę w Grodzisku Wielkopolskim
Na pierwszy wariant PZPN nie przystał, drugi zaakceptował i Warta pewnie całą jesień będzie grać w Grodzisku. Ktoś zapyta – a dlaczego nie w Poznaniu przy Bułgarskiej? Przecież to bliżej dla kibiców, nie tak daleko od własnego stadionu, nie trzeba mnożyć kosztów na dojazdy…
Sęk w tym, że organizacja meczu przy Bułgarskiej jest kilkunastokrotnie droższa niż wyjazd i organizacja meczu na stadionie Dyskobolii. To nie jest różnica kilku czy kilkunastu tysięcy. Warty po prostu nie stać na granie na 40-tysięczniku, na którym trzeba ogarnąć zabezpieczenie, zapłacić za prąd, ogarnąć parkingi, catering i tysiąc innych bajerów. Nawet tych kilka meczów na Stadionie Miejskim zrujnowałoby budżet warciarzy. Dlatego tak istotne było przyklepanie przez miasto przetargów i odłożenie kasy na tę budowę, bo wówczas Warta stała się wiarygodna przed PZPN, który zezwolił na granie w Grodzisku zamiast na Lechu.
I w tym sposób – wilk syty i owca cała. PZPN śpi spokojnie, bo w razie czego Polsat nie będzie musiał pokazywać meczu ze stawianymi jupiterami w tle. A i Warta nie musi się martwić o to, że wydatki na grę przy Bułgarskiej zrujnują jej budżet. Teraz czekamy już tylko na koparki przy Drodze Dębińskiej.
fot. FotoPyk