Co można powiedzieć po takim meczu, jaki dziś przydarzył się Legii Warszawa na Gibraltarze? Ano kilka rzeczy przychodzi nam do głowy, z przeprosinami włącznie, są wręcz na szczycie listy. Tymczasem obserwujemy festiwal, w trakcie którego – wybaczcie, że tak wprost – wyjebało nam żenadometr. Rozpoczął Aleksandar „Europa to nie jest słaby zespół” Vuković i od razu walnął numer jeden wakacyjnych przebojów, ale okazało się, że jego piłkarze to jeszcze lepsi artyści.
Nowy hit numer jeden, od razu zaznaczmy – nie do przebicia: „Jestem dumny z pracy, jaką wykonaliśmy” w wykonaniu Carlitosa.
Ujmijmy to tak – z różnych rzeczy ludzie są dumni. Niektórzy ze spłodzenia i wychowania potomstwa, inni z zarobienia pierwszego miliona, a także kolejnych, z ukończenia studiów i tak dalej, i tak dalej. Oczywiście nie wszyscy wieszają sobie poprzeczkę tak samo wysoko, znajdą się pewnie i tacy, dla których powodem do dumy jest wygranie w FIFĘ z młodszym bratem czy znalezienie fajnej promocji na banany w Lidlu.
Ale od profesjonalnego sportowca, byłego króla strzelców Ekstraklasy i jednego z najlepiej opłacanych zawodników Legii Warszawa chyba można jednak wymagać, by stawiał sobie ambitniejsze cele niż zremisowanie z jakimiś ogórami, którzy na jego miejscu lądują tylko wtedy, gdy przykładają głowę do poduszki. Bo potem dzwoni budzik i wracają do kopania się po czole.
A ten ananas wychodzi i mówi, że jest dumny z wykonanej pracy. Jezusie drogi, przecież to strzał w pysk każdego kibica, bardziej bolesny niż ta padaka, którą widzieliśmy na boisku. W sumie trochę Hiszpanowi zazdrościmy, wyobrażamy sobie jego dzień. Poranek – no wiadomo, duma, udało się trafić szczoteczką między zęby. Potem szczery podziw dla samego siebie, gdy udało się zaparzyć kawę. Potem już seria sukcesów, duma z trafienia na stadion, duma z zawiązania butów. Strach pomyśleć co poczuje, kiedy jego Legia coś kiedyś wygra.
Z czego dzisiaj konkretnie jest dumny? Cóż, jak tak głębiej pomyśleć, to jednak legioniści trafili na stadion (w Gibraltarze jest jeden, ale znamy takich, co by się pogubili), trafili swoimi drogocennymi nogami w getry, stopami w obuwie. Nikt nie umarł. Robota zrobiona.
Osobna kwestia to płacze dotyczące murawy. Na portalu legionisci.com znaleźliśmy choćby wypowiedź Waleriana Gwilii, który niby zaznacza, że nie powinniśmy się na niej po tym meczu skupiać, ale nie przeszkadza mu to w walnięciu takiego wywodu.
– Syntetyczna murawa mogła stanowić pewien problem. Ona jest inna, bo piłka nie toczy się tak szybko. Byłoby zapewne lepiej, gdyby organizatorzy polali ją wodą, a w ogóle tego nie uczynili. To utrudniało kontrolowanie siły podania.
Ach ci źli Gibraltarczycy! Nie polali murawy wodą! Hańba! Z pełną premedytacją włożyli kij w szprychy rozpędzonej machiny, przy której tika-taka Barcelony za czasów Guardioli to jakaś kopanina. Niby jak w takich warunkach swoje umiejętności mieli pokazania wirtuozi klepania? Szkoda że sympatyczny Walerian nie dodał, że szum silników samolotowych uniemożliwiał grę – skądinąd sympatyczna drużyna Okęcia Warszawa już dawno grałaby w Ekstraklasie, ale przeklęty Chopin Airport szumi i szumi.
Opadło nam wszystko. Aż ciśnie się na usta fragment z Grzegorza Skwary.
Panie nie chcę mi się, bo jestem tak zdenerwowany, że po prostu mnie rozsadza.
I myślimy sobie, że za taki Skwara miał większe jaja niż cała ekipa Legii razem wzięta.
Fot. FotoPyK