– Zagrasz słabo, jesteś przez kibiców jebany. A może zagrałeś słabo, bo nie dostajesz pieniędzy i martwisz się, co będzie jutro? Może masz problemy w domu? Może zachorowało ci dziecko? Mam wrażenie, że większość ludzi traktuje piłkarzy tak, jakbyśmy my nigdy nie mieli problemów. My jesteśmy tylko ludźmi i jako tacy chcielibyśmy być traktowani. Każdy człowiek ma swoje problemy, pamiętajmy o tym, każdy. Wyobraźmy sobie, że ta pani, która podała nam kawę, wylała ją. Mam jej powiedzieć:
– Kurwa, co ty odpierdalasz, jeszcze raz to ci zajebię?
Przecież nie chciała wylać tej kawy, tak jak my nie chcemy przegrać meczu.
Daniel Ciechański, były zawodnik Piasta Gliwice, Chrobrego Głogów, Elany Toruń, opowiada o tym jakie stereotypy są najbardziej niesprawiedliwe dla piłkarzy, jak kluczowe, ale i toksyczne potrafią być w karierze zakulisowe układy, dlaczego niejeden zawodnik z Ekstraklasy nie poradziłby sobie niżej, jak bezlitosnym progiem jest przejście z juniora do seniora, gdzie i dlaczego wpadł w depresję, a także dlaczego wybrał grę na statusie amatora w KTS Weszło mimo ofert z III ligi.
***
Daniel Ciechański: Ludzie myślą, że piłkarze mają zawsze kolorowe życie, a przez piłkarzy rozumiem wszystkich, którzy zarabiają piłką na chleb. Spotykałem się z wyśmiewaniem: jaki tam piłkarz z ciebie, jak grasz w drugiej lidze? Ale jeśli piłka to twój zawód – jesteś piłkarzem, dla mnie to jasne. I to też nie jest łatwo osiągnąć.
Zastanawiałem się ostatnio ilu osobom udaje się przeskok z juniora do seniora. Jestem wychowankiem Polonii Warszawa, analizowałem swój rocznik, dwa młodsze i dwa starsze. 1993: nikogo nie ma na centralnym poziomie. 1994: jedna osoba, Janek Grzesik, który awansował do Ekstraklasy z ŁKS-em. 1995: byłem ja, ale skończyłem z zawodowym graniem, jest też Igor Sapała, który awansował do Ekstraklasy z Rakowem. 1996: Damian Gąska, ostatnio Śląsk Wrocław. 1997: Adam Ryczkowski, kiedyś Legia, teraz Górnik Zabrze, a także Michał Brudnicki w ŁKS-ie. I to tyle. Zobaczmy ile roczników. Ilu chłopaków.
Talentów.
Przeskok z juniora do seniora to brutalna rzeczywistość. Każdy z nas, wszyscy jak graliśmy w tych rocznikach, wierzył, że piłka zapewni nam przyszłość. To minimum, bo przecież każdy też marzył o wysokim poziomie, Ekstraklasie, zachodzie. Jesteś w jednej z najlepszych w kraju drużyn swojego rocznika: dlaczego masz nie marzyć? Tymczasem miejsc w zawodowej piłce nie jest tak wiele, okazuje się, że samo dojście do momentu, w którym zarabiasz z piłki, potrafisz się z niej utrzymać, to jest już sukces.
Ja będąc w pierwszej czy drugiej lidze nie doceniałem tego, co mam. Nie cieszyłem się tym tak bardzo. Wrażenie potęguje to, że teraz spotykam wielu chłopaków, którzy nigdy nie dostali możliwości gry na centralnym poziomie. Niektórzy patrzą na to, gdzie grałem… może nie z zazdrością, ale z myślą: chciałbym kiedyś być w taki miejscu, chciałbym też się sprawdzić. Dziś doceniam, że miałem taką możliwość.
Ale to przecież zdrowe, że jako młody chłopak nie zadowalałeś się drugą ligą.
Ale ja miałem chore ambicje.
W czym się przejawiały?
Za bardzo zawsze chciałem, przez to się spalałem. Narzucałem sobie za dużo wymagań, ciągłe: muszę, muszę, muszę. Jestem napastnikiem, muszę strzelić gola, co mecz, zawsze. A prawda jest taka, że jak o tym nie myślałem, bramki wpadały, podczas gdy jak się spinałem, jak mówiłem sobie “muszę”, pudłowałem. Spotykałem się z psychologami i trenerami mentalnymi, na krótką metę pomagało, ale brakło mi tej ciągłości pracy. Z każdym fachowcem pracowałem góra pół roku, bo też nie zagrzałem nigdzie więcej miejsca.
To też był twój problem, często zmieniałeś kluby.
Nie lubię się z tego tłumaczyć. Ludzie chętnie oceniają innych, ale rzadko mają pełen ogląd sytuacji. Oceniają na bazie jakiegoś wycinka zdarzenia. To tak jakbyś oceniał smak ciasta na podstawie samej wisienki na torcie.
No dobrze, ale patrzę na twoje CV i myślę, że ciężko ci było zbudować grunt, pewien fundament, skoro co pół roku zaczynałeś nową walkę o skład.
Popełniłem może dwa, trzy razy błędy przy zmianie klubu.
No to poszukajmy. Pierwsze przenosiny – z Polonii do Głogowa.
Polonia spadała do czwartej ligi, ja poszedłem do drugiej do Chrobrego Głogów. Byłem stawiany w Polonii przez trenera jako buntownik. Trener mówił innym:
– Nie idźcie drogą Ciechana, zdobędziemy mistrzostwo, a potem was polecę do Ekstraklasy lub pierwszej ligi.
Rzeczywistość była taka, że nikt inny na poziom centralny nie trafił, tylko ja. Co więcej, rodzice musieli mnie wykupić z klubu za dziesięć tysięcy.
Wykupić syna?
Przez trzynaście lat rodzice miesiąc w miesiąc płacili składki. Doliczmy dwa obozy rocznie, stroje, turnieje, wyjazdy, korki. To kupa kasy. Ale na koniec musieli mnie wykupić. Dziesięć tysięcy to bardzo dużo pieniędzy, szczęśliwie moi rodzice mogli sobie na to pozwolić, ale niektórzy moi koledzy nie mieli takich możliwości. Te dziesięć tysięcy to i tak było po negocjacjach, chcieli wiele więcej. Razem ze mną do Głogowa szedł Sebastian Zakrzewski, za którego rodzice musieli dać cztery tysiące złotych. Mniej, bo był w klubie krócej.
Masz żal do Polonii?
Może o to, że nie dostałem nigdy szansy w pierwszej drużynie, gdzie nasz rocznik radził sobie bardzo dobrze, a nikt z juniorów nie był zapraszany. Ale nie chcę też być źle zrozumiany. Nie jestem niewdzięcznikiem. Życie nigdy nie jest czarno-białe. Poznałem w Polonii fantastycznych ludzi, wielu wspaniałych szkoleniowców, którzy bardzo mi pomogli w życiu. To w Polonii usłyszałem najlepszą piłkarską poradę:
– Daniel, bądź sobą na boisku.
Chrobry był jednak prawidłową decyzją. Podpisałem kontrakt na dwa lata i już w pierwszym sezonie jako junior, nastolatek, zagrałem dwadzieścia meczów, strzeliłem dwa gole, zrobiłem pięć asyst, a my awansowaliśmy. Duża rzecz.
Pracowałeś tu z Ireneuszem Mamrotem.
Topowy warsztat. Skupiał się na detalach, nie szukając przy tym kwadratowych jaj. Miał swoje schematy, pewne rozegrania na boisku, które potem zaczęły funkcjonować. Taktyka, taktyka, taktyka, ale cały czas z piłką. To przynosiło efekty, czuliśmy, że ma sens, codziennie widzieliśmy, że nasze granie coraz lepiej się zazębia.
Był twoim pierwszym trenerem w seniorach. Wziął cię trochę pod skrzydła?
Z tego co wiem, trener przez sześć lat mocno się zmienił. Wtedy był człowiekiem, który gdzieś, za przeproszeniem, mocno jebał nas, młodych, co tu ukrywać.
Co najgorszego usłyszałeś?
Śmiejemy się w domu, że mojej mamie do dziś skacze gul jak trenera widzi w TV. Moja mama bardzo przeżywała moje mecze. Rzadko się na nich pojawiała, podczas gdy tata był na każdym, kiedyś nawet pojechał na wyjazdowy turniej do Włoch. Wtedy, przed siódmą kolejką drugiej ligi, namówiliśmy mamę, żeby przyjechała z tatą na Chrobrego. Graliśmy z Wartą Poznań. 0:0, trwa druga połowa, 35 stopni Celcjusza, mega gorąco. Dostaję sygnał:
– Ciechan, idź się rozgrzej.
No to wstaję z ławki i idę. Rozgrzewałem się może minutę i już słyszę:
– Ciechan, wchodzisz.
Wszedłem. Zrobiłem dwie przebieżki i mnie zatkało. Każda piłka strata, słaby mecz. 89. minuta, trener robi zmianę, pokazuje mój numer, wędka. Na pierwszym meczu mojej mamy. Bardzo się wkurzyła, zaczęła nadawać na trenera z trybun. Ja dostałem solidną zjebkę od trenera, typowo za mecz, w męskich słowach.
Druga sytuacja, gramy z Zieloną Górą. Wszedłem na boisko przy 3:1, miałem piłkę na szesnastym metrze i zacząłem się kiwać. Strata, poszła kontra, rzut wolny dla nich. Bramkarz dostał po krótkim, zawalił, ale oberwałem ja, młody, że nie powinienem się kiwać. Wtedy mnie to zabolało, nawet chyba uroniłem łzę. Fajnie się natomiast zachowali chłopaki z drużyny, żebym się nie przejmował, bo trener tak w emocjach to powiedział, chwilowo się zagotował. Tak też było, ale to też był mój problem, że brałem sporo do siebie.
Chcę podkreślić: oba zdarzenia wspominam na zasadzie ciekawostki, anegdoty, pretensji do trenera nie mam żadnych, cieszę się, że mu tak dobrze idzie, mam nadzieję, że kiedyś obejmie jeszcze lepsze drużyny.
Jak się odnalazłeś w Głogowie? Ważny moment: wyfruwasz z gniazda, jesteś sam daleko od domu.
Pół roku mieszkałem z Sebą Zakrzewskim, z którym przyszliśmy z Polonii, ale potem Seba wrócił do Warszawy, a Chrobry zakwaterował mnie z Łukaszem Szczepaniakiem, kapitanem drużyny. Mega fajna atmosfera, no i buduje w zespole, że trzymasz się z kapitanem.
To nie te czasy, kiedy młody był starszyźnie na posyłki.
Nie no, parę razy po butelkę trzeba było skoczyć.
Po piwo?
Śmieję się. Ale piwa napiliśmy się czasem, nie ma co ukrywać. Każdy jest człowiekiem, trzeba wiedzieć z kim, gdzie i ile. My, piłkarze, nie możemy sobie pozwolić na to, żeby chlać na umór trzy dni, wszystko będzie widać, boisko jest bezlitosne. Ale wypić piwko czy dwa po meczu? Każdy ma swój rozum.
Powiem ci swoją teorię. Udokumentowane jest, że polscy ligowcy lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych z alkoholem grubo przesadzali. Doszło nawet do “kto nie pije, ten kapuje”. Wy, dzisiejsze pokolenia, pokutujecie za tamte lata i dziś jakikolwiek kontakt z alkoholem od razu urasta do miana patologii.
To jest słabe, takie stereotypy. Jakbym jeszcze gdzieś grał, miał tu do obiadu piwo, ktoś by zrobił zdjęcie – afera.
Afera w lidze była, jak Kadar jadł pizzę.
Dzisiaj wszyscy nie tylko najlepiej wiedzą, jak powinno się grać w piłkę, ale także co powinien robić zawodnik. Zresztą są zawodnicy, którzy piją mega dużo, a jakoś im to nie przeszkadza.
Znasz takich?
Znam takich, grali na super poziomie, zachwycaliście się nimi wy, zachwycali się nimi kibice. Zgodzę się, że to wyjątki, ale wszyscy znamy osoby, które wypiją dwa piwka i im to w niczym nie przeszkadza. Ale są i tacy, co wypiją jedno i im się załącza.
Korba.
Tak, ale nie każdy taki jest. Były też sytuacje, gdzie wygrywaliśmy dziesięć meczów z rzędu, to jak cię spotkali w niedzielę nad Wisłą z piwkiem, nie robili problemu. A jeden mecz przegrany, od razu wyciągali jakieś zdjęcie, robione z pomiędzy krzaków, w dodatku zdjęcie robione miesiąc wcześniej, gdy trwała tamta passa.
Dość mocno boli cię jak postrzegani są piłkarze.
Bo my nie jesteśmy postrzegani jak ludzie. Wszyscy mają piłkarzy za bogaczy. Może ci z najwyższego poziomu zarabiają, ale większość zarabia normalnie albo gorzej. Ja dopiero w zeszłym tygodniu odzyskałem pieniądze z Pelikana Łowicz, po siedemnastu miesiącach w sądzie, a przecież nie chodziło o jakieś astronomiczne kwoty. Często się mówi, a, piłkarz może nie dostać pensji raz czy drugi, przecież dużo ma, nie zaboli go to. Ja w Pelikanie nie dostawałem pieniędzy, to z czego opłacić mieszkanie? I dziwi się ktoś, że znowu zmieniałem klub?
Gdy myślę ile oszczędności pochłonęły choćby kontuzje i leczenie się, gdzie może na wyższym poziomie ci z tym w pełni pomogą, ale na niższym, gdzie te urazy zdarzają się przecież równie często… Może są piłkarze, co mają kolorowo. Ale brać wszystkich w taki nawias to gruba przesada. A tego się używa jak bat na piłkarza na każdym poziomie. Zagrasz słabo, jesteś przez kibiców jebany. A może zagrałeś słabo, bo nie dostajesz pieniędzy i martwisz się co będzie jutro? Może masz problemy w domu? Może zachorowało ci dziecko? Mam wrażenie, że większość ludzi traktuje piłkarzy tak, jakbyśmy my nigdy nie mieli problemów. Jesteśmy piłkarzami i koniec, nie mamy poza tym życia.
Jest trochę dwuwymiarowe postrzeganie, takie komiksowe.
Podkreślę po raz kolejny: jesteśmy tylko ludźmi i jako tacy chcielibyśmy być traktowani. Każdy człowiek ma swoje problemy, pamiętajmy o tym, każdy. Ja nie chcę wylewać żalu, co do swojej kariery biję się w pierś, do nikogo nie mam pretensji, doceniam gdzie grałem, w jakich klubach, a nie osiągnąłem więcej, bo miałem problem z głową. Zrobiłem rachunek sumienia, spojrzałem w lustro, nie dałem rady przeskoczyć własnych ograniczeń, ale zawsze byłem mega profesjonalistą. Pierwszy na treningu, zawsze poświęcałem się w stu procentach, dbałem o dietę, o przygotowanie przed treningiem, bo praca piłkarza to nie tylko mecz i trening, ale też zadbanie o siebie w szerszym spektrum. Nie mam sobie pod tym względem nic do zarzucenia.
Gdzie zostałeś najbardziej niesprawiedliwie oceniony przez kibiców?
Z kibicami nie miałem nigdzie problemu. Chodzi mi o ogólniejszą tendencję. Ja sam czytałem na swój temat w internecie anonimowe komentarze, że jestem po układzie, że nie nadaję się, że kolejny klub. Mnóstwo słów, których, jestem pewien, nikt nie powiedziałby mi patrząc prosto w oczy.
Przestałeś to czytać?
Nie. Czytałem. A jak nie czytałem, ktoś wysłał, więc i tak czytałem. Nie szuka się takich uwag, ale to dociera do każdego, gwarantuję, że piłkarze wiedzą co się o nich pisze.
To inaczej. Czy piłka jest sprawiedliwa?
Nie.
Błyskawicznie to powiedziałeś, musisz być przekonany.
Bo jestem. Często decyduje szczęście, przypadek…
Nie mówię już nawet o meczu, ale o tym, o czym mówił mi Filip Modelski, który piłkarskie środowisko określił jako “system”.
Znam się z Filipem bardzo dobrze i zgadzam się z nim. Trudno czasem przeskoczyć pewne kwestie. Ręka rękę myje. Teraz jeden z moich dobrych kolegów będzie rozwiązywał kontrakt z pierwszoligowcem. Ma jeszcze rok kontraktu, wypadałoby, żeby klub wypłacił odszkodowanie. Menadżer nie chce w tym pomóc, bo jak będzie się kłócił z klubem, to nie wezmą od niego innego zawodnika.
Czyli jest menadżerem gościa, ale w tym momencie działanie na korzyść swojego klienta jest wbrew jego osobistemu interesowi.
Tak.
Kibice nie mają o tym wiedzy, jak często układy są kluczowe za kulisami.
Poczułem to na większą skalę, jak byłem w Piaście. O Ekstraklasie pisze się dużo, bez porównania z pierwszą czy drugą ligą. Tata dzwonił do mnie, bo coś wyczytał, pytał, czy to prawda. Niemal zawsze odpowiadałem:
– Nie, to kompletna bzdura, jest zupełnie inaczej.
O czym konkretnie wtedy mówił tata?
Nie przypomnę sobie, ale jeśli chodzi o Piast Gliwice, wszyscy zachwycali się Radkiem Latalem. Nie wiem jakie ty masz o nim zdanie…
Wiem, że opinie o nim są bardzo różne, również co do tego jaki to człowiek.
To nie on zdobył wicemistrzostwo, tylko drużyna zdobyła wicemistrzostwo. O wielu rzeczach się nie mówiło i pewnie się nie powie. Nie miał takiego ludzkiego podejścia do zespołu. Wygrywasz kilka meczów, wchodzisz do szatni – klepie cię po plecach, jest zajebiście. Przegrywasz jeden mecz, chłop nie wchodzi do szatni, tylko wysyła asystenta, który pisze na tablicy, że trening za dwa dni, koniec gadki. To jak to jest? Wygrany mecz to i wygrany Latal, jak przegrana to jesteśmy sami, nasza wina? Co taka szatnia ma czuć? Ludzie o tym nie wiedzą i zachwycają się – ooo, Latal.
Sytuacja ze mną związana też pokazuje jego podejście. Jechaliśmy na sparing do Czech, a tam jest tak, że nawet na sparing tworzysz protokół. Jechaliśmy tam kilkaset kilometrów, kilka ładnych godzin. Wszyscy mieli zagrać, najpierw pierwszy skład, potem rezerwowi. Siadłem na ławce. Druga połowa, Latal kazał się rozgrzewać wszystkim poza mną. Ostatecznie okazało się, że nie byłem nawet wpisany do protokołu. To po co pojechałem? Siedziałem na ławce, nie rozgrzewałem się, pusty przebieg. Mecz oficjalny to inna sytuacja, ale tutaj? Pokazanie mi czego? Jest to dla mnie kolejna lekcja, nauczka, ale to coś mówi o tym, jakim był człowiekiem.
Słyszałem trochę podobnych historii o Latalu, co natomiast rozumiesz przez to, że wygrała drużyna?
To, co wszyscy mówią o Piaście: tam jest bardzo rodzinny klimat, który przekłada się na zespół. Kibice, działacze, pracownicy… My po treningu chodziliśmy razem na obiady, nie było nigdy grupek, trzymaliśmy się razem. Mecz Ligi Mistrzów? Pół drużyny oglądało wspólnie. Przy tym, chcę podkreślić, to nie było jakieś pijaństwo, że następnego dnia nikt nie wiedział, jak się nazywa.
Niestety widać trzeba podkreślać.
To, że ktoś się spotka i wypije piwo… I żeby była jasność, nie robił tego każdy i nie co każdy mecz Ligi Mistrzów.
Ale piwo było.
Zdarzało się, oczywiście, nie ma co ukrywać.
Jak widać wyniki na tym nie cierpiały.
Bo każdy wiedział, że jak jest ciężka praca, to jest ciężka praca, a kiedy wychodzimy razem, żeby scementować zespół, to wychodzimy. Byłem już wypożyczony do GKS-u Katowice, a później Polonii Bytom, ale mieszkałem wciąż z Tomkiem Mokwą i dalej gdzieś wychodziłem z kolegami z Piasta.
No, pokazuje to więzi, skoro byłeś w innym klubie, a chodziłeś na kolacje z kolegami z Piasta.
Dostałem nawet karę finansową od Polonii Bytom, że świętowałem wicemistrzostwo na odkrytym autobusie Piasta. Ja się tam nie pchałem, chłopaki chcieli, żebym jechał z nimi, choć przecież w sumie nie grałem. Ale tak było Gliwicach, bez świętych krów, nikt się nie wywyższał nad tych. Atmosfera wyjątkowa.
A kto był najlepszy piłkarsko?
Kostia Vassiljev, zdecydowanie. Z lepszym piłkarzem nie grałem. To co potrafił rzucić… widział więcej niż wszyscy inni. Dobry był też Gerard Badia, Bartek Szeliga, no i Kamil Wilczek.
W swoim jedynym meczu dla Piasta zmieniałeś właśnie Wilczka.
Tak, szkoda, że tydzień później doszło do zmiany trenera, bo Perez Garcia po tym meczu powiedział, że będzie chciał mi dać szansę w Ekstraklasie.
Strzeliłeś w debiucie bramkę, co zdarzało ci się notorycznie, ale rzadko pomagało na dłuższą metę.
Zawsze, na każdym poziomie, strzelałem gola w debiucie: w I lidze, w II lidze, w III lidze, w Pucharze Polski. Najmilej wspominam chyba pierwszy gol w seniorach, graliśmy z Chrobrym na Bytomiu, a to był mój pierwszy kontakt z piłką.
Masz naście lat, w pierwszym kontakcie z piłką w seniorskiej piłce strzelasz gola. Euforia musi się udzielić.
Zdarza mi się jeszcze oglądać tę bramkę. Taki farfocel trochę z lewej nogi, ale uczucie nie do opisania. Miesiąc wcześniej byłem tylko juniorem. To zapamiętam do końca życia.
Niektórych przypadków nie mogę pojąć. W pierwszoligowej Pogoni Siedlce gol w debiucie, potem dwa mecze i koniec. O co chodziło w tego rodzaju przygodach?
Osobą, która się nami opiekowała, był Daniel Purzycki. Tam była filozofia ściągnięcia ponad czterdziestu osób do zespołu. Raz gierka, listopad, gra po jedenastu, a jeszcze reszta wokół boiska stoi i podaje piłki. Pięć minut przed końcem trener mówi:
– Ciechan, wchodzisz.
Widać było, że jestem wkurwiony całym tym treningiem.
– Dobra, jak ci się nie chce, to nie wchodź.
I nie wszedłem. Wkrótce spotkałem się z prezesem, podaliśmy sobie ręce i za zgodą obu stron zakończyliśmy współpracę. Nie twierdzę, że wszystko z mojej strony tu było super, mogłem zacisnąć zęby. Ale właśnie wtedy miałem trudny okres życiowo i widać reagowałem nerwowo.
Co się stało?
Wróciłem z Głogowa do domu, rozstałem się z dziewczyną, co kosztowało mnie dużo, bo to było rozstanie z przykrymi przebojami. Mało grałem, ta piłka nie szła w tym kierunku, w którym myślałem, że będzie szła. Myślę, że wtedy ocierałem się o depresję.
Zawód w pracy, zawód w życiu prywatnym, nic dziwnego.
Jak ktoś ma depresję, w coś idzie: alkohol, narkotyki, hazard. Ja poszedłem w coś innego.
W co?
W słodycze. Nigdy nie zapaliłem ani jednego papierosa, a tu potrafiłem o pierwszej w nocy pójść dwa kilometry na stację benzynową, żeby zjeść coś słodkiego. Tylko to mnie jakoś uspokajało.
Uzależnienie od cukru.
Potrafiłem, na przykład, żeby trzymać sylwetkę, nie jeść normalnych rzeczy, żeby po treningu słodycze zjeść. Dzięki temu, choć waga skoczyła z 70 do 77, tak dobrze się maskowałem, nie byłem ulany. Bez treningów na pewno bym jednak grubo popłynął. Jedyny taki moment, później się ogarnąłem.
Jak sobie poradziłeś?
Nowa dziewczyna. Dostałem kopa w postaci zaproszenia z Piasta. Poukładało się. Jak zawsze pomogła też rodzina.
Te daty na twoich tatuażach, strzelam, że są datami urodzin twoich bliskich.
Tak, urodziny mamy, taty i siostry, bez których nie byłbym tym, kim jestem.
A pozostałe tatuaże? Widzę, że masz kilka.
“Rodzina ponad wszystko” po łacinie, tata ma ten sam. A tutaj też po łacinie, “Wiara, Nadzieja, Miłość”. Mam też tu “Co mnie nie zabije to mnie wzmocni”, a także “Ciężka praca znaczy więcej niż talent”.
Wspomniałeś o przebojach z dziewczyną. Znasz środowisko, wiesz jak to wygląda, dziewczyny piłkarzy też dotyka szkodliwy stereotyp?
Na pewno jak ktoś ma ułożone życie w domu, to łatwiej mu się skupić na boisku, rola kobiety jest duża. Jak ona ciągnie ten sam wózek, to jest super. Znam historie z Ekstraklasy, gdy miłość kończyła się w momencie, kiedy piłkarz tracił swój najlepszy kontrakt. Na pewno są osoby, które wykorzystują. Ale też bez przesady. To są wyjątki, nie tendencja. Z dziewczyn piłkarzy, jakie miałem okazje poznać, dziewięćdziesiąt pięć procent było wspaniałymi, dobrymi kobietami, które wspierały. Ja na swojej drodze też spotkałem wspaniałe kobiety, może poza tą z Głogowa. To, że nam nie wyszło, nie znaczy, że ich nie doceniam i że im nie życzę wszystkiego najlepszego, z ułożeniem sobie życia na czele. Zresztą, tej z Głogowa też tego życzę.
Nie jesteś pamiętliwy.
Ani zawistny. Dostawałem po dupie, ale nie znaczy to, że się zraziłem, że nie potrafię wskoczyć za kimś w ogień.
Tylko uważaj, żeby nie wskoczyć za kimś, za kim wskoczyć nie powinieneś.
Jak się nie sparzysz, to się nie przekonasz. Zawsze tak jest.
Chcę wrócić do Gliwic, bo licząc stosunek minut do bramek, jesteś pewnie najlepszym strzelcem w historii Piasta. Trzydzieści minut, jeden gol, koniec szans. Mimo znakomitego półrocza w rezerwach, gdzie strzeliłeś jedenaście bramek, a w lokalnej prasie pisano o tobie “nowy Wilczek”. Wyjątkowo dziwne, że nie dostałeś więcej okazji.
Te jedenaście bramek w rezerwach strzeliłem, choć broniliśmy się przed spadkiem. Mało tego, zarówno zimą, jak i latem w sparingach miałem najwięcej goli. Zimą, u Pereza Garcii, sześć, latem u Latala, choć dawał mi mało minut, pięć. To można sobie sprawdzić jak ktoś chce, mówię o faktach. Wszyscy się dziwili, że nie dostałem nawet jednego meczu u Latala. Kto wie, jakby się to potoczyło pod Perezem Garcią.
Źródło: 90minut.pl
O Perezie Garcii natomiast mówi się, że to był człowiek z przypadku.
Człowiek z przypadku, ale dawał drużynie mega swobodę na boisku, pozwalał grać.
Nazwiesz jego warsztat niesamowitym?
Nie. Ale to był otwarty, uśmiechnięty człowiek.
Wychodził Kostia i mówił, co gracie?
Aż tak nie, ale Perez Garcia to na pewno fajna, barwna postać. Kibicom tez udzieliło się resultados historicos. Miałem szczęście do ludzi, na których trafiłem w swojej karierze, wielu fajnych trenerów, czy Mamrot, czy w GKS-ie Jerzy Brzęczek, choć krótko, czy nawet Latal, choć na mnie nie stawiał.
Czyli nie masz żalu do Latala?
A co dałby mi żal? Nic. Nie będę tego rozpamiętywać.
Z Gliwic poszedłeś na wypożyczenie do Katowic.
Chciało mnie sześć czy siedem klubów pierwszej ligi, wybrałem GKS. Katowice miały króla strzelców, Grzesia Goncerza, który miał odchodzić do Ekstraklasy. Ja miałem go zastąpić na młodzieżowcu z przodu, miałem grać dużo.
Ale Grzesiu został.
Tak, został i moje szanse zmalały, bo GKS grał jednym napastnikiem, a Grzesiu był królem Katowic, nie było szans, żeby nie grał. Zostałem rzucony na bok pomocy, ale to nie moja pozycja. Jeszcze potem rozerwałem staw skokowy. Akurat przyszedł trener Brzęczek, nie miałem więc wiele okazji z nim pracować, ale wspominam go dobrze – na pewno chciał, żebyśmy grali w piłkę, miał też na to pomysł.
Wiosną poszedłem do Polonii Bytom, bardzo mnie chcieli, a ja wraz z Piastem uznałem, że to dobre miejsce by się odbudować po urazie. Niestety w ostatnim sparingu przez ligą gościu wjechał we mnie sankami i złamał mi nogę. Kolejna runda z głowy.
Kto by to przewidział? Transfer do Katowic miał wielki sens w momencie podpisywania kontraktu, nikt nie mógł przewidzieć, że Grzesiu zostanie. Tak samo Polonia była dobrym planem, nikt nie mógł przewidzieć, że to się tak potoczy. Czemu szedłem z Gryfa do Bełchatowa? Bo w Gryfie doceniał mnie trener Pawlak i jak szedł do Bełchatowa, wziął mnie ze sobą – zmieniałem klub, trener zostawał ten sam. Każda zmiana klubu to indywidualny przypadek, który trzeba osobno rozpatrzeć, a nie pochopnie oceniać.
Potwierdzasz, że w Katowicach jest trudny klimat?
Jest ciężko. Była sytuacja po 2:2 z Rozwojem, że wybito nam szybę w szatni cegłówką. Blisko trzystu kibiców czekało na nas pod szatnią, ale policja ich nie wpuściła.
Co się czuje, gdy siedzisz w szatni, a w środku leży cegłówka, którą szybę wybił kibic twojego zespołu?
Miłość kibica do klubu jest zdecydowanie większa. Ja też staram się to zrozumieć, Sam jestem kibicem, potrafię się zagotować, wiem jakie emocje przemawiają, wiem, że to zupełnie inne, mocniejsze uczucie. Ale zarzucano nam, że nie chcemy. Nie znam piłkarza, który wychodząc na mecz, mówi: nie chce mi się. Każdy chce wygrać.
Przeżyłeś trochę takich rozmów motywacyjnych?
Tak, to w każdym klubie się zdarza, częściej niż wychodzi na jaw. Trzy dni przed awansem z Chrobrym remisujemy 1:1 z Jarotą Jarocin. Wpada paru do szatni.
– Co wy kurwa, nie chcecie awansować, co wy robicie, musimy kurwa awansować, na nich kurwa, jedziemy z nimi kurwa, dawać panowie kurwa, kurwa, kurwa, kurwa…
Za trzy dni świętowali razem z nami.
Choć przed chwilą byliście “ci źli”.
Myśleli, że nam się nie chce czy takie gadki. Wszędzie tak jest. A nie ma drużyny, która wszystko wygrywa.
Zastanawiam się, czy czasem to też nie jest zaszłość z dawnych lat. Dwie dekady temu istotnie, były zespoły, które nie chciały wygrać, które odpuszczały mecze. Choć czasy się zmieniły, pamięć o tamtych czasach gdzieś została i nawet jak nie zarzuca się piłkarzom takich szwindli, tak gdzieś podświadomie pokutują pewne odziedziczone tendencje.
Nie pamiętam tamtych czasów, jestem z rocznika 1995, ciężko mi powiedzieć. Może Fryzjer i te sprawy były tak nadmuchane, że to gdzieś działa. Ale uwierzcie – my mamy przecież własne pieniądze do podniesienia, my mamy premie za wygrany mecze. Kurde, kto by nie chciał sobie dorobić? Za awans też jest premia. Dlaczego miałbym jej nie chcieć? Dlaczego nie miałbym zrobić sukcesu, który otworzy mi szansę gdzieś wyżej? Staram się zrozumieć kibiców, ale chciałbym też, żeby oni starali się zrozumieć piłkarzy. Kolega taty chodzi na mecze Legii, za każdym razem gdzieś się z nim spieram, próbuję go edukować. On mówi:
– Temu się nie chce, tamtemu się nie chce. Widzisz jak on biega? Ja to bym życie oddał za Legię, nie to co on.
Tłumaczę mu, że każdy gra o swoją przyszłość, swoje pieniądze. A tu czasem przekonanie, że jak ktoś nie zrobi wślizgu, to mu się nie chce.
Jest w Polsce kult jazdy na dupie, co tu kryć.
A co robił Szatałow? Za wślizg kara. Tak było w Polonii Bytom.
U nas bardziej niż sztuczki techniczne ceni się wślizg.
O, chłop zapierdala. Ale jemu się chce. A, zrobię wślizg, przynajmniej będą mówić, że zapierdalam.
Gra się tak czasem?
Czasami widać, że ktoś nie może uratować akcji, ale robi wślizg, żeby się nikt nie przypierdolił. Trenerzy to jednak wychwytują na odprawie.
– Po co to zrobiłeś? Wystarczyło biec za gościem. Może by popełnił błąd. Ty, robiąc wślizg, nie trafiając, już go nie dogonisz. Nie zdążysz się pozbierać.
Wślizg nie jest najlepszym rozwiązaniem czysto boiskowym. Bodajże Tomek Łapiński mówił, że…
… że to oznaka spóźnienia, złego ustawienia. To nie są jakieś moje żale, każdy ma prawo do własnej opinii, my jesteśmy osobami publicznymi. Ale wyobraźmy to sobie w drugą stronę. Idziesz do pracy, a nie szef, ale ktoś z ulicy przychodzi staje nad tobą i ci truje. Wyobraźmy sobie, że ta pani, która podała nam kawę, wylała ją. Mam jej powiedzieć:
– Kurwa, co ty odpierdalasz, jeszcze raz to ci zajebię?
Przecież nie chciała wylać tej kawy, tak jak my nie chcemy przegrać meczu. Nie wiem, może to głupi przykład.
Moim zdaniem niezły.
W rozmowach między piłkarzami każdy zawodnik ma tego dość. Nikt się nie przyzna, ale to nie pomaga i wszyscy są zmęczeni.
To samobój, gdyby aktywny piłkarz jeszcze zaczął narzekać.
Nie chcę też, żebyśmy przesadzali w drugą stronę. Świadomość kibiców już się bardzo zmienia na lepsze i myślę, że będzie to szło w tę stronę.
Ale z drugiej strony mówi się też, że młody piłkarz gra najlepiej w Ekstraklasie do swojego pierwszego kontraktu.
Wiesz co, dzisiaj rozmawiałem z kimś na ten temat. Przykład: jeden gościu podpisał kilkuletni kontrakt. Zarobki dziesięć tysięcy złotych miesięcznie. Poszedł w imprezki, ciuchy, alkohol. Osoba, która się nim opiekowała, apeluje do niego:
– Co ty robisz, weź się za siebie, masz potencjał, mogę cię z czasem wytransferować wyżej.
I faktycznie miał potencjał, mógł być kozakiem. Ale odpowiedział:
– Mi nic więcej nie potrzeba, mam długi kontrakt, dychę miesięcznie, mam wyjebane.
Dziś ten chłopak już nie gra w piłkę. Zarabiał sporo, myślał, że tak już będzie, że się ślizgnie. Nie odkładał ani grosza w czasach swojej prosperity. Tymczasem kariera może być przerwana na raz, jednym ostrym zagraniem. I zaraz biorą kogoś innego, a ty jesteś na marginesie, bo trudno wrócić.
Ale trochę ślizgania się też jest. Zagrasz kilka meczów w Ekstraklasie, a potem możesz na nich jechać długie lata.
Zagrałeś w Ekstraklasie, nie poradziłeś sobie, sprawdzą cię w drugim klubie Ekstraklasy. Tu sobie nie poradzisz, pójdziesz na dobry kontrakt do czołówki pierwszej ligi. Tu nie wyjdzie, idziesz do kolejnego pierwszoligowca, jak nie, to drugoligowca. Potem III liga. I tak to idzie.
Teraz pracujesz z chłopakami z niższych lig. Czy to CV okręgówkowe bardzo ciąży? Nie bardzo w ogóle ufają, że ktoś taki może grać dobrze?
Zadam ci pytanie. Masz osiemnastolatka z juniorów Legii i chłopaka z okręgówki, też osiemnastoletniego. Jakbyś miał wziąć, to którego?
Bez jakiejkolwiek dodatkowej wiedzy o nich?
Bez.
Ja ci mogę na przekór powiedzieć, że tego z okręgówki, ale nikt w to nie uwierzy.
Nie zrobisz tego.
Jeśli od tego ruchu zależy moja kariera, to biorę z Legii, bo ufam, że ktoś go już wypatrzył, że ten chłopak przeszedł jakąś selekcję.
Radek Mozyrko, który teraz jest dyrektorem Legii, tuż po przyjeździe do Polski miał u nas staż w Polonii. Powiedział jak wygląda w Polsce skauting niższych lig. Ktoś szuka profilu na 90minut i patrzy po klubach. Jak się zgadzają, zaprasza na testy. Nie ma czegoś takiego jak Emil Kot i jego pięćdziesięciu skautów w Ty Też Masz Szansę, którzy oglądają te ligi tydzień w tydzień.
Znasz futbol z różnych poziomów, od wicemistrzostwa Polski po A-klasę. Czy uważasz, że na dole są tacy, którzy daliby radę wyżej, ale nigdy nie dostaną szansę?
Potrzebny jest menadżer. Nawet głupi przypadek, że gdzieś ktoś cię zobaczy i rzucisz się w oczy. Jeden ma szczęście, drugi nie. Wierz mi, że wielu zawodników grających w Ekstraklasie przepadłoby w niższych ligach. I na odwrót, ci z niższych mogliby być fajnymi postaciami w Ekstraklasie. Moim zdaniem w Ekstraklasie gra się łatwiej, tu masz więcej miejsca, gdzie niżej większą rolę gra przypadek, a boiska też są słabsze. Tam, gdzie wyższa ogólna kultura gry, łatwiej się pokazać.
Był taki chłopak, Damian Mrówka, zaproszony do ekstraklasowej Sandecji przez Radosława Mroczkowskiego po tym, jak strzelił pięćdziesiąt bramek w rok na poziomie okręgówki…
Dużo bramek.
Na każdym poziomie trudno tyle strzelić?
W seniorach na pewno.
No i Mroczkowski, ówczesny trener Sandecji, twierdził, że Mrówka ma smykałkę, ale brakuje mu fizyki. Nie był gorszy piłkarsko, ale brakowało mu przygotowania fizycznego, które mieli wszyscy ci będący w regularnym treningu. Natomiast nie jest to jakaś wielka sztuka wypracować siłę czy wydolność, tylko kwestia czasu. Niemniej temat upadł. Mrówka wrócił na studia.
Bo są też chłopaki, które mają potencjał, ale pracują, studiują i nie chcą tego ryzykować. Nie kalkuluje im się ryzykować wszystkiego dla piłki, mają poukładane życie.
W sumie trudno się dziwić. Jaki jest wniosek z naszej rozmowy? Że piłka to z punktu widzenia aspirującego piłkarza niebezpieczny biznes.
Mam skończone dwadzieścia cztery lata. Mógłbym jeszcze rok grać w Elanie, miałem kontrakt, a to klub pod każdym względem bardzo fajnie poukładany. Miałem też szereg ofert z trzeciej ligi. Ale podjąłem decyzję, że kończę z tym. Nie chcę po trzydziestce, gdzie będę miał zapewne rodzinę, zaczynać od zera. Teraz, gdy mieszkam jeszcze z rodzicami, gdzie odchodzą pewne koszty, mogę budować przyszłość z większym spokojem.
Co teraz planujesz zawodowo?
W zeszłą niedzielę skończyłem kurs trenera personalnego na siłownię, gdzieś to mój konik, a zajmuję się tym od szesnastego roku życia.
Ja pochodzę z małej miejscowości, więc wiele o takiej ścieżce kariery nie wiem, ale w Warszawie to pewnie branża całkiem prężna.
Jest branża. Od lat szkoliłem się w tym temacie, nawet podczas przechodzenia kontuzji. A czemu robimy to ćwiczenie, a czemu tak? Zadawałem tyle pytań, że zaczęli mnie nazywać “Pan Pytanko”. Myślę, że chciałbym tez szkolić dzieci do dwunastego roku życia. Indywidualne treningi. Może jeszcze jakiś projekt otworzenia czegoś swojego, ale wszystko w swoim czasie. W każdym razie świat nie kończy się na grze w piłkę. Kocham ją, ale nie trzeba być zawodowym piłkarzem, żeby być szczęśliwym człowiekiem.
Co sprawiło, że wybrałeś grę dla KTS-u, skoro miałeś oferty z III ligi?
Znam się z szeregiem chłopaków z KTS-u, a najlepiej z Michałem Kropiewnickim. Żartowałem czasami: słuchaj, załatw mi kontrakt, a raczej “kontrakt”, bo tutaj nikt nie zarabia pieniędzy. A Kropa szepnął słówko Kowalowi i Krzysztofowi Stanowskiemu, po czym dostałem telefon. Umówiliśmy się na spotkanie i po tym co mi przedstawiono, uznałem, że to lepsze rozwiązanie.
Chcę podkreślić: nie chodził o kasę. Ludzie mogą pomyśleć, że jestem debilem, bo oferowano mi w III lidze nawet ponad trzy tysiące złotych, a tutaj, choć mamy zapewnione wszystko, fajne warunki do treningu, wyjazdy, opiekę medyczną, generalnie organizacyjnie pierwsza-druga liga, tak z ręką na sercu: nie dostaję ani złotówki, nawet nie mam umowy, gram na deklaracji amatora. Ale zajarałem się jednak ideą, żeby zostać gdzieś zapamiętanym. Zbudować coś trwałego przechodząc z drużyną z A-klasy jak najwyżej. Mogę pójść, zarobić teraz kilka tysięcy. Ale z perspektywy czasu, na przyszłość, to jest nieprzekładalne, nic mi tam nie daje. A tutaj wierzę, że będę budował markę na boisku i poza nim.
Jak chcesz inwestować w swoją markę w Warszawie, to faktycznie może ci się bardziej opłacać, kumam jak to się może przełożyć choćby na twoje plany zawodowe.
Polecam się, zapraszam.
Mam twój numer telefonu zostawić?
Numer może nie, ale namiar na Instagrama możesz, przynajmniej będę wiedział, kto pisze.
Innymi słowy, KTS traktujesz poważnie, zostajesz na lata.
Nie potrafię robić czegoś na pół gwizdka, jestem przed każdym treningiem, znowu ktoś powie, że debil, ale dbam o swoje zdrowie, przygotowuję się do niego jak do treningu w Ekstraklasie. Niesamowicie zajarała mnie tez atmosfera. Wszystkie ostatnie lata grałem z ludźmi, którzy za treningi i grę dostawali pieniądze. Tutaj każdy poświęca na to swój czas i zdrowie, widzę jak zapieprzają, jak angażują się, jak poświęcają, nie mając z tego korzyści finansowym. Jestem tym zbudowany, to mnie napędza, z radością biegnę na trening. Ja tutaj odzyskałem dziecięcą pasję na swój sposób, którą trochę zatraciłem. A teraz znowu jest bez kalkulacji, dla radości, dla siebie, tak jak wtedy, gdy szedłem na podwórko i grałem. Ja wiem, że niektórzy różne mają podejście do KTS-u, ale zapraszam na treningi i mecze, zobaczyć, że buduje się po prostu coś fajnego. Ja jestem w tym zespole dwa tygodnie, a czuję się, jakbym był tutaj pół roku albo rok. Chłopaki się śmieją, że dobrze by było, gdybym wytrzymał pół roku, ale ja powiedziałem im:
– Mam nadzieję, że to mój ostatni klub.
Leszek Milewski