W ćwierćfinale i półfinale oddali łącznie trzy celne strzały. I to wystarczyło, by odprawić faworyzowany Urugwaj, a następnie obrońców tytułu z Chile. Znakomity występ bramkarza i chłodna głowa pod bramką rywala sprawiła, że Peru po raz pierwszy od 1975 roku zagra w finale Copa America.
Półfinały w pełni zrekompensowały nam ćwierćfinałową nudę. Najpierw zacięte i pełne kontrowersji spotkanie Argentyny z Brazylią – danie główne smakowało wybornie. Ale został jeszcze deserek – z cholernie pragmatycznym Peru i z Chile, które na tym turnieju imponowało. Zresztą mówimy tu o zespole, który wygrał dwa ostatnie Copa America. Właściwie nie “wygrał”, a “wyszarpał”, bo styl Chilijczyków wszyscy znamy i ten styl ma twarz Vargasa oraz Vidala.
Problem z Chile jest taki, że – o czym nawet wspominał ich selekcjoner na konferencji przedmeczowej – z jednej strony potrafili zdominować dwie ostatnie edycje Copa, a z drugiej strony nie zakwalifikowali się na poprzedni mundial. I właśnie z pozycji głodnego tygrysa, który chce zmazać plamę z eliminacji do MŚ 2018, Chile miało znów rozszarpywać wszystkich na tych mistrzostwach kontynentu.
Do tej pory wychodziło to im świetnie. Ale w starciu z Peru trafili na bramkarza, który zagrał jeden z najlepszych meczów w swojej karierze. I sami też szczęściu nie pomogli, bo albo mylili się pod bramką rywala o kilkanaście centymetrów, albo to ich bramkarz postanowił odstawić sequel akcji Matusa Putnockiego z meczu Lecha z Piastem w ostatniej kolejce zeszłego sezonu.
1:0 dla Peru, niezwykle wyrównana pierwsza połowa, dużo akcji pod jedną i drugą bramką. I nagle Gabriel Arias robi to:
Wybiega poza pole karne i próbuje kasować gościa, który nie ma już szans zrobić nic wielkiego w tej akcji. Czwórka obrońców Chile wraca do defensywy, drużyna broniąca ma przewagę liczebną – wystarczy przyblokować zawodnika z piłką, by nie wyjechał sobie z piłką w pole karne i pozostanie mu już tylko wrzutka na chaos. Ale Arias postanowił być bohaterem, Neuerem Ameryki Południowej. Ale został maksymalnie Thomasem Daehne, bo rywal go minął, dośrodkował na skraj pola karnego do Yotuna, a ten wpakował piłkę do pustej bramki.
To był moment przełomowy tego starcia, bo choć wcześniej Flores trafił do siatki Chilijczyków po zgrabnej akcji, to w powietrzu pachniało wyrównaniem. Alexis Sanchez i spółka raz za razem atakowali bramkę Peruwiańczyków i ich strzały były naprawdę bliskie osiągnięcia celu. Swoje okazje miał Aranguiz, kąśliwych wrzutek próbował Beausejour, co chwilę oglądaliśmy rajdy Vargasa.
Ale Chilijczykom brakowało precyzji. A gdy już zaczęli trafiać w bramkę, to cuda wyprawiał w niej Pedro Gallese. Bramkarz Peru w ćwierćfinale miał tonę szczęścia, bo przecież Urugwajczycy trzykrotnie trafili do jego siatki, ale za każdym razem ratował go VAR, a w rzutach karnych dość szczęśliwie obronił strzał Luisa Suareza. Ale tej nocy zagrał spektakularnie. To był występ typu “Kanibołocki na Cracovii”. Być może najlepszy indywidualny mecz bramkarza na tym Copa.
A na pewno był to najlepszy występ Peru na tym turnieju, bo do tej pory ich spotkania oglądało się… no, średnio. Dopiero z Chile potrafili odpalić fajerwerki. Trzeciego gola w końcówce strzelił legendarny dla kraju Paolo Guerrero, a przecież wcześniej Yotun nie trafił w znakomitej sytuacji, swoją szansę miał też Carillo. Tylu szans strzeleckich Peruwiańczycy nie stworzyli sobie łącznie w poprzednich czterech meczach.
Wyrazem tego, jak rozczarowujące było dziś Chile, był rzut karny Vargasa w 95. minucie meczu. Mógł zdobyć bramkę honorową. Sprawić, by ten wynik nie wyglądał tak druzgocąco. Doprowadzić do tego, by przy zbijanej piątce po meczu on i jego koledzy mogli spojrzeć rywalom w oczy jak równorzędny przeciwnik. Ale nie – Vargas zabawił się w Panenkę, a próbę podcinki spokojnie wyłapał nieomylny dziś Gallese.
Obecność Peru w finale Copa America to sensacja. Jedna z największy niespodzianek tego turnieju na przestrzeni ostatnich kilku, może nawet kilkunastu edycji. Dość powiedzieć, że po raz ostatni ta reprezentacja zagrała w finale Copa w… 1975 roku. ABBA podbijała wtedy listy przebojów z utworem “Mamma Mia”, Andrzej Wajda kończył “Ziemię Obiecaną”, Ted Bundy po raz pierwszy trafił do pierdla, a Paolo Guerrero nie było nawet na świecie. O takich czasach mówimy.
I nie ma się co czarować – Brazylia jest murowanym faworytem tego finału. Natomiast do myślenia dajefakt, że po raz ostatnim zespołem z Ameryki Południowej, który potrafił pokonać Canarinhos na brazylijskiej ziemi, było Peru. W 1975 roku na Copa America. A futbol lubi, gdy historia zatacza koło.
Chile – Peru 0:3 (0:2)
Edison Flores (21′), Yoshimar Yotún (38′), Paolo Guerrero (90’+1)
fot. NewsPix