Mówisz „Frank Lampard”, myślisz „Chelsea”. Oczywiście wiemy, że coś tam kopał w West Hamie, że epizod w Manchesterze City, że USA, ale powiemy tak: fakt, że Leszek Pisz grał w ośmiu innych klubach niż Legia, nie zmienia faktu, że kojarzy się z Legią, Legią i jeszcze raz Legią. Stamford Bridge odzyskuje swoją ikonę, Lampard ma prowadzić The Blues przez najbliższe trzy sezony.
Legenda z boiska obejmująca stery w drużynie to schemat z brodą, ale prawda jest taka, że w ostatnich latach zyskał kilka mocnych, inspirujących przykładów. Niemniej nie zapominajmy, że Frank przeszedł najpierw intensywne, roczne studia w Championship, sprawdzając swój warsztat na Derby County.
Co tu kryć: egzaminu nie oblał. Na dwa z dwoma też się nie ślizgał.
EFL Cup to jednak trochę zalatująca pasztetową impreza, niby mająca jakiś tam prestiż, ale trudno jej spotkania umieścić na pierwszych stronach gazet. A Lampardowi się udało. Mecz z Manchesterem United, prowadzonym przez Jose Mourinho, skrzył się od kontekstów, które po serii karnych wygranych przez Derby wybuchły z wielką mocą.
Późniejszy powrót Lamparda na Stamford Bridge to już medialny samograj. Potem emocjonujący mecz, samobóje, honorowe 2:3 i owacje na stojąco trybun dla najlepszego strzelca w historii The Blues.
Puchary pucharami, ale Championship to bezlitosna weryfikacja warsztatu szkoleniowca, o czym przekonał się nawet Marcelo Bielsa. O zespołach słynnego Argentyńczyka często mówiło się, że świetnie zaczynają, ale im dalej w las, tym bardziej brakuje im pary. Dokładnie taki był sezon prowadzonego przez Bielsę Leeds, którzy zaczęli z kopyta, rozbijając rywali, aby wiosną zwolnić, a ostatecznie dobił ich właśnie Lampard w półfinale baraży, w dodatku na Elland Road.
Triumf musiał dać o tyle więcej satysfakcji, że w trakcie sezonu wybuchła tak zwana afera szpiegowska. Na obiektach Derby wykryto podejrzanie zainteresowanego zajęciami Lamparda człowieka. Później przyszpilony Bielsa przyznał, że posłał swojego człowieka na przeszpiegi. W zasadzie szczególnie co oburzać się nie ma potrzeby, podejrzewamy, że takie historie powoli stają się standardem, z tym, że inni szpiedzy mają więcej oleju w głowie i nie dają się tak łatwo rozszyfrować.
Lampard ostatecznie poległ w barażach z Aston Villą.
Zostać w Derby nie miał już po co, to dla niego właściwy moment, by iść dalej. Oczywiście The Rams chętnie by go u siebie zachowali, z jednej strony dał się poznać jako sprawny konstruktor zespołu, z drugiej strony legenda angielskiej piłki jednoosobowo rzuciła na klub światło reflektorów, co nigdy nie zaszkodzi w sprzedaży biletów czy zainteresowaniu sponsorów.
Ale Lampard nie ma tu już nic do wygrania. Nawet powtórzenie tego zupełnie udanego sezonu byłoby trudne, bo Derby polegało również dość mocno na młodych, wypożyczonych graczach, którzy wrócili do macierzystych klubów. Budowałby od zera, a jeśli nawet udałoby mu się powtórzyć wyniki, to jego reputacji by to szczególnie nie podniosło – czas na nowe wyzwania.
Jego markę zbudował też w zeszłym sezonie fakt, że doskonale pracował z młodymi, w tym z dwoma chłopakami wypożyczonymi z Chelsea, z którymi teraz będzie pracował na Stamford Bridge. Furorę robił Fikayo Tomori, a przede wszystkim Mason Mount, powołany nawet przez Garetha Southgate’a na Nations League. Ostatecznie nie zadebiutował, ale to i tak wielkie osiągnięcie – były kapitan juniorów Chelsea nie ma jeszcze przecież nawet debiutu w Premier League.
Dalsza intensywna praca nad talentem Mounta to jedno z wyzwań stojących przed Lampardem, ale na pewno nie największe. Przed nim potencjalnie syzyfowa praca. Zastąpienie Edena Hazarda samo w sobie to mission impossible, a zastąpienie Hazarda z wiszącym nad Chelsea zakazem transferowym? Gdzieś na równi z wprowadzeniem do Ekstraklasy GKS-u Katowice.
W obliczu tych problemów dla kibiców sprowadzenie Lamparda to wielkie wydarzenie, pełne pozytywnych emocji – wiele więcej podobnych tego lata spodziewać się nie mogą. Problem polega na tym, że mało które trybuny są tak wymagające jak Stamford Bridge. Nie takie legendy jak Lampard w wielkich klubach, po szeregu porażek, słyszały: „No fajnie grałeś, twój plakat na zawsze nad łóżkiem, ale w trenerce nie ta sama magia”.
Zobaczmy, jak bardzo oberwało się Maurizio Sarriemu za zeszły rok. Oczywiście, że 0:6 z Manchesterem City i 0:4 z Bournemouth to wyniki dla The Blues skandaliczne. Ale kto chce twierdzić, że Sarri był skuteczny, znajdzie argumenty na swoją obronę. Chelsea wygrało Ligę Europy bez ani jednej porażki. W Premier League zajęła trzecie miejsce, tylko za znajdującymi się całkowicie poza zasięgiem LFC i City. Robić mu zarzut, że w swoim pierwszym roku pracy nie dorównał tym ekipom? Nie każdy uzna za zasadne.
Robić z Sarriego gościa, który zasłynie tylko zamieszaniem z Kepą, jeszcze mniej sprawiedliwe. Fakt, że Włoch zmagał się z szatnią: – Wygląda na to, że ta grupa piłkarzy jest wyjątkowo trudna do zmotywowania. Ta drużyna jest nieszczególnie agresywna, oni nie mają w sobie odpowiedniej dzikości i to sprowadza się do ich charakterystyki jako zawodników – takimi są po prostu piłkarzami. Trudno mi to dzisiaj zmienić. Jestem świadom, że znakiem rozpoznawczym tej drużyny nigdy nie będą zdolności bojowe, to nie jest styl, w jakim będziemy grali. Musimy jednak stać się zespołem, który potrafi zaadaptować się do warunków narzuconych przez przeciwnika. Musimy mieć zdolność, żeby przecierpieć na boisku przed dziesięć, piętnaście minut, a potem znowu zacząć grać swoje.
Być może przy Lampardzie zajdzie schemat, o którym mówił Raymond Domenech. Pamiętacie ten fragment „Straszliwie sam”? Domenech, aby przekonać do swojej taktyki, musiał prowadzić szereg rozmów, wspinać się na wyżyny charyzmy i argumentacji. Laurent Blanc, aby osiągnąć ten sam poziom dyscypliny, musiał tylko przypomnieć o tym, co osiągnął na boisku.
Pod tym względem Lampardowi na Stamford Bridge nie jest w stanie podskoczyć nikt. To jego wielki atut. Przecież uderzył w dość zgrane tony na konferencji powitalnej, a i tak trybuny fetują: – Jestem nieprawdopodobnie dumny obejmując Chelsea. Wszyscy wiedzą, jak kocham ten klub i jaką mamy wspólną historię. Natomiast teraz skupiam się tylko i wyłącznie na tym, by jak najlepiej przygotować się do sezonu.
Czy szacunek, jaki wywołuje, wystarczy również na to, by wybaczono mu więcej? Wiele przecież wskazuje na to, że przed The Blues sezon przejściowy, a nie walki o triumfy. Sezon, w którym bardziej trzeba będzie docenić rozwój talentów, poszczególne udane wyniki, wypracowanie stylu, który może dać szansę na sukces w przyszłości. Ale Frank Lampard nie kojarzy się Stamford Bridge z sezonami przejściowymi, Frank Lampard kojarzy się ze spektakularnymi triumfami. Paradoksalnie to, co – nie ukrywajmy – najbardziej pomogło mu w uzyskaniu fuchy, od jutra może zacząć mu ciążyć.
Fot. NewsPix