Jest najlepszą kolarką torową w historii. Medale największych imprez zdobywała jak na zawołanie. Przed sobą miała jeszcze co najmniej kilka lat kariery. I wtedy przydarzył jej się wypadek, jakich wiele. Zderzyła się z innym zawodnikiem, upadła na tor. Rezultat? Paraliż, od klatki piersiowej w dół, koniec kariery i marzeń o dwunastym złotym medalu mistrzostw świata. Nowe, inne życie. Dziś, dokładnie rok po tamtych wydarzeniach, możemy napisać jedno: Kristina Vogel udowadnia, że to nowe życie wcale nie musi być gorsze.
Jeśli chcecie dłuższej lektury o jej karierze, sukcesach i traumach – odeślemy was tutaj. To artykuł z września, pisany niedługo po tym, jak udzieliła pierwszego większego wywiadu od czasu wypadku i pojawiła się publicznie, prezentując w całej okazałości siebie i wózek inwalidzki, na którym siedziała. Tam historia urywa się jednak w momencie, gdy Kristina wciąż znajdowała się na początku swej drogi. Wiele było znaków zapytania, na które odpowiedzi pojawiły się dopiero z czasem. I dlatego teraz – rok po wypadku – można dopisać kolejnych kilka akapitów.
Kristina Vogel jest wzorem. Od tego moglibyśmy równie dobrze zacząć. Niemka doskonale pokazuje wszystkim, że niepełnosprawność to nie koniec świata. Bo przecież przed rokiem straciła nie tylko możliwość kontynuowania owocnej kariery, ale i sporą część możliwości poza nią. Przykłady? Proszę bardzo, pierwsze z brzegu: na łyżwy nie wyjdzie, w góry nie pójdzie, sama nie pokona nawet schodów. A mimo to pozostała wciąż tak samo pozytywną osobą, jak była wcześniej. – Gdy byłam w szpitalu każdy mówił mi, że jeszcze przyjdzie ten moment, gdy wpadnę w ciemną dziurę. On jednak nigdy nie przyszedł – mówiła.
– Nigdy nie byłam osobą, która płacze czy prosi o pomoc – wspominała w kilku wywiadach. – Siedzenie na wózku zamiast chodzenia jest trudne i mnie frustruje, ale staram się to zrozumieć. Bardzo ważne było nauczenie się tego, że płacz jest OK. Wcześniej nigdy nie płakałam, nawet gdy zdobywałam najważniejsze medale. Nigdy. A teraz? Czasem dzwonię do mojego przyjaciela i tak razem płaczemy przez kilka minut. Później już jest w porządku, wycieram łzy i wszystko toczy się dalej.
To cytat z pierwszych miesięcy po wypadku. Dlaczego go tu umieszczamy? Żeby pokazać kontrast. Vogel dziś już nie płacze, wręcz przeciwnie – zwykle się uśmiecha. Jest w stanie sama prowadzić – specjalnie do tego przystosowany – samochód. Sama jeździ też pociągiem czy lata samolotem. Samodzielna jest również w domu, który przeszedł generalny remont, by dostosować go do nowej sytuacji. I wreszcie: realizuje się na wielu polach. Choć na razie nie planuje powrotu do zawodowego sportu – w tym przypadku paraolimpijskiego – ale też go nie wyklucza. Próbuje za to różnych dyscyplin, w tym tych, o których wcześniej w ogóle nie myślała: łucznictwa, koszykówki, kajakarstwa czy gry w kręgle. Czasem mówi nawet, że wypadek… pozwolił jej otworzyć się na nowe możliwości.
– Podstawową rzeczą jest to, by mieć na to wszystko czas. Teraz mogę wyjść na kawę i siedzieć tam przez dłuższą chwilę, nie mam z tyłu głowy myśli, że muszę zjawić się na treningu. Staram się widzieć wszystko pozytywnie. Skoro jedne drzwi się zamknęły, musiały otworzyć się drugie. Czy tylko dlatego, że siedzę na wózku, nie mogę być tak wspaniała jak wcześniej? Albo lepsza? – pytała dziennikarzy.
Dodawała też, że skoro ma czas, to myśli o nauce gry na jakimś instrumencie. Albo kilku. To pół żartem-pół serio. Znacznie poważniej brzmiała, gdy mówiła o ludziach, którzy, co sami przyznawali, dzięki niej zmotywowali się do ćwiczeń i uwierzyli, że wózek to nie koniec świata. I nie tylko, bo zdarzało się na przykład, że w restauracji zaczepiła ją kobieta, by powiedzieć, że ma raka, ale dzięki niej stara się walczyć. A ona sama z kolei, właśnie przez takie spotkania, stwierdziła, że może zrobić coś dobrego, dać innym coś od siebie i „zostawić swój ślad na ziemi”.
Choćby w polityce. Wiosną wystartowała w wyborach samorządowych do rady w Erfurcie, jej rodzinnym mieście. Mówiła, że chce oddać miastu to, co wcześniej od niego dostała. Będzie mogła to zrobić, bo od jakiegoś czasu jest radną, w wyborach uzyskała wystarczająco wiele głosów. Jej głównymi punktami zainteresowania są (naturalnie) sport i bezpieczeństwo, o to stara się zadbać. Poza tym od czasu do czasu para się komentowaniem najważniejszych imprez – była choćby na mistrzostwach świata w Pruszkowie, gdzie publiczność zgotowała jej owacyjne przyjęcie.
I jasne, wciąż nie jest świetnie (czy kiedykolwiek będzie – to inna kwestia), sama przyznaje, że momentami nadal czuje się jak noworodek. Pracuje nad tym, by tak nie było, ale zdaje sobie sprawę z tego, że to zajmie jeszcze dużo czasu. Dlatego też nie podejmuje wyzwania związanego ze sportem olimpijskim. Bo, jak sama mówi: „nie potrafi i nie chce przegrywać”. A czuje, że nie jest jeszcze na tyle sprawna, by pokonać konkurencję.
Regularnie pracuje więc w szpitalu nad wzmocnieniem górnej, niesparaliżowanej, części swojego ciała. Swoje postępy relacjonuje w social mediach i niezmiennie jest zaskoczona tym, ile ludzi wysyła jej wyrazy wsparcia – zresztą często wylewnie za to dziękowała. Tę miłość fanów odczuła bardzo mocno, gdy – pod koniec listopada ubiegłego roku – po raz pierwszy od wypadku wróciła na tor. Berliński, w trakcie trwającego tam Pucharu Świata. Na wózku przejechała jedno okrążenie, a brawa towarzyszyły jej od jego początku do końca.
Całą tę sytuację, która wielu by załamała, Kristina Vogel zaakceptowała więc… zaskakująco łatwo. Dziwili się nawet jej lekarze i fizjoterapeuci, którzy przyznawali, że jest pacjentką wyjątkową. By uzmysłowić sobie i wam, jak to właściwie możliwe, pytamy o to Darię Abramowicz, która w roli psychologa sportowego współpracowała między innymi z naszą kadrą kolarzy torowych:
– W przypadku Kristiny Vogel moglibyśmy powiedzieć, że kolarstwo torowe to sport, który z jednej strony dał jej wszystko, a z drugiej niemal wszystko zabrał. Jej wypadek to absolutnie traumatyczne doświadczenie, które rzutuje i skutkuje na wielu płaszczyznach. Jak to przepracować? Sport, gdy dąży się w nim do mistrzostwa i robi się to w sposób świadomy, daje nam ogromne zasoby, dzięki którym można to mistrzostwo w sporcie przełożyć też na mistrzostwo w życiu. Chodzi tu choćby o zdolność do radzenia sobie z kryzysami, porażkami czy nawet z bólem oraz traktowanie powrotu do zdrowia jak pewnego zadania. Niektórzy radzą sobie z tymi sami, inni potrzebują pomocy specjalisty. To, jak robi to Kristina Vogel, jest godne najwyższego szacunku i podziwu, zdecydowanie.
I jasne, nie wszystko jest tu kolorowe. Bo Vogel wciąż ma dołki, przyznaje to wprost. Zdarzają się jej gorsze dni, czasem dopada ją poczucie tego, co utraciła. Ale w ostatecznym rozrachunku jest szczęśliwa. Cieszy się tym, co jest w stanie robić, a nie smuci tym, czego już nie może. Bo może znacznie więcej, niż wydawało się jeszcze kilka miesięcy temu. I to przecież nie koniec, pracuje nad tym, by było jeszcze lepiej.
Jeśli więc mamy coś o Kristinie Vogel napisać, to chyba tylko to, że będziemy śledzić wszystkie jej poczynania. Bo warto jej kibicować.
Fot. Newspix