Czy Arvydas Novikovas to jest ten wymarzony, klasowy skrzydłowy, jakiego Legia Warszawa przez lata poszukiwała po całej Europie, ale jakoś nigdy nie mogła znaleźć, trafiając na kolejnych Langilów i Hildebertów? Wszyscy pamiętamy przecież te nieudolne próby zastąpienia Michała Kucharczyka zawodnikiem bardziej wartościowym, które zwykle kończyły się tym, że „Kuchy” zdobywał kluczowe dla klubu bramki, a jego niewydarzeni następcy obserwowali to z ławki rezerwowych bądź trybun. Jednak Novikovas to trochę inna para kaloszy. To nie jest eksperyment ani żaden kot w worku, tylko zawodnik, o którym wiemy, że potrafi zrobić na boisku różnicę.
Na pierwszy rzut oka – po prostu poważne wzmocnienie składu wicemistrza Polski. Jakkolwiek spojrzeć, Legia zgarnia gwiazdę ekstraklasy, wyciąga stosunkowo niewielkim kosztem czołowego (najlepszego?) zawodnika z innego topowego klubu naszej ligi. Choć z drugiej strony – z „Arwim” trzeba się czasem obchodzić jak z jajkiem.
Umiejętnością wysokie, lecz nigdy nie wiadomo, kiedy jego charakterek da o sobie znać, a wybuch frustracji zachwieje atmosferą w szatni.
Novikovas to rocznik 1990, w grudniu Litwin skończy 29 lat. Nie jest to zatem transfer z myślą o przyszłości, lecz ruch mający uzupełnić bieżące braki kadrowe i wzmocnić siłę rażenia warszawskiej Legii, między innymi wobec rozstania ze wspomnianym Kucharczykiem. Mówimy o piłkarzu, który nie ma się aklimatyzować, przyzwyczajać, wprowadzać do zespołu. On już latem ma robić na boisku robotę. Przypomnijmy, że skrzydłowy trafił do Polski w styczniu 2017 roku, podpisując wówczas trzyletni kontrakt z Jagiellonią Białystok. Wcześniej występował między innymi w Vfl Bochum i Erzgebirge Aue, a zatem na zapleczu Bundesligi. A w ogóle to na szerokie, piłkarskie wody wypłynął w lidze szkockiej, gdzie trafił jeszcze jako nastolatek. To już są jednak zamierzchłe czasy.
Problemem Litwina przed jego przenosinami do Białegostoku – nie licząc częstych kontuzji (między innymi bardzo poważnych problemów z sercem) i kłopotów z utrzymaniem miejsca w podstawowym składzie Bochum – były liczby. Novikovas po prostu dość rzadko strzelał i asystował. Robił na skrzydle wiatr, ale bez konkretów. W Jagiellonii się to zmieniło.
Sam Arvydas podkreśla, że dopiero w Białymstoku piłkarsko odżył.
– Straciłem na pewno półtora roku w Bochum – opowiadał w rozmowie z Weszło. – To była masakra! To dobry klub, ale trener Verbeek to inna historia. Zazwyczaj w piłce jest tak, że jak grasz w podstawowym składzie, to nic cię nie obchodzi i nic ci nie przeszkadza – nawet jak trener popełnia błędy, to jesteś tak zadowolony, że ich nie dostrzegasz. W Bochum było inaczej – niezadowoleni byli zarówno ci, którzy grali, jak ci, którzy nie grali. Na początku zastanawiałem się, o co im chodzi, ale później doświadczyłem tego na własnej skórze. Verbeek to bardzo trudny facet. I jako trener, i jako człowiek.
– Wcześniej, w Erzgebirge Aue grałem na tyle dobrze, że mogłem trafić do Bundesligi. Po półtora roku, w zimie, było mocne zainteresowanie ze strony Werderu Brema. Chcieli mnie ściągnąć w letnim okienku. I co? I wtedy przez jedną rundę miałem trzy-cztery kontuzje. Praktycznie nie grałem w piłkę! W dodatku mój klub spadł do trzeciej ligi. Werder się wysypał, ale zgłosiło się Bochum. Dopiero po czasie okazało się, że chciał mnie tam dyrektor sportowy, a trener nie bardzo wiedział, kim jestem. Dlatego później trafiłem do Jagiellonii – tu trener chciał mnie na pewno, bo namawiał mnie na przyjście sam Michał Probierz – opowiadał Litwin.
Po przeprowadzce do Białegostoku sytuacja Arvydasa zdecydowanie się zatem ustabilizowała, na co wpływ miała zapewne także bliskość rodzinnych stron. I to ustabilizowała na bardzo wysokim poziomie, choć początki nie były łatwe, bo wspomniany trener Probierz nie postawił na swojego nowego zawodnika od początku z pełnym zaufaniem.
Od lutego do połowy kwietnia skrzydłowy grał ogony. – I byłem z tego powodu wkurzony. Probierz powiedział mi, że będę grać. Po to przyszedłem z Bochum – żeby nie siedzieć na ławce. Niby wystąpiłem w prawie wszystkich meczach, ale zależało mi na tym, żeby grać od początku. Wydawało mi się, że pokazywałem na treningach, że zasłużyłem na to miejsce, ale jego decyzja była inna. Okej… Nie jestem tego typu piłkarzem, że pójdę do trenera i będę wypytywał, dlaczego nie gram. Musisz pokazać na treningach i w meczach, że zasługujesz i tyle. Dzisiaj dostaję nagrodę dla Obcokrajowca Roku, strzelam bramki i zaliczam asysty. Czy jestem innym piłkarzem niż wtedy? Nie. Różne rzeczy można o mnie mówić, ale trenerów zawsze słuchałem.
Według danych Transfermarkt, Novikovas w sumie w Jagiellonii zanotował 22 gole i 18 asyst w 94 występach. Jest to naprawdę przyzwoity rezultat, zwłaszcza w realiach polskiej Ekstraklasy, gdzie każdy skrzydłowy potrafiący ustrzelić w sezonie więcej niż pięć goli jest na wagę złota. Progres w przypadku tego zawodnika jest wręcz ewidentny. Jeszcze w Heart of Midlothian skrzydłowy zagrał 79 razy, goli i asyst zebrał tylko po siedem. Różnicę widać na pierwszy rzut oka. Litwin w sezonie 2017/18 i 2018/19 zdobył po dziewięć bramek w lidze, dorzucając do tego odpowiednio dziewięć i sześć asyst. Choćby Przemysław Frankowski nigdy nie rozegrał równie korzystnego sezonu, przynajmniej jeżeli spojrzeć na suche o cyferki. Dla wspomnianego już Michała Kucharczyka rekordem jest natomiast dziewięć goli w sezonie 2013/14 i 14 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej (2015/16).
Novikovas gwarantuje określony poziom. Nawet jeżeli minione rozgrywki były dla niego mniej udane – także ze względu na gorszą dyspozycję całego zespołu wynikającą z osłabień kadrowych Jagi – to i tak swoje pod bramką przeciwnika zrobił. Może trochę za bardzo było to granie od jednego błysku formy do drugiego, ale generalnie Arvydas nie zawiódł i potwierdził swoją klasę.
Tym bardziej że Novikovas w Jadze często musiał pełnić rolę motoru napędowego całej ofensywy. Miał na głowie sporo obowiązków. Kłopoty białostockiej drużyny z obsadą pozycji numer dziewięć są powszechnie znane, nie ma sensu się na ten temat rozwodzić. Często zatem litewski skrzydłowy był zmuszony, by w pojedynkę akcję ofensywną zaczynać, samemu ją rozpędzać, a jeszcze najlepiej, gdyby na koniec osobiście ją także wykończył. No i dołożył do tego jeszcze szczyptę boiskowej magii, bowiem również z tego Novikovas dał się poznać na przestrzeni ostatnich miesięcy, a właściwie to ostatnich lat. Niekiedy obrońców po próbie odebrania mu piłki trzeba było wyciągać z murawy korkociągiem.
Może irytować jego nonszalancja, ale to w sumie dość typowe dla zawodników o takim profilu. Dobrodziejstwo inwentarza w przypadku gracza obdarzonego taką kreatywnością i skłonnością do ryzyka. Czasem kończy się to wtopą, gdy absurdalny drybling przeciwko trzem przeciwnikom skutkuje nieodpowiedzialną stratą futbolówki. Ale więcej jest z tego korzyści niż szkód.
W ogóle piłkarsko Arvydas ma zdecydowanie mniej zalet niż wad, bez dwóch zdań. No i jest cholernie ambitnym facetem. – Mnie drugie miejsce nigdy nie cieszyło! – opowiadał w lutym. – Świętowaliśmy, bo… musieliśmy. Okej, może za pierwszym razem było trochę inaczej. Mieliśmy na nodze piłkę na wagę mistrzostwa i przez to na początku wszyscy byli w szatni bardzo wkurwieni. Niektórzy nawet płakali. Później, gdy minęło trochę czasu, uświadomiliśmy sobie, że wróciliśmy z dalekiej podróży. Przecież wcześniej przegrywaliśmy 0-2 i groziło nam wypadnięcie poza podium. Gdyby „Arwi” nie wszedł na boisko w 60. minucie, to pewnie bylibyśmy czwarci! Przez te okoliczności trochę świętowaliśmy, ale za drugim razem wicemistrzostwo nie cieszyło mnie w ogóle.
Jednak żadnym mega-ulubieńcem kibiców Jagiellonii nigdy nie został. Kiedyś fani z Białegostoku podarowali mu nawet karton Snickersów, w nawiązaniu do reklamowego sloganu. Zaczął za mocno gwiazdorzyć. Jednak Litwin nie został ich pupilem przede wszystkim dlatego, że niemal w każdym oknie transferowym palił się do odejścia z klubu. I nawet nie udawał, że jest inaczej – wręcz nalegał na transfer. Marzyła mu się liga włoska, hiszpańska.
Już zimą zeszłego roku mówił Piotrowi Wołosikowi z Przeglądu Sportowego: – Miałem poważną rozmowę z prezesem. Nie chciał słyszeć o transferze. Zaznaczył zdecydowanie: zimą zgody na twój transfer nie wydam. Lecz prezes dał słowo, iż latem nie zrobi mi problemu z odejściem. Mam nadzieję przekonać się, że prezes należy do słownych ludzi! Skończyłem 27 lat, chciałbym spróbować sił na innym poziomie i – nie ma co ukrywać – lepiej zarobić. Bliżej mi końca grania, więc muszę myśleć o zabezpieczeniu przyszłości mojej rodziny. Nie grałem w poprzednim klubie, w Niemczech, w 2. Bundeslidze. W Jagiellonii odżyłem jako piłkarz, uważam, że ten czas nieźle spożytkowałem, pokazałem się z dobrej strony, więc latem chętni na Novikovasa powinni się znaleźć. Potrzebne są dwie, odpowiednie oferty – dla klubu i dla mnie. Pan, gdyby dostał podobną pracę, za lepsze pieniądze, też pewnie by skorzystał.
Niby trudno z takim podejściem do futbolu polemizować. Przynajmniej Novikovas jest szczery i nie pajacuje ględząc o wierności wobec klubu, żeby potem z niego czmychnąć, gdy tylko na horyzoncie pojawi się opcja lepszych zarobków. Ale, jak świat światem, kibice tego typu wypowiedzi słuchać po prostu nie lubią. Wolą, gdy zawodnik jest skoncentrowany na kolejnym meczu dla klubu, a nie wybiega myślami w kierunku zmiany barw.
Potem o sprawę dopytywał też Mateusz Rokuszewski w tej rozmowie: – Obraziłem się na Jagiellonię rok temu w grudniu, gdy mogłem odejść do Rosji, a nie dostałem zgody. Cóż mogłem jednak zrobić? Nic. Nie jestem tym typem piłkarza, który walnie focha i będzie grał gówno. Dalej dawałem z siebie sto procent jak zawsze. Teraz klub też nie chciałby mnie puścić, ale skoro nie było ofert, to nie ma o czym gadać.
Wcześniej ostatecznie do transferu nie doszło, ale od dłuższego czasu wydawało się oczywiste, że Litwin latem opuści Białystok. Jego kontrakt wygasa w grudniu, a żądny tłustej podwyżki Arvydas nie potrafił dogadać się z Jagą w kwestii przedłużenia umowy. Kierunek warszawski także nie może – pomimo marzeń zawodnika o mocnej, zachodniej lidze – dziwić, mając w pamięci wywiad Novikovasa dla Przeglądu: – Każdy z nas, gdyby dostał ofertę z Legii, to by tam poszedł. Może wyjątkiem Rafała Grzyba, bo to legenda klubu. Ale cała reszta na pewno by taką ofertę przyjęła. Zobaczyliby pieniądze i byłoby po sprawie. Nie są to słowa, za które kibice Jagi mogliby go pokochać, czyż nie? Tym bardziej, że Novikovas wypowiadał się w kontekście Tarasa Romanczuka, kapitana zespołu, który zapowiedział, że oferty z Legii nigdy by nie przyjął.
Kolega z zespołu publicznie zrobił z kapitana pozera i łgarza, który gra pod publiczkę. Żadnej wielkiej afery z tego nie było, ale – jak w starym dowcipie – niesmak pozostał.
Tutaj właśnie dochodzimy do ciemnej strony zawodnika, czyli jego charakteru, a raczej – charakterku. Novikovas ma na swoim koncie tyle ekscesów, że w swoim czasie poświęciliśmy jego pozasportowym wybrykom cały tekst o wymownym tytule „Tour de Dzban”. Mnóstwo kontrowersyjnych wypowiedzi, jakieś dziwaczny pyskówki w mediach społecznościowych, prowokacyjne zachowania na boisku i poza nim. Dziesiątki spóźnień na treningi, kłótnie nawet z kolegami z drużyny.
Najgłośniej zrobiło się chyba o tym, gdy piłkarz w żenującym stylu wyśmiał kibickę Jagi, która niezbyt przychylnie wypowiedziała się na temat jego gry. Rozsierdziło to nawet Agnieszkę Syczewską, wiceprezes klubu. – Nie uderzyłem w kobiety, a konkretnie w tę jedną. Poza tym, to po części był żart. Szczerze mówiąc sam nie wiem, po co mi ten Twitter. Założyłem konto, kiedy zobaczyłem, że Cillian Sheridan tam działa. Zaciekawiłem się, stwierdziłem, że fajne źródło informacji o Jagiellonii. A potem cały czas widziałem, co kto o mnie pisze, bo ludzie mnie oznaczali w swoich wpisach. Teraz już nie reaguję. Stwierdziłem, że od tej pory będę na wszystko patrzył pozytywnie, bez marudzenia. Dotychczas na treningach wciąż gadałem, że coś mi nie pasuje, choć wiem, że to nie jest dobre dla zespołu. Chcę zmienić swoje zachowanie – kajał się zawodnik w rozmowie z, o ironio, Izą Koprowiak.
Widać, że Novikovas pod pewnymi względami wciąż ma mentalność nieopierzonego juniora, a nie doświadczonego reprezentanta kraju, który jadł chleb z niejednego pieca.
Zawodnik zasugerował też swego czasu, że gdyby nie był Litwinem, to już dawno by się doczekał lukratywnej oferty z mocnej, zachodniej ligi. A nam coś się wydaje, że to właśnie jego – wypracowana chyba w dzieciństwie, które zawodnik spędził w bardzo niebezpiecznej dzielnicy Wilna – arogancja powoduje, iż nie potrafi on podskoczyć wyżej niż poziom ekstraklasy pomimo niebagatelnych umiejętności. Ostatecznie Litwinem, gdy jeszcze był nastolatkiem, mocno interesowała się znana z wyławiania talentów tu i tam Benfica: – Zawsze można szukać przyczyn i rozmyślać, dlaczego wyszło tak, a nie inaczej. Minęło już ponad dziesięć lat, a ja czasami dalej zastanawiam się, co by było, gdybym jako nastolatek wyjechał do Benfiki, która bardzo mnie chciała. Może wszystko potoczyło się lepiej? A może zaraz wróciłbym na Litwę i grał u nas do dzisiaj? Teraz sporo naszych młodych wyjeżdża i szybciutko wraca. Nie ma sensu gdybać, bo nie wiem, co byłoby ze mną. Choć babcia zawsze powtarza, że powinienem wtedy wyjechać do Portugalii.
Novikovas to generalnie dość bezczelny, chyba nawet trochę rozkapryszony gość, co ma swoje dobre, ale głównie złe strony. Jak już ustaliliśmy, Litwin często szybciej mówi – i robi – niż myśli, przez co łatwo pakuje się w kłopoty, których mógłby bez trudu uniknąć. Choćby wtedy, gdy w szaleńczy sposób fetował brutalny faul Romana Bezjaka na Michale Pazdanie, co kibice Legii z pewnością mu pamiętają. Oczywiście Novikovas, jak zwykle, był niewinny: – Przychodzę później do szatni, a tam wszyscy: „brawo Arwi!”. Kompletnie nie wiedziałem, o co chodzi, a gdy już mi pokazali, to złapałem się za głowę. Przecież nie jestem debilem, który cieszyłby się z tego, że komuś mogła stać się krzywda! Kontuzja to najgorsza rzecz, jaka może spotkać piłkarza. Nic złego nie zrobiłem. Biłem brawo, bo Roman dobrze do niego doskoczył. Byłem blisko i widziałem, że z Pazdanem wszystko okej.
I tak jest za każdym razem. Novikovas odstawia jakąś głupią akcję, a potem jednak się okazuje, że cały świat źle zrozumiał jego intencje albo nie wyczuł żartu. Pechowy gość, wiecznie pokrzywdzony. Ivan Runje w rozmowie z Weszło nie miał wątpliwości: – Wydaje mi się, że Novikovas ma problem poza boiskiem. Za dużo gada, za dużo pisze z kibicami. Myśli, że zawsze jest najlepszy. A gdyby skoncentrował się na tym, co ma robić, byłby zdecydowanie najlepszym piłkarzem w lidze. Musi coś zmienić w swojej głowie, przestać słuchać tego, co inni gadają. I grać trochę prościej, bo na boisku zazwyczaj ma o 2-3 kontakty z piłką za dużo. Jeśli to zmieni, będzie mógł grać, gdzie chce.
– Jestem profesjonalistą, dlatego nie uważam, że mam być traktowany inaczej niż inni. U nas w drużynie nie ma równych i równiejszych. Nie zmienia to faktu, że znam swoją wartość. To jest potrzebne – bez pewności siebie nie ma dobrych piłkarzy. Gdybym mówił, że jestem najlepszy, a później na boisku bym tego nie pokazywał, to moglibyście mi zarzucać, że jestem tylko mocny w gębie. A nie jestem, bo to co mówię, jest zgodne z tym, co robię – opowiadał nam Litwin. Dopytywany o słowa na temat transferu Legii dodawał: – Teraz wiem, co muszę gadać, żeby wszyscy byli zadowoleni i żeby nie było afery, gdy powiem jedno złe słowo. Nie chcę za dużo mówić, żeby nie było, że znów wszyscy będą gadać: „Arwi to”, „Arwi tamto”. Nie patrzyłem za bardzo na komentarze po tamtym wywiadzie, ale gdy wychodziłem na miasto, to kibice cały czas pytali, czy pójdę do Legii. Odpowiadałem wszystkim, że nie i tobie mogę powiedzieć to samo – nic z Legii nie ma i tam nie pójdę. Na tym możemy zakończyć temat.
Cóż – z perspektywy czasu okazało się, że temat miał się dopiero zacząć.
Odwracając medal – taka pozytywna, boiskowa bezczelność, która pozwala Novikovasowi ośmieszać obrońców w bezpośrednich pojedynkach może się po przenosinach do Legii okazać bezcenna. Warszawska szatnia to nie jest odpowiednie miejsce dla miękkich zawodników, żeby się w niej sprawdzić trzeba pokazać charakter. Na piłkarzach Legii ciąży spora presja, a „Arwi” presji się nie boi, przyjmuje ją na klatę. Chce wyłącznie zwyciężać, a dla Legii inny wynik niż mistrzostwo kraju jest przecież traktowany jak porażka. Novikovas takie podejście prezentował już w Jadze, choć optyka całego klubu była jednak nieco inna.
Zresztą, żeby daleko nie szukać przykładów – sam Michał Kucharczyk także nie był przecież zawodnikiem łatwym we współpracy, miał swoje humorki. Aczkolwiek i tak wydaje się w tej chwili, że największym wyzwaniem dla sztabu szkoleniowego „Wojskowych” będzie okiełznanie grymasów Litwina, bo piłkarsko powinien on sobie w Legii poradzić.
Jakość udowodnił już wielokrotnie, dlaczego miałby ją nagle stracić? Partnerów dostanie do gry całkiem fajnych. W szatni warszawskiego zespołu panuje coś w rodzaju nowego otwarcia – idealny moment, żeby wskoczyć do składu i wypracować sobie w nim mocną pozycję. Litewski skrzydłowy często podkreślał, że on potrafi swoją pewność siebie przekuć w dobrą grę i słów, nawet tych bezczelnych, nie rzuca nigdy na wiatr. Przenosiny na Łazienkowską to dobra okazja, żeby kolejny raz pokazać na murawie cojones. – Kibice mnie nie znają. Może tak wyglądam na boisku, ale ja po prostu jestem pewny siebie. To nie jest gwiazdorstwo. Takich widziałem w piłce wielu, szczególnie w 2. Bundeslidze. Sądzą, że są najlepsi, występują w najmocniejszej lidze, za ostatnie pieniądze kupują Bentleya, a tak naprawdę na boisku niewiele potrafią. Ja taki nie jestem – mówił Przeglądowi.
Novikovas ma już w swoim dorobku ligowe trafienia z Legią, Lechem, Lechią, Zagłębiem Lubin, Wisłą, Górnikiem, Piastem czy Koroną. A zatem nie jest tak, że liczby nabił na klepaniu jakichś kompletnych ligowych ogórków. On naprawdę potrafi się odnaleźć w atmosferze meczu na szczycie. To pewnie też kwestia nadmuchanego ego i wielkiej pewności siebie. Pozytywna strona niepokornego charakteru.
Optymistą jeżeli chodzi o transfer jest Dariusz Czykier, były zawodnik Jagi i Legii, którego poprosiliśmy o opinię. – Novikovas robi dobry ruch. Legia to jest dla każdego zawodnika sportowe wyzwanie. Najlepszy klub w Polsce, nawet biorąc pod uwagę, że teraz nie zdobyła mistrzostwa. Poprzednie sukcesy jednak świadczą o tym, że Legia jest numerem jeden. Wiem zresztą ze swojego, że tak powiem, piłkarskiego żywota, co oznacza taki transfer do Legii. Ja sobie akurat poradziłem, Arvydasowi też tego życzę. Co prawda wiele ostatnich transferów to były niewypały, ale myślę, że jeżeli Novikovas będzie grał tak jak w rundzie wiosennej, to powinien sobie w Warszawie poradzić, a może nawet będzie wiodącą postacią Legii. Widzę, że ten chłopak zmądrzał. Nie powiedział: „rozum – precz”. Uważam, że poprzedni sezon też miał bardzo udany. Finansowo to pewnie też jest dla niego właściwy krok.
Biorąc pod uwagę, że kontrakt zawodnika z Jagiellonią wygasa wraz z końcem 2019 roku, Legia nie musiała się na ten transfer specjalnie wykosztować. To ważne, biorąc pod uwagę, że Novikovas nie był raczej numerem jeden na liście życzeń klubu. Etatowy reprezentant Litwy – 47 występów w barwach narodowych, pięć goli (ostatnio dwa trafienia w eliminacjach do mistrzostw Europy) – został wykupiony z Białegostoku za kwotę – jak podaje Legia.net – 300 tysięcy euro z bonusami i podpisze z nowym klubem kontrakt na trzy lata. Sam Arvydas, znając jego mniemanie o sobie, pewnie także i Legię traktuje jako trampolinę do jeszcze ciekawszego transferu za rok, ale, szczerze mówiąc, biorąc pod uwagę jego wiek i poziom sportowy – może się okazać, iż „Wojskowi” to jest już sufit dla Novikovasa.
fot. 400mm.pl