Jeśli ktoś sądził, że w Widzewie po słabym sezonie nastąpi cisza i spokój, to grubo się mylił. Otóż, mimo że Łukasz Masłowski, a przede wszystkim Zbigniew Smółka, ledwie zdążyli się rozpakować i zabrać do pracy, pewnie zaraz ich w Łodzi nie będzie. To znaczy: mogą zostać, ale raczej jako „cywile”, natomiast nie jako pracownicy Widzewa. To decyzje nowej prezes Martyny Pajączek.
Wczoraj o planowanej rewolucji pisał Krzysztof Stanowski, dziś temat pociągnął dalej Przegląd Sportowy. Konferencję powitalną Masłowskiego zorganizowano 23 kwietnia. Smółkę zaprezentowano jako trenera 30 maja. Pajączek przejęła stery w klubie 18 czerwca. I cóż, siedem dni później gruchnęła informacja, że w klubie ma nie być i Masłowskiego, i Smółki. Jeśli to nie jest ekspresowe tempo działań, to już nie wiemy, co nim jest. Natomiast czy będziemy się tych decyzji czepiać? Nie. A przynajmniej nie teraz – Pajączek rozliczą wyniki zespołu, za które będzie odpowiadał Marcin Kaczmarek, kandydat pani prezes do przejęcia drużyny.
Na pewno natomiast Pajączek pokazała jasno, że jest tak daleko od funkcji prezesa-paprotki, jak to tylko możliwe. Widzew, który zmierzał ostatnio – tak to wyglądało – w piętnastu kierunkach, będzie podążał w jednym, wybranym przez Pajączek. To może się okazać kierunek zły, nikt nie jest błędoodporny, ale na pewno będzie zmierzać w kierunku jakimś.
Dzisiaj można się zastanawiać, kto jest większym przegranym w tej całej sytuacji: Masłowski czy Smółka? Ten pierwszy zostawił Wisłę Płock, w której był traktowany bardzo dobrze, bo właśnie w niej w gruncie rzeczy wypłynął na szerokie wody. Przyprowadził Nafciarzom porządnych piłkarzy, takich jak Furman, Merebaszwili, Szymański, doprowadził do tego, że Wisła zaczęła zarabiać spore pieniądze na transferach wychodzących, żeby przytoczyć odejścia Recy czy wspomnianego Szymańskiego. Oczywiście – ostatni czas nie był już dla Masłowskiego tak udany, zaliczył kilka wpadek, ale wciąż miał w klubie (i w polskiej piłce) bardzo mocną pozycję. Na tyle mocną, że mógł sobie pozwolić na pewną fanaberię, czyli zostawienie ekstraklasowego klubu dla drugoligowca.
Na pewno wiedział, że ryzykuje, ale myślał też, że o władzy w klubie, z którym jest związany. Niestety tak to trzeba ująć: zostaje na lodzie. A poniekąd sam się na ten lód wystawił, zatrudniając w Widzewie Paszulewicza, który zawalił finisz sezonu. I teraz Masłowski nie ma pracy, Wisła ma nowego dyrektora sportowego. Przyjdzie czas na test, ile dyrektor stracił na tym krótkim romansie z Widzewem. Odpowiedź poznamy zapewne wówczas, gdy Masłowski dostanie nową robotę, bo będziemy widzieć, ile czasu spędził na bezrobociu.
A Smółka? Jak nie idzie, to nie idzie. Już nie chcemy wracać do jego przygody w Arce, więc w telegraficznym skrócie: chwilę się pomądrzył, chwilkę miał przyzwoite wyniki, ale na wiosnę wszystko runęło i kibice byli gotowi wywieźć Smółkę na taczkach. Zarząd okazywał więcej cierpliwości, jednak przed derbami już musiał dać sobie spokój z tym eksperymentem i trenera zwolniono. Wydawało się, że Smółka spadł na cztery łapy, bo choć mówimy o drugiej lidze, to mówimy o Widzewie, ale jednak nie – będzie to kraksa na całego. Szkoleniowiec zdążył poprowadzić kilka treningów, uświadomić wszystkich, że dalej chce się mądrzyć („w przypadku niektórych zawodników występujących w drugiej połowie, ich rodzice powinni nam dopłacać za to, żebyśmy uczyli ich podstaw gry w piłkę”), no i tyle.
Zastąpić ma go Marcin Kaczmarek, który nie przedłużył umowy w Bruk-Becie po jednym, całkiem udanym sezonie. Gdy Kaczmarek obejmował Słoniki, te zajmowały 16. miejsce w tabeli. No, a sezon skończyły na ósmej lokacie, Kaczmarek 13 meczów wygrał, osiem zremisował, siedem przegrał. Niezły bilans. Teraz szkoleniowiec pewnie poszukuje stabilizacji, którą miał długo w Wiśle Płock. Wiemy, jak to brzmi: idzie do klubu, który wyrzuca trenera przed debiutem w meczu o punkty. Jednak skoro prezes była tak zdeterminowana, by w równie odważny sposób działać, można się spodziewać, że Kaczmarek popracuje w klubie – przy dobrych wynikach – długo.
Pewne jest natomiast jedno. Z Widzewem nie można się nudzić.
Fot. 400mm.pl