Dlaczego Jay-Jay Okocha pytał o Jana Furtoka? Kiedy Patricka Mbomę zaskoczył język polski? Jaka jest prawda o boiskowych szamanach? Dlaczego największą polską legendą w Afryce jest Stefan Żywotko? Jak w połowie lat osiemdziesiątych pierwszym polskim piłkarzem na Czarnym Lądzie został Robert Gaszyński? Dlaczego Afryka, mimo coraz lepszych piłkarzy, nie może wciąż przebić się do światowego topu reprezentacji?
Dziś startuje Puchar Narodów Afryki, a my z tej okazji porozmawialiśmy z największym w kraju ekspertem od afrykańskiej piłki, Michałem Zichlarzem. Zapraszamy.
***
Jaki jest twój ulubiony afrykański piłkarz, który grał w Polsce?
Emmanuel “Tolek” Ekwueme. Wiem, że w Polsce jest postrzegany jako osoba, która ma wiele za uszami, ale ja pamiętam chociażby, jak poleciałem na swój pierwszy Puchar Narodów Afryki w 2004 do Tunezji, Tolek był wtedy w nigeryjskiej kadrze, Superorły z nim w składzie zajęły trzecie miejsce. Nikt z nigeryjskich piłkarzy nie rozmawiał wtedy z prasą, byli mocno skłóceni z żurnalistami, a mi Tolek załatwił wywiady z Nwankwo Kanu i Jay-Jayem Okochą. Pamiętam, że podchodzę do Okochy, a on pierwsze o co spytał, to o Jana Furtoka, którego świetnie pamiętał z Eintrachtu.
O co konkretnie pytał w kontekście Furtoka?
To trochę złożona sprawa, wtedy istniał temat Franza Smudy jako następnego selekcjonera Nigerii. Franz szukał roboty, był kontakt z nigeryjską federacją. Spytałem Jay-Jaya czy słyszał, że polski trener może prowadzić kadrę Nigerii. I wtedy Okocha spytał, czy chodzi o Furtoka. Kiedyś rozmawiałem z panem Jankiem o Okochy i Furtok opowiadał, że w Frankfurcie trzymał się z Okochą i Yeboahem, dobrze im się współpracowało nie tylko na boisku.
Dla mnie Okocha to legenda, jeden z najfajniej grających piłkarzy jakich widziałem. Dla ciebie który afrykański piłkarz jest najważniejszy?
Też Okocha. Byłem na trzech Pucharach Narodów Afryki, dwóch mistrzostwach świata, obsługiwałem wiele imprez. Ale na żywo nie widziałem lepszego piłkarza, czy też takiego, którego by się przyjemniej oglądało. To jak on grał… coś wspaniałego. Bawił się tą grą, bawił piłką. Na jego grę można było patrzeć godzinami. Nie był egoistą, w 2004 widziałem też jak znakomicie kierował grą zespołu Nigerii.
Pele dawno temu wróżył Afryce mistrzostwo świata, a typował do tego właśnie Nigerię. A jednak Nigeryjczycy nie wyszli poza status kontynentalnej siły, nikt nie wymieniłby ich w światowym topie.
W Łodzi, po meczu młodzieżowego mundialu, rozmawiałem z Abelem Xavierem, który jest selekcjonerem Mozambiku. Zwracał uwagę, że talentów w Afryce jest mnóstwo, ale gdzieś na wszystko rzutują braki organizacyjne. Ciągle przy okazji afrykańskich drużyn mówi się o niesnaskach, kłótniach o pieniądze, o tym, że obóz jednych jest zorganizowany nie tak jak trzeba, a u drugich bonusy nie zapłacone. Teraz mało z PNA nie wycofał się zespół Burundi, jeden z trzech debiutantów, obok Madagaskaru i Mauretanii. Nie mogli dozbierać pieniędzy.
Co do Nigerii, siedziałem w Katowicach z selekcjonerem ich kadry U20, Paulem Ayegbenim. On mówił wprost:
– Przyjechaliśmy wygrać. Przyjechaliśmy po mistrzostwo świata.
Nigeryjczycy zawsze jadą wygrać turniej. Przed mundialem w Rosji tak samo mówili: jedziemy po tytuł. A potem nie wyszli z grupy. Choć teraz przed PNA nie mówi się o żadnych kontrowersjach z ich udziałem, tak zawsze jak tam byłem to słyszało się różne historie.
Co cię zaskoczyło, gdy poleciałeś pierwszy raz do Nigerii?
Na pewno ciężkie warunki życia. Miałem okazję zobaczyć akademię piłkarską w Okigwe, to w Imo State, skąd pochodzi Nwankwo Kanu, a gdzie swoją akademię mieli bracia Ekwueme. Niesamowita była determinacja tych chłopaków, żeby coś osiągnąć. Mieli wielką dojrzałość. Każdy żył marzeniem o zostaniu zawodowym piłkarzem, byle tylko otrzymać szansę wyjazdu z Nigerii i spróbowania swoich sił w Europie, żeby zarobić pieniądze, nie tyle dla siebie, a dla całej rodziny. Generalnie w Afryce jest tak, że jak ktoś zarabia pieniądze to dla całej rodziny, i to nie tylko dla rodziców czy rodzeństwa, ale kuzynów, ciotek. Zawsze, jeśli mu wyjdzie, jest zobligowany do tego, by wszystkim pomóc.
Jak dobry był Emmanuel Ekwueme? Grał z wielkimi nigeryjskimi gwiazdami, ale u nas w pewnym momencie jego kariera się załamała.
Na tyle wielki, by w 2004, pod trenerem Christianem Chukwu, występować w pierwszym składzie, może na nietypowej dla siebie pozycji, bo lewej obronie, ale grał. Nie zapominajmy, że to był pierwszy obcokrajowiec na polskich boiskach, który przekroczył granicę stu spotkań w Ekstraklasie. Miał jednak na pewno predyspozycje, żeby grać jeszcze wyżej.
Co jest najczęstszym problemem przybyszów z Afryki w Polsce?
Na pewno język bywa problemem. Pamiętam pierwszego afrykańskiego piłkarza, który pojawił się w Polsce: 1991 rok, Noel Sikhosana z Zambii. Sprowadził go tutaj były prezes Wisły Kraków, Robert Gaszyński, który w latach osiemdziesiątych grał w Afryce jako bramkarz. Notabene pojechał do RPA pracować jako inżynier, ale jak tam dowiedzieli się, że był zawodowym piłkarzem, to zaraz go wciągnęli na boisko i tak pan Robert został pierwszym polskim piłkarzem na Czarnym Lądzie. Noel wytrzymał tylko kilka tygodni, nie dał rady, nie zasymilował się, wtedy mało kto w Polsce znał angielski, było mu ciężko.
Ale z drugiej strony taka historia, mój drugi Puchar Narodów Afryki, 2006 rok. Podjechałem do reprezentacji Kamerunu, która stacjonowała w Gizie. Tam skontaktowałem się z Guyem Armandem Feutchine.
Pamiętam go, piłkarz Wisły.
Wisły i Cracovii. Siedzimy z Patrickiem Mbomą, a Mboma rozdziawia oczy, bo Feutchine płynnie mówi po polsku. Mnie też zamurowało, Feutchine w Polsce nie było od pięciu lat, a on odpowiada.
– A wiesz, kupiłem sobie pakiet satelitarny, oglądam cały czas Ekstraklasę, jestem na bieżąco.
Dla Afrykanów nasz język jest trudny, ale oni często posługują się kilkoma językami, bo w ich krajach jest językowy tygiel, przykładowo angielski oficjalny, trochę francuskiego w niektórych prowincjach, a jeszcze własne narzecze. Mają naturalny talent do języków. Teraz rozmawiałem z Fridayem Eze, który niewiele pograł w Rakowie, ale poszedł do Serbii i radzi sobie nieźle. Jest tam krótko, a już świetnie zna serbski. Swego czasu pół pierwszej jedenastki Zimbabwe mogło się ze sobą dogadać po polsku…
Było ich pięciu, z Kaonderą na czele.
Wysyłał ich do Polski Wiesław Grabowski, który do dzisiaj mieszka w Harare. Wszyscy do dziś darzą Polskę dużym sentymentem, choć przydarzały im się nie tylko fajne historie, gdzieś bywali obrażani za kolor skóry, ale nigdy nie słyszałem by złe słowo powiedzieli o Polsce.
Kiedyś natrafiłem na artykuł, w którym Wiesław Grabowski przekonywał, że Kaondera to przyszłość Manchesteru United.
To był temat medialny w Zimbabwe, Grabowski mówił:
– Kaondera, gdyby słuchał moich rad, wylądowałby w Manchesterze United.
Dziś większość czołowych graczy tego kraju występuje w RPA, to też mocna, bogata liga, nie ma potrzeby by lecieli aż do Europy.
Przyznam ci, że jakbym miał wybrać jedną osobę, z którą najbardziej chciałbym zrobić wywiad, to miałbym zagwozdkę: kandydaturze Wiesława Grabowskiego może się równać tylko Zbigniew Kruszczyński, który grał w Wimbledonie z Vinnie Jonesem.
Grabowski mieszka w Zimbabawe od połowy lat osiemdziesiątych, kilka raz był selekcjonerem, miał swój klub. Wielu piłkarzy wiele mu zawdzięcza. Jest przyjacielem pierwszego prezydenta Zimbabwe, Roberta Mugabe. Kiedyś polscy dziennikarze odwiedzili Grabowskiego, nawet jego posiadłość była nieopodal posiadłości Roberta Mugabe. Żona Grabowskiego jest konsulem RP na Zimbabwe, także państwo Grabowscy są bardzo cenieni, mają mocną pozycję.
Największą polską postacią w Afryce jest jednak chyba Stefan Żywotko.
Zdecydowanie. Postać mi bliska, bo właśnie skończyłem o panu Stefanie pisać książkę, niebawem powinna ukazać się na rynku. Pan Stefan może nie prowadził reprezentacji narodowej, ale zapisał się trwale w historii afrykańskiej pilki. Znają go tam wszyscy, każdy taksówkarz, każdy sprzedawca w kiosku. To wręcz niewiarygodne jak jest tam ceniony. W kwietniu 2018 poleciałem do Algieru i na własne oczy widziałem, że kibice JS Kabylie traktują go jak Alexa Fergusona kibice Manchesteru United. My uważamy, że Algieria to sami Arabowie, a nie prawda, Kabylowie, którzy zamieszkują górskie tereny sto kilometrów od Algieru, to Berberowie, mają duże animozje z Arabami. Kiedyś rozmawiałem z legendą JS Kabylie, Mouloudem Iboudem, powiedział mi coś takiego:
– Jakby przecięli naszemu trenerowi Stefanowi żyły, to kolor krwi byłby czerwony, od barw Polski,a żółty od barw JS Kabylie.
Żywotko poleciał tam w 1977 roku, miał zostać na dwa lata, ale został na czternaście, a utrzymać się czternaście lat w jednym afrykańskim klubie to coś wyjątkowego, tam trenerzy są zwalniani po cztery razy na sezon. Przez te czternaście lat wygrał siedem tytułów mistrza Algierii, robiąc z JS Kabylie najbardziej utytułowany klub w kraju, do tego trofea na kontynencie. Nikt nie przebije pana Stefana, który wciąż cieszy się dobrym zdrowiem, dziewiątego stycznia przyszłego roku skończy sto lat, wybieram się do niego niebawem, bo przyjeżdżają do niego specjalnie dziennikarze z algierskiej gazety “La Matin”.
W 1981, kiedy pan Stefan zdobył swój pierwszy tytuł klubowego mistrza Afryki z JSK, miał propozycję prowadzenia reprezentacji Algierii. Oni rok później debiutowali na mistrzostwach świata, mieli wejście smoka, na dzień dobry ograli RFN. Nie wyszli z grupy tylko dlatego, że Austriacy dogadali się z Niemcami w meczu do dziś nazywanym meczem hańby. Pan Stefan nie przejął wtedy kadry bo powiedział, że dla niego liczy się klub, nie chce wchodzić w układy, które panowały w federacji, tam dochodziło do różnych wewnętrznych gierek.
PRZECZYTAJ NASZ DUŻY WYWIAD Z PANEM STEFANEM
Z reprezentacjami afrykańskimi największą kartę zapisał Henryk Kasperczak.
Siedem razy prowadził reprezentacje na PNA, to wielka rzecz. Zaczął już w 1994 roku i zdobył wicemistrzostwo. To nazwisko też kojarzone przez wszystkich w Afryce, ale też pamiętam, że jak rozmawiałem w 2006 z Kolo Toure, to owszem, doskonale pamiętam Kasperczaka, ale nie wedział, że to Polak. Kasperczak jest tam traktowany jak Francuz, a francuska szkoła wciąż jest najchętniej wybierana przez afrykańskie federacje.
Największym piłkarskim łącznikiem między Polską i Afryką jest jednak Emmanuel Olisadebe. Nawet Kasperczaka mogą nie kojarzyć wszyscy, ale Olisadebe zna nad Wisłą każdy.
Rozmawiałem o Olisadebe z Okochą. Spytałem go co sądzi o tym, że Emsi gra dla biało-czerwonych.
– Emmanuel podjął bardzo dobrą decyzję. U nas jest prawie dwieście milionów ludzi, piłkarzy setki tysięcy, napastników tylu, że można przebierać. Niewielu wystąpi dla Nigerii. Z Polską mógł pojechać na mistrzostwa świata, to duża rzecz, nikt nie ma do niego pretensji.
Olisadebe zdaje mi się jednak postacią tajemniczą, zastanawiam się zawsze o co chodziło z jego ślubem z Beatą Smolińską.
Nie chciałbym wchodzić w prywatne sprawy zawodnika. Powiem tak: w 2005 poleciałem do Nigerii, a jednym z celów mojego wyjazdu było dotarcie do rodziców Emmanuela, co nie udało się żadnemu z polskich dziennikarzy. W Lagos rozpocząłem poszukiwania rodziny Olisadebe. Pomogli nigeryjscy dziennikarze, który zamieścili ogłoszenie w gazecie Sports Souvenir. Wtedy rozdzwonił się telefon. Udało się namierzyć rodziców Olisadebe. Ale on, wówczas czynny zawodowy gracz, miał straszne pretensje. Zadzwonił i powiedział:
– Zostaw moją rodzinę w spokoju. Po co się pchasz.
I wszystko spaliło na panewce.
To dosyć zamknięty człowiek, tak go wszyscy wspominają.
Nie przesadzałbym z “wszyscy”. Tak Emsi jest postrzegany, ale znam też osoby w Polsce, które mają z nim świetny kontakt.
Co dzisiaj robi Olisadebe?
Słyszy się różne rzeczy, nie będę się wypowiadał na ten temat.
Widziałem ostatnio listę życzeń Andrzeja Szarmacha, gdy prowadził w latach dziewięćdziesiątych Zagłębie Lubin. Na kartce, w rubryce “Napastnik” widniało “Nigeria bądź Mariusz Nosal z Odry Wodzisław”. Nawet nie chodziło o konkretnego Nigeryjczyka, tylko po prostu Nigeryjczyka, to jakoś tam pokazuje ówczesną wiarę w Polsce w afrykańskich piłkarzy, panował swoisty boom.
Spójrzmy ilu zawodników Czarnego Lądu występuje w Slavii Praga, jedynego klubu naszego regionu, który przebił się w zeszłym sezonie do ćwierćfinału europejskich rozgrywek. Na stoperze są Deli i Ngadjui, o których Bohumil Panik mówił mi, że mogliby grać w Premier League w każdym klubie z pozycji poniżej dziesiątego miejsca. Kto wyeliminował Lecha Poznań w zeszłym sezonie? Genk i ich najlepszy strzelec, Tanzańczyk Mbwana Samatta. Górnik pokonany przez Trenczyn z trzema dobrymi graczami z Afryki. Wspomniałeś lata dziewięćdziesiąte, czyli Olisadebe, Molongo, Ekwueme, Mapeza, potem był Kalu Uche, gracze sprowadzeni za niewielkie pieniądze, a którzy dawali Ekstraklasie wiele. Tam jest wielki potencjał, przez polską ligę lekceważony.
Przeszkadzał przepis, ściśle regulujący liczbę piłkarzy spoza Unii Europejskiej.
To na pewno, ale wydaje mi się, że to też słabość polskich klubów, które mają często znikomy skauting, nie monitorują tego, co się dzieje. Byłem parę lat temu w Ghanie w klubie Liberty Professionals. Oni w ciągu kilku lat wypuścili w świat takich graczy jak Gyan czy Asamoah, mieli szereg wychowanków w mocnych europejskich klubach. Działał tam prężnie pewien menadżer ze Szwecji i oni tam zaczynali swoje kariery. My nie tyle przegrywamy rywalizację, co jej nie podejmujemy.
Pokutuje pogląd, że piłkarze z Afryki często nie wytrzymują zderzenia z polską – nie bójmy się tego powiedzieć – kulturą picia. Yahaya jest jaskrawym symbolem.
Jaskrawy przykład, ale kurczę, wszystko zależy od charakteru. Nie przesadzałbym z szerszą tendencją. Byłem w Nigerii i widziałem jak wygląda czasem od podstaw transfer młodego piłkarza. Na jego wyjazd składa się cała rodzina. Oni są potem pod ścianą, nie mają wyjścia, wyjdą z siebie byle zarobić pieniądze, nie mogą dać plamy, bo zawiodą wszystkich.
Rodzina zrzuca się na bilet, a taki piłkarz ląduje ostatecznie w czwartej lidze w Piotrówce.
I co, i on może sobie pozwolić na to, żeby iść do knajpy pić piwo? Nie może. Musi ciężko pracować, walczyć o przebicie się, by zrobić taką karierę, jaką zrobił Prejuce Nakoulma, który zaczynał z nizin, z A-klasy, a trafił do reprezentacji Burkina Faso i Ligue 1.
Jak oceniasz projekt LZS Piotrkówka, gdzie swego czasu występowali prawie sami Afrykanie?
Był czas, gdy grali w III, IV lidze, teraz są na niższym szczeblu. Prezes Strychacz miał taki pomysł, tych chłopaków było kilkunastu, na pewno ciekawa inicjatywa, z drugiej strony to nie jest duża miejscowość, samemu prezesowi w dłuższej perspektywie ciężko to było ciągnąć. Byłem tam kilka lat temu, odwiedzałem zawodników w Strzelcach Opolskich. Mieli znośne warunki, zresztą, skoro teraz przyjechał tu Chinyama, to swoje pokazuje. Nie przyjechałby, gdyby nie miał warunków.
Rozmawiałeś ostatnio z Chinyamą?
Gdy wrócił do Polski. Miał wielkie plany, chciał się odbudować i wrócić do Ekstraklasy. Nie udało się.
Według waszej listy w Polsce gra aktualnie 131 zawodników z Afryki, większość właśnie w niższych ligach.
Monitoruje to Mateusz Mleczek, warto docenić jego pracę. Liczba graczy jest na podobnym poziomie, między 120-135, ale kilka lat temu to było dwudziestu z Ekstraklasy, teraz kilku. Na PNA nie jedzie żaden reprezentant Ekstraklasy.
Czy zaciąg francuskich zawodników afrykańskiego pochodzenia wypacza rozgrywki Pucharu Narodów Afryki?
Od tego nie da się uciec. Wrócę do rozmowy z Abelem Xavierem, który fajnie to spuentował.
– Na mundialu w Rosji z grupy nie wyszedł żaden afrykański zespół. Francja miała dziewięciu zawodników afrykańskiego pochodzenia w pierwszym składzie, a zdobyła mistrzostwo świata. Można? To jest kwestia organizacji wszystkiego, odpowiedniego przygotowania, podejścia, poukładania struktur.
Czy Jacek Magdziński był dużą postacią w angolskiej lidze?
Samo to, że tam grał, że wytrzymał w najwyższej klasie rozgrywkowej, świadczy na jego korzyść, bo to mocne rozgrywki. Angola jest bogata, mają potężne złoża ropy, piłka się rozwija. Myślę, że wiele zyskał, pamiętając jak na niskim poziomie grał w Polsce. Poza nim i Gaszyńskim na Czarnym Lądzie grał jeszcze tylko Robert Stachura, dzisiaj menadżer organizujący choćby obozy na Cyprze. Stachura grał w tunezyjskim Bizertin.
Polecałbyś afrykański kierunek polskim piłkarzom?
Ciekawym kierunkiem byłaby liga RPA, silna finansowo, mocna, ale czy polecałbym? Powiem z przekąsem o Algierii. Byłem na stadionie rok temu na ligowym klasyku JS Kabylie – Mouloudia Alger, chyba nigdy nie widziałem tak fanatycznego podejścia. Tam nie ma przelewek. Kilka lat temu, po jednej z porażek u siebie, kibice JSK zaczęli rzucać kamieniami na boisko. Jeden z napastników JSK, Kameruńczyk Albert Ebosse, dostał kamieniem w głowę i zmarł. Tam jest taka presja, kibice są tak fanatycznie nastawieni, że dla niektórych zobaczyć to chociaż z trybun mogłoby stanowić szkołę, bo widzimy czasem jak ktoś w polskiej lidze odstawia pańszczyznę. Finansowo wiele lig Afryki stoi na dobrym poziomie.
Jak wielkim ciosem dla Afryki był przegrany przez Ghanę ćwierćfinał mundialu w 2010 roku?
Istnieje afrykańska solidarność, nie ma takiej zawiści, jak zostanie jeden na placu boju kibicuje mu cały kontynent, a przynajmniej w przypadku tamtej Ghany cała czarna Afryka. Wiadomo, że było wielkie rozczarowanie, ale żyje się dalej i tyle.
Jak radzi sobie na prezydenckim stołku George Weah?
Akurat na polskich boiskach biegał jego syn, Tim, choć w barwach USA. Nie był niestety skory do rozmów. Weah to w Liberii wielka postać, ale nie jest mu łatwo, to kraj wielu problemów, który nękany był wieloletnią wojną. Weah rządzi krótko, ma pozycję, ale i silną opozycję.
Czytałem ostatnio, że w jego gabinecie znaleziono dwa czarne śmiertelnie jadowite węże.
Tego akurat nie słyszałem, ale jakoś mnie to nie dziwi, specyfika afrykańskiej polityki.
Jak jest natomiast z afrykańskimi szamanami? Piłkarze naprawdę w to wierzą.
Pamiętam Puchar Narodów Afryki w 2008, w Gwinei asystentem był Polak, Krzysztof Zięcik, wychowanek Pogoni Szczecin, były piłkarz GKS Jastrzębie. Tłumaczył mi to tak:
– Słuchaj, u nas w kadrze mamy miejscowego szamana. Ten “marabu” jakby mógł, to by siedział nawet na ławce rezerwowych. Pytam kiedyś za co on odpowiada. Powiedzieli, że to mechanik, który dba o to, żeby osłabić rywala, ale i żeby rywal nie osłabił nas.
Inna sytuacja. Puchar Narodów Afryki w 2000 roku, mecz Senegalu z Nigerią. Senegalowi nie mógł wbić bramki w tym turnieju nikt. W pewnym momencie, przy stanie 0:0, na boisko wbiegł nigeryjski działacz Kashimawo Laloko. Poleciał pod pole karne Senegalczyków i wyciągnął z murawy zakopany tam przedmiot. To był fetysz, który miał ich wzmacniać, odpowiadać za to, żeby rywale nie trafili. Całość rejestrowała telewizja. Po wykopaniu fetysza Nigeryjczycy strzelili dwa gole i przeszli dalej.
Trzeba jednak powiedzieć, że piłkarze z Afryki są bardzo wierzący. Zawsze przed meczem odbywa się modlitwa. Czasem, jak w przypadku Nigerii, z jednej strony modlą się chrześcijanie, z drugiej muzułmanie, bo północ Nigerii jest muzułmańska. I jakoś nie przeszkadza im to modlić się razem. Są takie osoby jak Taribo West, który który kiedyś był gwiazdą Superorłów, występował też w Interze. West już w Mediolanie założył swój kościół, dzisiaj jest pastorem. Rozmawiałem z nim przy okazji zeszłorocznego meczu Polska – Nigeria. Mówił, że religia odgrywa wielką rolę w życiu Afrykanów, ale nawet jeśli jest to chrześcijaństwo czy muzułmanizm, to troszkę bierze z tych miejscowych obrzędów. Dlatego są ci marabu, są jujumen, witchcraft. Ale to też tłumaczył mi trener Kasperczak:
– U nas też jeden piłkarz wskakuje na boisko zawsze lewą nogą, a inny zakłada skarpetę na opak. Przesąd, kwestia mentalnego podejścia.
Jak patrzę na tegoroczny Puchar Narodów Afryki, fascynują mnie debiutanci.
Zawsze ciekawi zobaczyć coś nowego, ale wątpię, by Mauretania, Madagaskar i Burundi mogły wiele zdziałać. Hierarchia afrykańskiej piłki jest raczej ustalona.
Co sądzisz o przenosinach turnieju na lato? Zimą było ciężko wyciągnąć gwiazdy, tym razem zagrają wszyscy najlepsi, z Salahem i Mane na czele.
To korzyść, z drugiej strony, turniej poszerzony do dwudziestu czterech drużyn wyeliminował niespodzianki z eliminacji, a wcześniej potrafił nie dostać się na przykład Egipt czy Nigeria. Teraz jadą wszyscy.
Kogo stawiasz za faworyta do tytułu?
Egipt, gdzie odbędzie się turniej, który ma Salaha, a także najrówniejszy kadrowo Senegal. Ale tak naprawdę jest grupa może dziesięciu reprezentacji, które mogą sięgnąć po mistrzostwo. To jest piękno tego turnieju.
Który nie jest w Polsce transmitowany.
Niestety. Eurosport ma prawa, ale brytyjski, nie ten na naszą cześć kontynentu. Szkoda, przez kilkanaście lat myślę, że jakoś PNA wpisał się w kalendarz również polskiego kibica, może nie każdego, ale jednak zauważalną liczbę. To jednak inny futbol niż europejski, coś choćby z tego punktu widzenia ciekawego, barwnego.
Ty zawsze powtarzasz, że nie jesteś tylko fanem afrykańskiej piłki, ale Afryki w ogóle. Co cię tam najbardziej fascynuje?
Ludzie. Byłem tam kilkanaście razy. Zawsze przekonywałem się, że człowiek w Afryce może liczyć na innych. Nigdy nie jest zostawiony sam sobie, zawsze spotyka się nawet nie z gościnnością i serdecznością, a z tym, że ludzie chcą mu nieba uchylić, byle tylko czuł się tu jak najlepiej. Pamiętam wizytę w Nigerii, 2005 rok. Musiałem jechać z Abudży do Lagos autokarem kilkanaście godzin. Przed wyjazdem obowiązkowa modlitwa prowadzona przez pilota. A potem ten pilot powiedział, żebyśmy odwrócili się do swojego współpasażera – moim współpasażerem była starsza pani, pracowniczka jednego z ministerstw nigeryjskiego rządu – i powiedzieć:
– You are not alone.
Tak zrobiliśmy. Powiedziałem jej to ja, a ona mi. Niejeden raz się przekonałem, że w Afryce to nie są puste słowa. Tam nigdy nie jest się samemu.
Rozmawiał Leszek Milewski
Napisz do autora, odpisuję na wszystkie pytania, także “o czym wilk wyje w księżycową noc”