Iga Świątek początkowo nie mogła zaliczyć do udanych tego wtorku. W turnieju w Birmingham łatwo ograła ją bowiem Jelena Ostapenko, która dała sobie odebrać zaledwie dwa gemy. Wieczorem wszystko się jednak zmieniło, bo już wiadomo (choć na stronie Wimbledonu informacja pojawi się dopiero jutro), że przyznano jej dziką kartę do głównej drabinki największego tenisowego turnieju świata.
Z perspektywy Igi to fantastyczna wiadomość. Nie będzie bowiem musiała przechodzić przez męczące kwalifikacje, gdzie w każdym z trzech spotkań trafiłaby zapewne na trudną rywalkę. Nie czarujmy się bowiem – awans do turnieju wielkoszlemowego zawsze okupiony jest ogromnym wysiłkiem. Tak dużym, że wielu twierdzi, że to „najtrudniejszy turniej świata”. Bo poziom jest tam wyrównany, każdy może wygrać z każdym i właściwie nie ma faworytów do awansu. A potem – jak już się uda przebrnąć przez trzy mecze – trzeba jeszcze odnaleźć w sobie siły na rundy turnieju głównego. I z każdą kolejną jest trudniej.
– Ta dzika karta pozwoli uniknąć Idze choćby tego, co miało miejsce teraz w Birmingham. Tam zagrała trudne mecze w kwalifikacjach, wygrała spotkanie o wejście do turnieju głównego, które trwało prawie 2,5 godziny i broniła w nim trzech piłek meczowych. I po tych kwalifikacjach była już po prostu wypompowana jak dętka. Wyszła dzień później na Ostapenko i stało się to co się stało. To mnie specjalnie nie dziwi – mówi Adam Romer, redaktor naczelny portalu „Tenisklub”, który na Twitterze poinformował o przyznaniu Świątek dzikiej karty.
O tym, że Iga dostanie się do głównego turnieju Wimbledonu bezpośrednio, mówiło się już tak naprawdę od zeszłego roku. Bo wygrała wtedy rywalizację w tym samym miejscu, ale wśród juniorek. To jednak nie jest zasada i trudno byłoby oczekiwać, by dziką kartę przyznano jej, gdyby zajmowała na przykład 582. miejsce w rankingu i nie potrafiła przebrnąć drugiej rundy małych turniejów rangi ITF. To tak nie działa. Iga musiała jeszcze udowodnić wszystkim, że na tę nagrodę zasługuje. I, jak mówi Adam Romer, zrobiła to.
– Traktowałbym to przyznanie jej dzikiej karty jako potwierdzenie jej pozycji. Bo to, że ktoś zostaje juniorskim mistrzem wielkoszlemowym, jeszcze nie znaczy, że zrobi karierę w dorosłym tenisie. Natomiast to, co zdarzyło się przez ostatnie 12 miesięcy, od zwycięstwa w juniorskim Wimbledonie, pokazuje tylko, że Iga idzie w dobrym kierunku. […] Dziś możemy liczyć na to, że na dłużej zaistnieje w czołówce. Jeśli popatrzy się na inne młode dziewczyny, to przez ostatni rok bardzo duży postęp zrobiła właśnie Iga i może Dajana Jastremska. Dalej się już zastanawiam, bo na przykład Anisimova od dłuższego czasu grała na takim poziomie, ale dostawała też dużo dzikich kart. Niemniej ostatnie miesiące pokazały, że Świątek dobiła do czołówki.
Oczywiście, dzika karta nie chroni przed złym losowaniem. Może się okazać, że Iga w pierwszej rundzie trafi na Naomi Osakę, Ash Barty czy Simonę Halep, która tak bezlitośnie ograła ją na Roland Garros. Ale przynajmniej będzie wypoczęta i będziemy mogli liczyć na to, że nie powtórzy się historia z meczu z Ostapenko. Choć na pewno nie będzie jej łatwo. – Moja teoria jest taka, że mimo wszystko z mocnymi rywalkami będzie jej się grało trudniej. Bo przy swoim głębokim uchwycie ma mniej czasu na dobre ustawienie się do piłki, szczególnie na trawie. Na ziemi jest jej łatwiej, ale na trawie piłka się wręcz nie odbija, a ślizga. I ona przy tym uchwycie, którym gra, może mieć trudniej nadążyć – mówi Romer.
Z drugiej strony jednak – już w zeszłym roku, choć wśród juniorek, Iga pokazała, że na trawie grać potrafi. Więc czemu nie miałaby tego zrobić w rywalizacji seniorskiej? Trzymamy kciuki, by organizatorom Wimbledonu pokazała, że przyznanie jej dzikiej karty było znakomitą decyzją.
Fot. Newspix