3:2 z Belgią na inaugurację Euro U-21 to w wykonaniu naszej reprezentacji więcej niż mogliśmy zakładać. Tak naprawdę jeśli mieliśmy w ogóle myśleć o wyjściu z tej arcytrudnej grupy, to musieliśmy dziś wygrać, bo Włochy i Hiszpania zawieszą poprzeczkę jeszcze wyżej.
Aby jednak nie popaść w przesadny optymizm, dla odmiany wskażemy, co nas w spotkaniu z Belgami zaniepokoiło w kontekście dalszej rywalizacji biało-czerwonych na tym turnieju.
Po pierwsze – współpraca stoperów.
Indywidualnie Krystian Bielik i Mateusz Wieteska mogli się podobać, ale w kluczowych sytuacjach brakowało między nimi nici porozumienia jako duetu. Oba stracone gole padały wtedy, gdy nasi środkowi obrońcy mieli między sobą jednego zawodnika. W drugim przypadku chodziło o rzut rożny, krycie strefowe, sytuacja trochę łatwiejsza do usprawiedliwienia, ale fakt pozostaje faktem. Tutaj z kryciem bardziej spóźnił się Bielik, z kolei na 0:1 mocniej nie popisał się Wieteska, którego Leya Iseka łatwo zgubił i mógł spokojnie strzelać. A już takie błędy, jak ten Bielika z 83. minuty, nie mają prawa się zdarzać. Wyłącznie na własne życzenie zafundowaliśmy sobie nerwówkę w końcówce.
Po drugie – momenty tłamszenia.
Gol Szymona Żurkowskiego miał kolosalne znaczenie nie tylko dlatego, że odrobiliśmy straty. Chyba jeszcze ważniejsze było to, że biało-czerwoni na powrót uwierzyli wtedy, iż mogą tu dziś coś ugrać. Bramka padła bowiem zupełnie niespodziewanie, w najgorszym fragmencie meczu w wykonaniu Polaków, gdy powoli zaczynało się odnosić wrażenie, że zupełnie przestają ogarniać przebieg boiskowych wydarzeń. Belgowie po sennym początku dość szybko zaczęli nas tłamsić. Nim straciliśmy gola, zostaliśmy uratowani przez słupek, a później “Czerwone Diabły” zmarnowały jeszcze dwie bardzo dobre sytuacje. Gdyby Schrijvers po nawinięciu Bielika zrobił swoje, pewnie pisalibyśmy teraz w zupełnie innych nastrojach.
Po trzecie – za mało agresji w środku pola.
Nie tylko przez ten feralny kwadrans Belgowie regularnie łatwo omijali podaniami naszą drugą linię. Całej trójce operującej w środkowej strefie (Dziczek, Jagiełło, Żurkowski) czasami brakowało szybszej reakcji i szybszego doskoku po takich zagraniach. Być może wynikało to z 30-stopniowego upału i tego, że ogólnie trzeba było się nabiegać, ale chwilami to niepokoiło. Tyle dobrze, że później belgijscy zawodnicy niespecjalnie potrafili zrobić z tego użytek. Po golu Żurkowskiego druga strona miała – pomijając prezent od nas – jedną dobrą sytuację, zresztą mocno przypadkową.
Po czwarte – za dużo zmarnowanych kontrataków.
Konterka prawdopodobnie do końca świata będzie polskim znakiem firmowym i w sumie nie ma w tym nic zdrożnego, zwłaszcza jeśli potrafi się z tego wyciskać maksa. Z Belgią mimo wszystko jednak nie wyciskaliśmy. Zbyt często bardzo groźnie zapowiadające się kontry biało-czerwonych kończyły się bez żadnego zagrożenia pod bramką Jackersa. A to stracił Kownacki, a to Michalak wrzucił prosto do rąk bramkarza, a to Szymański przeciągnął dośrodkowanie lub bez sensu zwalniał, co nie kończyło się nawet utrzymaniem piłki. Z Włochami i Hiszpanią musimy być jeszcze efektywniejsi w takich akcjach.
I pewnie coś by się jeszcze znalazło, ale po prostu warto pamiętać, że plusy nie mogą przysłonić minusów. Nawet jeśli tych pierwszych jest zaskakująco dużo.
Fot. FotoPyk