Reklama

Wymęczyliśmy awans. Piłkarze ręczni pojadą na mistrzostwa Europy

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

16 czerwca 2019, 20:30 • 4 min czytania 0 komentarzy

Nie możemy się oprzeć wrażeniu, że naszego reprezentacyjnego szczypiorniaka, da się w ostatnich latać porównać do Ikara. Mieliśmy wspaniałe lata, ale podlecieliśmy zbyt blisko słońca. I nagle wszystko pieprznęło, bo nie potrafiliśmy wykorzystać sukcesów. Dziś mogliśmy runąć do oceanu i zatonąć, ale – na szczęście – udało nam się wygrać z Izraelem. Więc jakoś dolecieliśmy, na mocno podniszczonych skrzydłach, do bezpiecznego lądu. Teraz możemy pospacerować dla relaksu, w oczekiwaniu na mistrzostwa Europy.

Wymęczyliśmy awans. Piłkarze ręczni pojadą na mistrzostwa Europy

Bo awans już jest. To najważniejsze, to też największy pozytyw dzisiejszego spotkania. Bo wiele było po drodze złych rzeczy. Porażka z Izraelem na wyjeździe, dwie przegrane z Niemcami (okej, to akurat było wkalkulowane w tabelę, narzekać mogliśmy jedynie na styl, jaki prezentowaliśmy) i kompromitujący nas remis z Kosowem, wywalczony w ostatnich sekundach. Tym samym Kosowem, które w kadrze miało całych dwóch zawodowców. To tak jakby nasi skoczkowie narciarscy nie potrafili pokonać w drużynowej rywalizacji Kazachów. Ale zostawmy już to, po prostu zagraliśmy wtedy cholernie źle. I tyle.

Ale ten remis sprawił, że wygrana w dzisiejszym meczu – nieważne jakich rozmiarów – dawała nam awans na mistrzostwa Europy. A drżeliśmy o to, bo jak przed eliminacjami nie potrafiliśmy wyobrazić sobie braku naszej kadry na Euro, tak polscy szczypiorniści zrobili w poprzednich spotkaniach niemal wszystko, by przekonać nas, że to możliwe. Do tego doszła jeszcze zmiana selekcjonera, już w trakcie trwania eliminacji. Generalnie sytuacja nie rysowała się w jasnych barwach. Łagodnie rzecz ujmując.

Izrael o tym wiedział. Jego szczypiorniści doskonale zdawali sobie sprawę, że dziś w Płocku będziemy do ogrania. I przez dużą część pierwszej połowy to goście wyglądali lepiej. Ich gra była bardziej składna, przeprowadzali sensowne ataki, nieźle prezentowali się też w defensywie. My? Wyglądaliśmy, jakby ktoś wszedł do pierwszej z brzegu siłowni i zapytał „Hej, kto chce zagrać mecz w kadrze Polski?”, po czym zabrał wszystkich chętnych i z miejsca wypchnął ich na parkiet. Jedynie na bramkarzy nie mogliśmy narzekać. Zresztą Adam Morawski został zawodnikiem spotkania. I to była cholernie zasłużona nagroda.

Reklama

Do przerwy było 10:11. Przegrywaliśmy u siebie z Izraelem. Zresztą kilka minut wcześniej traciliśmy nawet trzy bramki. Bo wszystko ładowaliśmy albo w bramkarza, albo w poprzeczkę (w skrajnych przypadkach również kilka metrów nad nią, serio), łącznie z rzutami karnymi. Akcją-symbolem stała się kontra Polaków, gdy w doskonałej sytuacji Arkadiusz Moryto rzucił nad poprzeczką. Naprawdę, tak koncertowo spieprzyć akcję to niebywała sztuka. Żeby było zabawniej, Moryto był dziś jednym z naszych najlepszych zawodników, w drugiej połowie swoimi bramkami ratował nam tyłek. Inną akcję zapamiętaliśmy dobrze dlatego, że… jej nie widzieliśmy. Realizator bowiem tak przyzwyczaił się do zmarnowanych przez Polaków sytuacji, że gdy była dobitka, to po prostu tego nie ogarnął i przełączył obraz na widok z innej kamery, a nasi zawodnicy zdobyli w tym czasie gola. Widzieliśmy jednak, jak grają nasi reprezentanci, więc specjalnie go nie winimy. Obraz gry zmienił się nieco dopiero w drugiej połowie.

I właśnie, druga połowa. Dziesięć minut zajęło w niej Polakom wyjście na prowadzenie. Łącznie: czterdzieści w całym meczu. Wtedy udało się zagrać coś sensownego w defensywie i nagle okazało się, że Izrael to nie drużyna z topu. Kto by pomyślał, prawda? Sęk w tym, że na dwie dobre akcje Polaków – czy to z przodu, czy też z tyłu – przypadała co najmniej jedna absolutnie popsuta. Nie pomagali też sędziowie, którzy sygnalizację gry pasywnej przeciągali dziś do granic i kilka razy mieliśmy do nich o to spore pretensje. Ale nie mamy zamiaru sugerować, że graliśmy słabo przez arbitrów – nie, to po prostu nasz aktualny poziom. I tyle.

Wygraliśmy, bo… właściwie to trudno nam powiedzieć czemu. Ani przez moment nie graliśmy przesadnie lepiej. Jasne, w końcówce byliśmy skuteczniejsi. Z tyłu dobrze bronił Morawski, potem zastępujący go Kornecki też dał radę w dwóch kluczowych sytuacjach. Z przodu swoje rzucili Paweł Podsiadło i Przemek Krajewski. Z kolei rywale nieco spuścili z tonu i popełnili kilka prostych błędów, nie wytrzymując presji, a nam pozwalając trafić do ich pustej bramki.

Co zostało do napisania? Chyba tylko: gratulujemy, panowie. Serio. Awans to zawsze powód do tego, by te gratulacje złożyć. Ale pragniemy przy okazji napisać jeszcze jedno: jeśli na mistrzostwach zagracie tak, jak w tych eliminacjach, to nic z tego nie będzie.

Polska 26:23 Izrael

Fot. Newspix 

Reklama

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...