Gdy odchodził z Ruchu Chorzów na inny kontynent, nie mógł zakładać, że wykręci sto meczów w J1-League i stanie się zagranicznym rekordzistą klubu pod względem liczby rozegranych spotkań w najwyższej lidze. Zwłaszcza, że gdy przychodził do Jubilo Iwata, klub bujał się jeszcze po zapleczu. Udało się awansować do elity po pierwszym sezonie i… ta fajna historia trwa do dziś. Już 4,5 roku.
To nie był oczywisty transfer, bo przez lata rynek japoński był dla polskich zawodników zamknięty. Mogliśmy wspominać tylko epizody Piotra Świerczewskiego czy Tomasza Frankowskiego, który trafił w Japonii pod skrzydła samego Arsene’a Wengera. Dla każdego z nich był to jednak krótki epizod, a Kamiński stał się w Japonii topowym bramkarzem ligi i jednym z najbardziej cenionych obcokrajowców. Zadomowił się. Dopasował się do kultury, która jest dla nas egzotyczna, dziwna, niezrozumiała. Stał się wręcz ambasadorem naszego kraju.
W Japonii ciężko usłyszeć o Kamińskim złe słowo, a na Yamaha Stadium powiewają w każdym meczu polskie flagi przyniesione przez japońskich kibiców, ubranych zresztą licznie w koszulki bramkarskie z numerem 21. Codziennie mierzy się z fanatyzmem japońskich kibiców, którzy po każdym treningu ustawiają się w długiej kolejce po autografy. Jest ceniony nie tylko za bronienie, ale i za to, jakim szacunkiem obdarza Japonię. Zresztą fakt, że zaliczył już kilka meczów z kapitańską opaską, ma swoją wymowę.
Ale przede wszystkim rozwinął się piłkarsko i jeśli miałby wracać dziś do Europy, to raczej nie do średniaka polskiej Ekstraklasy, a prawdopodobnie którejś z zachodniej lig. Dzieli szatnię z Shunsuke Nakamurą, grał przeciwko Kazu Miurze, legendzie japońskiej piłki z pięćdziesiątką na karku, ale i przeciwko gwiazdom europejskiej piłki – Torresowi (któremu wybronił sam na sam), Podolskiemu czy Inieście (ten jednak już go pokonał). Szczyt formy zaliczył w 2017 roku, gdy został nominowany do nagrody bramkarza sezonu i odebrał statuetkę za najlepszą interwencję rozgrywek. Poprzedni sezon był już gorszy – nie tylko dla Kamińskiego, ale i całego klubu – który uratował się przed degradacją dopiero w barażu.
W tym znów nie wszystko idzie po myśli Polaka – póki co Jubilo wciąż znajduje się w strefie spadkowej, ale tabela jest płaska, więc w kilka meczów można zaliczyć skok w bezpieczne miejsce.
To możliwe o tyle, że polski bramkarz notuje takie interwencje, jak ta z końcówki setnego meczu w J1-League z Gambą Osaką.
Wybroniona końcówka 💪🏻👊🏻 pic.twitter.com/UFQEzhRVCK
— Natalia Grębowicz-Kamińska (@NataG_Kaminska) June 15, 2019
I takie, jak w poprzednich miesiącach.
Co tu dużo mówić – świetna historia, zarówno pod względem życiowym, jak i piłkarskim. Życzymy podobnej każdemu ligowcowi i czas pokaże, czy jej puentą nie będzie ciekawy transfer do Europy. Transfer, który nie musiałby się wydarzyć, gdyby Kamiński został w Ruchu Chorzów. A jeśli nie, zawsze w bagażu zostanie duży worek anegdoty i przeżyć, o których można opowiadać i opowiadać.
PRZECZYTAJ REPORTAŻ O WIZYCIE WESZŁO W JUBILO IWATA
***
Krzysztof Kamiński wraz ze swoją małżonką, Natalią, byli gośćmi japońskiego poranka w WeszłoFM.