Szast, prast, ani się obejrzeliśmy, a Real Madryt wydał już ponad ćwierć miliarda euro na letnie wzmocnienia, w zmiennych zapisując kolejnych kilkadziesiąt milionów. Chelsea może wpaść dodatkowych 30 melonów za Hazarda, Lyonowi – 5 za Mendy’ego. Póki co jednak “Królewscy” do spółki z Borussią Dortmund (prawie 100 milionów po stronie wydatków) niemal w pojedynkę rozkręcili karuzelę transferową. Niemal, bo parę ciekawych ruchów już można wyłuskać, stąd nasze pierwsze większe podsumowanie tego, co działo się na rynku transferowym.
Jednocześnie nie mamy wątpliwości, że kolejne podsumy będą dużo obszerniejsze – odejście Griezmanna do Barcelony potwierdzają już nawet najwięksi ważniacy w gabinetach na Metropolitano, umizgi Lukaku do Antonio Conte mogą się zmaterializować lada dzień, Manchester United czeka tego lata wielka przebudowa pod okiem Ole Gunnara Solskjaera. Na rynku wciąż jest sporo nazwisk, które w pilnie strzeżonych plikach .doc na laptopach menedżerów są obecne już od długich miesięcy. W zasadzie nie ma w Europie klubu, z którym krajowa prasa nie połączyłaby już co najmniej kilkunastu nowych nazwisk.
W zestawieniu pomijamy transfery potwierdzone oficjalnie z dużym wyprzedzeniem, a więc takie jak Frenkie de Jong do Barcelony, Benjamin Pavard i Lucas Hernandez do Bayernu oraz wykupy po wypożyczeniach, jak miało to miejsce w przypadku Francka Kessiego, Paco Alcacera, Raula Jimeneza i kilku innych.
EDEN HAZARD (CHELSEA -> REAL MADRYT, 100 MLN EURO)
LUKA JOVIĆ (EINTRACHT FRANKFURT -> REAL MADRYT, 60 MLN EURO)
FERLAND MENDY (OLYMPIQUE LYON -> REAL MADRYT, 48 MLN EURO)
+ wcześniej potwierdzone:
EDER MILITAO (FC PORTO -> REAL MADRYT, 50 MLN EURO)
RODRYGO (SANTOS -> REAL MADRYT, 45 MLN EURO
Twórców serialu „Gra o Tron” charakteryzowała od początku do końca gigantomania. Gdy więc na przykład znaleźli na Islandii przepiękny wodospad Skógafoss, idealnie pasujący do sceny ze smokami Jona I Danaerys z pierwszego odcinka ósmego sezonu, postanowili i tak dzięki CGI go bardzo mocno rozbudować.
Real w trwającym okienku charakteryzuje nie mniejsza gigantomania. Już przebił najdroższy okres transferowy w swoich dziejach, a więc ten, w którym do klubu za ćwierć miliarda euro przyszli Cristiano Ronaldo, Kaka i Karim Benzema. I można znaleźć wiele analogii, bo przecież znów ściągany jest wyróżniający się, choć wymagający jeszcze nieco szlifów, zawodnik Lyonu. Raz jeszcze pojawia się też absolutna gwiazda Premier League, piłkarz z niesamowitym głodem wygrywania, taki zdolny ugrać dla swojej drużyny w pojedynkę kilka (-naście? -dziesiąt?) dodatkowych punktów w trakcie sezonu.
Nic w tym jednak dziwnego. Real ma za sobą sezon bez żadnego znaczącego trofeum. Sezon zakończony na 1/8 finału Ligi Mistrzów, w lidze przegrany z Barceloną różnicą 19 punktów. W lidze mniej porażek poniosło Getafe, poniósł Athletic Bilbao czy Valencia, o Barcelonie (cztery razy mniej przegranych meczów) czy Atletico (dwa razy mniej) nawet nie wspominając.
Sprzedaż większości to w większym lub mniejszym stopniu majstersztyki pionów sportowych ich byłych klubów. To znaczy – nie twierdzimy, że te transfery się Realowi nie spłacą, a że sprzedający po prostu wyczuli, że Królewscy chcą wydać wiele i wyciągnęli każdego eurocenta, jakiego tylko mogli.
Eryk Delinger z Le Ballon Mag twierdził na przykład na naszych łamach, że Ferland Mendy to zawodnik z dużymi perspektywami, ale mający jeszcze sporo do poprawy, szczególnie w kwestii regularności w grze do przodu. Na pewno liczb jak Marcelo w najlepszym okresie nie ma się co po nim na dzień dobry spodziewać.
Militao? Od razu nasuwają się skojarzenia z innym urodzonym w Brazylii stoperem, który za bardzo duże pieniądze zamieniał FC Porto na Real, a więc z Pepe. Reprezentant Portugalii koniec końców wyrósł na niezbędnego w zespole Królewskich, ale zajęło to sporo czasu. Szlifowanie Militao może również nieco potrwać, Porto zaś może 50 milionami dysponować już dziś, ściągając kolejne tabuny zdolnych piłkarzy z Ameryki Południowej, gdzie klub współpracuje z setkami skautów.
Jović to w ogóle historia jednego z najlepszych – jak się okazuje – zapisów w umowie wypożyczenia ostatnich lat. Eintracht biorąc Serba z Benfiki, gdzie nie bardzo umiał się przebić, zagwarantował sobie możliwość wykupu za siedem milionów euro. Sumę w okolicach tej, za jaką Benfica kupiła go z Apollonu Limassol. Niemcy skwapliwie skorzystali z klauzuli, po czym sprzedali Jovicia po pierwszym naprawdę znakomitym sezonie w jego karierze prawie dziewięć razy drożej.
Rodrygo z kolei to największa z niewiadomych, bowiem w przypadku piłkarzy z Brazylii na dwoje babka wróżyła. Tym bardziej, że w Realu raz już się na niesamowicie utalentowanym skrzydłowym z Santosu przejechali – Robinho nigdy nie dorósł do oczekiwanego statusu, skończył sprzedany do Manchesteru City, później długo rozmieniał swoją karierę na drobne, by ostatnio odnaleźć się w wicemistrzowskim Istanbul Basaksehir.
Jedynym pewniakiem jest więc Eden Hazard. Bo wiadomo już dziś, że katastrofa musiałaby się stać, by Belg nie wygrał Realowi kilku meczów tak, jak robił to w Chelsea. Tam w wielu akcjach bramkowych partnerzy odegrali marginalne role, często musieli tylko dobrze dostawić nogę, a Hazard załatwiał wszystko za nich, dlaczego więc w Hiszpanii miałoby być inaczej?
NICO SCHULZ (HOFFENHEIM -> BORUSSIA DORTMUND, 25,5 MLN EURO)
THORGAN HAZARD (BORUSSIA M’GLADBACH -> BORUSSIA DORTMUND, 25,5 MLN EURO)
JULIAN BRANDT (BAYER LEVERKUSEN -> BORUSSIA DORTMUND, 25 MLN EURO)
– Dzień dobry.
– Tak, kupuję.
– Do widzenia.
Patrząc na to, jak szybko Borussia Dortmund uwinęła się z przyklepaniem podpisów trzech gwiazd bundesligowych ekip, które biły się w poprzednim sezonie o miejsca w pucharach, nie sposób nie odnieść wrażenia, że tak właśnie wyglądało dobijanie targu.
Oczywiście, Bayern wzmocnił defensywę dwoma mistrzami świata, ogłaszając transfery obu znacznie wcześniej. Ale jeśli chodzi o graczy do ataku, BVB zgarnęło większość najbardziej łakomych kąsków z niemieckiego stołu. Dość powiedzieć, że w klasyfikacji kanadyjskiej Thorgan Hazard zajął 13. (10 goli + 11 asyst), a Julian Brandt 14. miejsce (7 goli + 14 asyst). Dorzućcie do tego 2. w tym rankingu Sancho, 3. Reusa, 16. Alcacera i wychodzi, że Dortmund ma w tym momencie 5 spośród 20 najlepszych ofensywnych piłkarzy ligi. Dla porównania – Bayern ma trzech, Leverkusen trzech, Lipsk dwóch.
A do tego dochodzi podstawowy lewy obrońca/lewy wahadłowy reprezentacji Niemiec, który od wrześniowego debiutu w kadrze opuścił tylko jeden mecz, dając prawdziwe show przeciwko Holandii w eliminacjach Euro 2020, kończąc wygrane 3:2 spotkanie na Johan Cruijff ArenA z golem i asystą.
PABLO FORNALS (VILLARREAL -> WEST HAM, 28 MLN EURO)
Patrząc wyłącznie na statystyki z poprzedniego sezonu można byłoby stwierdzić, że West Ham ładnie napalił forsą w piecu. Ofensywny pomocnik, który w 35 meczach ma bezpośredni udział przy pięciu bramkach? Za prawie trzydzieści milionów euro? Za taką forsę naprawdę nie można mieć ofensywnego pomocnika mieszczącego się przynajmniej w top 90 klasyfikacji kanadyjskiej LaLiga (Fornals zajmuje 94. miejsce)?
To jednak nie jest cała historia. Zdecydowanie lepszy sezon niż ten ostatni – liczbowo i drużynowo – Fornals zakończył rok temu, gdy Villarreal miał jeszcze w składzie Samu Castillejo czy Rodrigo.
Ten ruch omawiał w swoim vlogu jeden z najbardziej cenionych hiszpańskich dziennikarzy Guillem Balague, przekonując, że liczby Fornalsa nie wynikają z jego słabej gry, tylko ze słabości całego Villarrealu. „Doskonałe wzmocnienie. Zawodnik w typie pomocnika FC Barcelona, geniusz podań, prowadzi piłkę z zauważalną jakością” – opisał zawodnika na swoim Twitterze.
Jako jedyną zauważalną wagę pomocnika, Balague podał braki w koncentracji, gdy ten operuje bez piłki. Nie jest to jednak jego zdaniem nic, czego nie da się przy odpowiednim podejściu naprostować.
WESLEY (CLUB BRUGGE -> ASTON VILLA, 25 MLN EURO)
Zdecydowanie więcej znaków zapytania pojawia się przy nazwisku Wesleya.
Aston Villa lubi płacić dużo. Ostatnio okazało się na przykład, że Ross McCormack, który dla The Villans nie rozegrał choćby jednego spotkania od ponad 600 dni, po awansie klubu do Premier League zarabia około 70 tysięcy funtów.
Wesleya ściągają za równowartość 321 tygodniówek McCormacka, robiąc z Brazylijczyka rekordowe wzmocnienie w całej historii klubu. Napastnik wysokiej klasy po powrocie Tammy’ego Abrahama do Chelsea oczywiście był potrzebny, ale czy piłkarz, który od trzech lat gra w lidze belgijskiej i w swoim najlepszym sezonie (ten ostatni) zdobył 13 goli w 38 meczach to strzał w dziesiątkę, a ogółem strzelił 32 bramki w 107 spotkaniach?
Powiedzieć, że mamy wątpliwości, to jak stwierdzić, że „Czarnobyl” to całkiem popularny serial. No, spore niedopowiedzenie.
Cenę oczywiście podbiła konkurencja, bo Wesleya chciały u siebie i Newcastle United, i Bayer Leverkusen, i Lazio. Na razie kibice The Villans mogą się cieszyć, że będąc beniaminkiem pokonali w walce o podpis zawodnika kluby o ugruntowanej pozycji w najwyższej lidze, w tym jednego uczestnika Ligi Mistrzów. Pytanie, czy będzie sobie czego gratulować, gdy Wesley będzie musiał dostarczyć boiskowych powodów do satysfakcji.
MOUSSA DIABY (PSG -> BAYER LEVERKUSEN, 15 MLN EURO)
KAREM DEMIRBAY (HOFFENHEIM -> BAYER LEVERKUSEN, 32 MLN EURO)
Wydaje się, że nawet jeśli paryżanie będą mieć swoich ludzi w Komitecie Wykonawczym, to UEFA nie będzie bez końca dopasowywać swoich zasad do paryżan jak żona z „Kamizelki” Bolesława Prusa, która – gdy mąż spał – majstrowała przy jego ubraniu tak, by ten nie widział, że marnieje w oczach.
Co to oznacza? PSG musi sprzedawać. Przynajmniej stwarzać pozory, że nie tylko wydaje, ale też szuka środków na zbilansowanie choć w niewielkim stopniu potężnych wydatków.
Jako pierwsze skorzystało na tym Leverkusen, biorąc zawodnika powszechnie uznawanego za największy talent, jaki przebił się z akademii PSG do pierwszego składu tej drużyny. Skrzydłowy mimo zaledwie 1526 minut na boisku, często wchodząc na kilkanaście minut w końcówkach spotkań, uzbierał 4 gole i 7 asyst. A że Leverkusen talenty rozwijać potrafi, o tym świadczą najlepiej świeże przypadki Kaia Havertza czy Juliana Brandta.
Znacznie bliżej niż Diaby’emu do finalnego produktu jest Karemowi Demirbay’owi. Nieprzypadkowo Aptekarze pobili swój rekord transferowy sięgając po pomocnika Hoffenheim. Druga linia „Wieśniaków” hułała w ogromnej mierze dzięki niemu. Tylko pięciu zawodników skończyło rozgrywki Bundesligi z większą liczbą asyst, wszyscy jednak rozegrali po kilkaset minut więcej od Niemca z tureckim paszportem.
Zadanie, jakie przed nim stoi? Prawdopodobnie przyjdzie mu wypełnić lukę po 19-letnim Havertzu, za którego ładnych kilkadziesiąt milionów w europejskiej walucie (i nie mówimy tu o eurogąbkach) z przyjemnością wyłoży każdy klub z aspiracjami, widząc w nim grajka na -naście lat.
DANIEL JAMES (SWANSEA CITY -> MANCHESTER UNITED, 17 MLN EURO)
Złośliwi powiedzieliby, że Manchester United chce uporać się z Manchesterem City biorąc jednego z piłkarzy, którzy sprawili The Citizens największy kłopot w sezonie 2018/19. Bo istotnie, w spotkaniu FA Cup, w którym Swansea prowadziło już 2:0 z mistrzem Anglii, a które Walijczycy przegrali po golu Sergio Aguero ze spalonego, James był najjaśniejszą postacią Łabędzi.
Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy, to niesamowita szybkość Jamesa. Ryan Giggs stwierdził, że to prawdopodobnie najszybszy piłkarz, z jakim kiedykolwiek się spotkał. – Wiem, że to duże słowa, bo grałem z wieloma szybkimi piłkarzami. Ale zdania nie zmieniam.
Na potwierdzenie tych słów – pomiar maksymalnej osiągniętej przez Jamesa prędkości. 36 km/h, czyli tyle samo, ile wynosi rekord Kyliana Mbappe. Lepiej od Theo Walcotta, gorzej tylko o 1 km/h od rekordu Arjena Robbena. Wymowne.
Jako że Manchester United swoje najlepsze lata w Premier League przeżywał za sir Alexa Fergusona, gdy był jedną z najlepszych, jeśli nie najlepiej kontrującą ekipą na świecie. Niezbędnymi piłkarzami do zastosowania takiej taktyki są – co zrozumiałe – zawodnicy dysponujący dużą szybkością i świetnym przyspieszeniem. Ole Gunnar Solskjaer tamte czasy pamięta doskonale. Można więc się domyślać, że ten transfer poza otwarciem okienka dla United, wskazuje także kierunek kolejnych.
GIOVANNI DI LORENZO (EMPOLI -> NAPOLI, 8 MLN EURO)
W jednym z podsumowujących sezon odcinków podcastu „On The Continent”, ekspert ligi włoskiej James Horncastle miał wskazać, po których zawodników z zespołów, które spadły z ligi, warto by było w takich okolicznościach sięgnąć. „W zasadzie całe Empoli” – brzmiała jego odpowiedź.
Zespół Bartłomieja Drągowskiego grał bowiem naprawdę atrakcyjną piłkę i już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że wielu poradziłoby sobie w zespołach, które lubią prowadzić grę, posiadać piłkę, przede wszystkim atakować.
Najszybciej zadziałało Napoli, wyciągając niezwykle wszechstronnego Giovanniego Di Lorenzo. Najlepiej ten zawodnik czuje się na prawej obronie, ale zagra w razie potrzeby na każdej pozycji z prawej strony – czy mowa o wahadle, czy boku pomocy, czy nawet skrzydle. I dostarczy liczby, co było głównym problemem Kevina Malcuita. W zespole o wiele mocniejszym – wicemistrzu Włoch – Malcuitowi udało się zanotować tylko dwie asysty. Di Lorenzo ten problem rozwiązuje – sezon kończył z pięcioma golami i trzema otwierającymi podaniami w Serie A.
Swoją drogą ostatnie lata w wykonaniu Di Lorenzo to prawdziwa wspinaczka bez przystanku, coraz wyżej i wyżej. Jeszcze w sezonie 14/15 grał baraż o pozostanie w Serie C, rok później walczył już w barażach o awans do Serie B, wreszcie po transferze do Empoli wszedł do Serie A, teraz zaś ląduje u wicemistrza Włoch.
fot. NewsPix.pl