Reklama

Lajkonik, kablówka Beenhakkera i Odra, czyli wywiad z polskim królem Cypru

redakcja

Autor:redakcja

11 czerwca 2019, 09:06 • 17 min czytania 0 komentarzy

Dlaczego czterokrotny król strzelców ligi cypryjskiej młodzieżową karierę reprezentacyjną zaczynał, grając obok Jacka Magiery na środku obrony? W jaki sposób powstały triumfalne cieszynki Odry Wodzisław? Dlaczego Zdzisław Kapka powiedział mu, że już nigdy nie zagra w barwach Wisły Kraków, mimo trwającego jeszcze pięć lat kontraktu? Jak to możliwe, że kolega, który zachęcił go do przenosin do greckiej Kavali, kilka tygodni później błagał prezesa o możliwość odejścia? Jak ważna w życiu jest rodzina i dlaczego bez niej nie można dobrze grać w piłkę? O tym i o wielu innych rzeczach opowiada w dłuższej rozmowie Łukasz Sosin.

Lajkonik, kablówka Beenhakkera i Odra, czyli wywiad z polskim królem Cypru

***

Z Łukaszem Sosinem umawiamy się na 13:26. Nietypowo, ale takie jest jego życzenie. Jako, że punktualność jest pierwszym krokiem do świętości, jesteśmy na czas.

***

To mi się podoba. Nawet, przyznam, jestem zaskoczony. Wzorowa punktualność. Absolutnie niespotykana na Cyprze.

Reklama

W śródziemnomorskich krajach opieszałość w terminowości jest klasyczna.

Mieszkam na Cyprze od siedemnastu lat i spóźnialstwo lokalnych mieszkańców jest dla mnie okrutnie męczące, dlatego wymyśliłem pewną zagrywkę psychologiczną.Jeśli umówię się z kimś na 13:30, to nie wzbudzi to w nim żadnych emocji i będzie mógł się spokojnie spóźnić, ale już, kiedy powiem mu, żeby przyszedł na 13:26, to będzie to dla niego na tyle intrygujące, że podwójnie się zastanowi, czy nie warto przyjść na czas i zobaczyć, co się stanie (śmiech).

To zobaczmy, co się stanie tym razem.

Ktoś mnie w Polsce jeszcze w ogóle pamięta?

W Polsce ostatnio nawet czasami się o panu wspomina.

Miła odmiana, bo trochę straciłem na tym, że w czasie mojej kariery, jako że nie było tak rozwiniętego Internetu, niewielu słyszało o moich golach w lidze cypryjskiej. Do kraju dochodziły tylko szczątkowe informacje o moich osiągnięciach.

Reklama

Kiedyś pan powiedział nawet, że ma nadzieję, iż Leo Benhakker jest szczęśliwym posiadaczem niemieckiej kablówki, żeby mógł oglądać pana w Lidze Mistrzów w barwach Anorthossisu przeciw Werderowi.

I było w tym trochę prawdy, ale kurczę, najlepszy okres mojej kariery przypadał na czas przed udanymi eliminacjami do Ligi Mistrzów, kiedy trzykrotnie zdobywałem koronę króla strzelców w barwach Appollonu Limassol i raz w mistrzowskim sezonie w Anorthossie, a później było już trochę gorzej, więc posiadanie tej niemieckiej kablówki niewiele by dało.

Zestawia się teraz czasy, kiedy kibice cieszyli się z dokonań strzeleckich Radosława Gilewicza w Austrii albo później pana na Cyprze z teraźniejszością, kiedy co tydzień bramki w najsilniejszych ligach europejskich strzelają Krzysztof Piątek, Robert Lewandowski czy Arkadiusz Milik. Tamte małe sukcesy wypadają przy tym blado.

Nasi napastnicy są doceniani w Europie i to mnie cieszy, ale nie było też tak, że mnie nikt w zachodnich ligach nie obserwował. Byłem na testach w St. Pauli i Sunderlandzie, zaproszeń bywało sporo, bo nikt nie przechodzi obojętnie obok napastnika, który w średniej lidze co roku strzela rywalom dwadzieścia goli, ale ja nawet nie chciałem tam jechać. Na Cyprze mnie szanowali, już wtedy miałem tam ustatkowane życie, więc zmiana klubu nie przyniosłaby niczego lepszego. Wybierałem stabilizację.

Jeśli jednak ktoś mnie w Polsce wspomina, to odczuwam satysfakcję. Niedawno przyjechałem do kraju, jechałem pociągiem PKP i spotkała mnie miła niespodzianka. Konduktor okazał się kibicem Odry Wodzisław, rozpoznał mnie i pozdrowił. W takich sytuacjach uśmiech sam pojawia się na twarzy.

Skoro wspomniał pan o Odrze Wodzisław, to jest to dobry pretekst, żeby cofnąć się do przeszłości. Dalekiej przeszłości. Rzucił mi się w oczy zapis z zeszytu Jacka Magiery, zawierającego skład reprezentacji Polski U-21, kadry olimpijskiej z 1997 roku, gdzie grał pan jako… ostatni stoper.

Jezu, oczywiście, że tak! Zamierzchłe czasy. W reprezentacji olimpijskiej zaczynałem grać na pozycji, którą kiedyś można by określić nawet jako libero. Ostatni defensor. Paweł Janas usytuował mnie właśnie obok Jacka Magiery. Co ciekawe, potem wróciłem do tej samej kadry, ale już jako napastnik.

Eliminacje do igrzysk w Sydney?

Tak, ale to złożona historia. Przez przypadek zostałem powołany do kadry U-21, bo kontuzji doznał Robert Ziółkowski i uznano, że jestem idealnym kandydatem, żeby go zastąpić, a to był naprawdę silny zespół. Wielu chłopaków stamtąd dostało się do poważnej piłki. Andrzej Bledzewski, Marcin Baszczyński, Mariusz Jop czy Marek Saganowski. Głośne nazwiska.

Zadebiutowałem przeciwko Norwegii i wypadłem na tyle dobrze, że zaczęto mnie powoływać do kadry olimpijskiej. Przez to miałem problemy w klubie i sam musiałem poprosić trenera Pawła Janasa, żeby mnie więcej nie powoływał, bo jak jeździłem na zgrupowania reprezentacji, to nie miałem szans na występy w klubie. Sytuacja beznadziejna. I tak skończyła się moja przygoda jako stoper, ale nie ma takiego złego, co by na dobre nie wyszło, bo wróciłem do drużyny już jako napastnik. Szybko te nasze eliminacje się zakończyły. Generalnie nie pamiętam tej całej historii zbyt dobrze, bo zwyczajnie nie święciłem tam żadnych sukcesów (śmiech).

N/Z. ADAM KOKOSZKA, LUKASZ SOSIN NA TRYBUNACH IRLANDIA POLNOCNA - POLSKA ELIMINACJE DO MISTRZOSTW SWIATA 2010 PILKA NOZNA BELFAST 28/03/2009 FOTO:TOMASZ MARKOWSKI / NEWSPIX.PL

W Hutniku też był pan stoperem?

Tam grałem jako prawy obrońca, ale znów – ktoś złapał kontuzję, przenieśli mnie do przodu i zdobyłem tytuł króla strzelców II ligi. Szybko zauważyła mnie Wisła Kraków i kariera dynamicznie poszła na przód.

A w Wiśle ogromna rywalizacja.

Tomek Frankowski, Maciej Żurawski, Olgierd Moskalewicz, jeszcze później przyszedł Paweł Brożek. Nie było tam dla mnie miejsca. Od razu zostałem wypożyczony do Odry Wodzisław, strzeliłem dziesięć goli w Ekstraklasie, potem wróciłem na sezon do Wisły, skąd znów wypożyczyli mnie na Górny Śląsk. Za drugim razem byłem w jeszcze lepszej formie, dobiłem do dwunastu bramek, były widoki na więcej, ale w meczu Pucharu Polski z Legią Warszawa brutalnie na środku boiska sfaulował mnie Jacek Magiera i wybiłem sobie bark. A to jest taki spokojny chłop poza boiskiem (śmiech).

W Odrze zawsze szło mi dobrze, w Wiśle gorzej, ale czasy gry w Krakowie wspominam naprawdę bardzo dobrze. Wszyscy miło mnie przyjęli. Dużo pomagał mi Grzesiek Niciński, Olgierd Moskalewicz, Radek Kałużny, dużo trenowałem w parze z Kaziem Moskalem, już nie mówiąc o Frankowskim, który pokazał mi jak poruszać się w polu karnym. W konsekwencji, w kolejnych latach, po lekcjach z nim, na dwie sekundy przed rzutem różnym wiedziałem już, że strzelę gola.

Jak to?

Jakbym to widział wcześniej we śnie. Przeczuwałem intuicyjnie, gdzie spadnie piłka. Uważam, że zawdzięczam to tylko i wyłącznie ,,Frankowi”. Wziął mnie kiedyś i powiedział:

– Łukasz, wiesz, jaki jest najłatwiejszy sposób na strzelenie gola przy rzucie różnym?

– Chętnie się dowiem.

– Zawsze wszyscy nieco automatycznie biegną w stronę bliższego słupka, ale ty ustaw się na dalszym. Wystarczy, że ktoś minie się z piłką, lekką ją strąci, to ty już tam jesteś. Strzeliłem tak już z dziesięć goli.

Spodobało mi się to, tym bardziej, że faktycznie, tak to działa. Najprostsze bramki w życiu zdobyłem w ten sposób.

Kto był lepszy – Żurawski czy Frankowski?

Prezentowali inny styl. Frankowski to boiskowy cwaniaczek, a Żurawski miał i uderzenie, i dynamikę, i czysto fizyczne umiejętności. Z tym, że pierwszy był lepszy technicznie, a to mu naprawdę dawało sporą przewagę nad większością ligowych obrońców.

A Łukasz Sosin grał od nich lepiej głową?

Tak! Tyle strzeliłem tych goli głową, że mam prawo tak powiedzieć.

W Odrze Wodzisław też była ciekawa i charakterna drużyna.

Miałem tam dwa różne sezony. W pierwszym, jako młody zawodnik, trafiłem do drużyny śląskiej z samymi Ślązakami. Poza mną, spoza regionu, był tylko Wojtek Małocha. Ciężki kawałek chleba. Nie było na łatwo. Za drugim było już inaczej, bo przybyło chłopaków z innych części Polski – Saganowski, Kościuk, Jakubowski, Matyja. I wtedy zrobiła się super ekipa, a Ślązacy z krwi i kości, czyli głównie Marcin Malinowski i Jan Woś, dostosowali się do grupy, przyjmując, że zespół wcale nie musi mieć hermetycznie regionalnego charakteru.

Przeszkadzała ta nieprzechylna specyfika szatni?

Może nie nieprzychylna, ale zdystansowana. Takiego Ryszarda Stańka czy Piotra Jegora wcześniej oglądałem tylko w telewizji. Starzy wyjadacze ligowi, a ja przyjeżdżałem tam jako gość, który dopiero drugi sezon występuje jako napastnik.

Czyli musiał pan biegać po piwo dla nich?

Oczywiście. Musiałem swoje się nacierpieć. Teraz na młodych się dmucha, ale kiedyś trzeba było zapieprzać dwa razy bardziej. To była stara szkoła. Doświadczeni zawodnicy mieli większe uprzywilejowania, na więcej mogli sobie pozwolić. Ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Szacunek musi być.

W Odrze grał też Piotr Rocki. Wasza dobra współpraca na boisku i poza nim wpłynęła na pana sytuację w Wiśle.

Mieliśmy bardzo dobre relacje. Wymyślaliśmy razem oryginalne cieszynki po strzelonych bramkach. Jemu przypisuje się to bardziej niż mnie, ale nieskromnie muszę przyznać, że u mnie kreatywność też nie szwankowała. Najlepszym pomysłem na jaki wpadłem było zrobienie grupowego ruchu lajkonika.

Był też Krakowiaczek Odry Wodzisław.

Moja mama stworzyła rzeźbę, którą handlowała na bramie Floriańskiej, więc wpadłem na pomysł, żeby przywieźć kilka takich do Wodzisławia Śląskiego i oryginalnie poświętować.

***

***

W Krakowie się to nie spodobało.

Ale nie było w tej radości premedytacji i złośliwości. Szliśmy za falą trendu. Ludziom podobały się nasze cieszynki, które stały się nie tylko elementami meczowymi, ale również treningowymi. Trener Wieczorek dawał nam 5-10 minut w czasie zajęć na wymyślenie sobie układu. Często było to po prostu spontaniczne, ktoś strzelał gola w gierce i bach, padał pomysł, trener kiwał głową z uznaniem, nam się podobało i przekładaliśmy to, jak to się mądrze mówi, na warunki meczowe (śmiech).

Brzmi zabawnie.

Bo taki to miało charakter. Nikt nie chciał się stresować, martwić, wprowadzać powagę, bo to do niczego nie prowadzi. Dla nas to wszystko miało charakter odstresowujący. Była praca, był czas na zabawę.

Bez uśmiechu w Wiśle przyjęli za to pana gola na 1:1 w 2002 roku w meczu przeciw ,,Białej Gwieździe”, z której był pan wypożyczony. Gol, który pozbawił ją szans na mistrzostwo Polski.

Strzeliłem bramkę z karnego w 71. minucie. Nie zrobiłem nic złego. Serio. Miałem nie trafić? Nie bądźmy śmieszni. Ale przy Reymonta tego nie rozumieli. Po tym spotkaniu Zdzisław Kapka powiedział mi, że mam pięć lat kontraktu, ale już nigdy nie zagram w Wiśle. To był okres, kiedy nie było w Polsce zespołu, który nie chciałby mnie wypożyczyć. Problem w tym, że Kapka postawił jeszcze jedno ultimatum. Kolejne wypożyczenie oznaczało przedłużenie umowy o kolejne pięć lat. Chciał, żeby ktoś mnie wykupił, a przyszła tylko jedna taka propozycja. Egzotyczna. Z Apollonu Limassol.

Uznałem, że w porządku, wolę iść na Cypr na trzy lata, a potem wrócić do Polski i grać w klubie, w którym będę chciał. Nie mogłem sobie pozwolić na to, żeby Wisła dyktowała mi takie warunki. Cypryjczycy zaproponowali mi dwa razy więcej pieniędzy niż mogłem dostać z Krakowa. Decyzja była prosta.

Cypr był wtedy popularnym kierunkiem dla Polaków.

Pomogło mi to w tej decyzji. Wojtek Kowalczyk został tam królem strzelców, grali tam przecież też Radek Michalski czy Mariusz Piekarski, czyli nie byle kto, bo to wówczas były najgłośniejsze nazwiska  polskiej ligi, a do tego pozostaje satysfakcja, że żadnemu z nich nieudało się zrobić tam takiej kariery jak mi. Nobilitujące, ale to nie jest taka łatwa liga. Naprawdę, trzeba być świetnie przygotowanym fizycznie.

Pamiętam pierwszy mecz. Przyjechałem na stadion przed meczem, a graliśmy akurat z będącą wówczas na topie Omonią. Trybuny zapełnione, a do meczu pozostawały jeszcze dwie godziny. Przechodziliśmy przez boisko, obejrzałem się w lewo, w prawo i takiej atmosfery na polskim stadionie nie widziałem nigdy. Przysięgam. Szaleństwo. Gramy, biegam przez pierwszy kwadrans i nagle czuję takie wypompowanie, że aż mi się słabo robi na samo wspomnienie. Oddychałem jak ryba, leżąca w oddaleniu od wody. Nawet zaprezentuję.

(Sosin faktycznie zaczyna imitować onomatopeiczne odgłosy ryby, poszukującej swojego naturalnego środowiska)

Przyznam, że naprawdę obrazowo pan to pokazał.

Jeśli ktoś powie, że ta liga jest łatwa, nie daruję, aż nie udowodnię, że jest inaczej. Ale żeby nie było tak kolorowo, mam świadomość tego, że najlepsze lata straciłem, strzelając na Cyprze. Nikt mnie nie obserwował, nie oglądał, nie interesował się mną. A mimo to spełniłem dwa swoje marzenia. Zagrałem w Lidze Mistrzów i zadebiutowałem w reprezentacji.

W swoim debiucie w kadrze przeciw Arabii Saudyjskiej strzelił pan dwa gole.

Lepiej zacząć się nie da. W tym samym meczu debiutowali też Łukasz Fabiański i Kuba Błaszczykowski. Doborowe grono. Przyjechałem na zgrupowanie trzy dni po ostatnim meczu ligowym, jako ostatni ze wszystkich powołanych, wszyscy już byli, zagraliśmy mecz, a potem zostałem jeszcze dzień dłużej z Jackiem Bąkiem. Dużo w piłce widział. Rozmowy z nim wspominam naprawdę jako bardzo wartościowe. Super facet.

Radość była olbrzymia. Nic tak nie cieszy jak spełnianie swoich marzeń. Wcześniej na meczu z APOELEM obserwował mnie wysłannik trenera Janasa, Edward Kejndinst. Zremisowaliśmy 1:1, zapewniając sobie mistrzostwo Cypru i od tego czasu Apollon ani razu nie zdobył już tego tytułu. A licznik bije.

Mimo tych dwóch goli, Janas nie był pana entuzjastą.

Nie podobało mi się, że tak bardzo studził emocje. Podkreślał, że nie ma się, czym cieszyć, że to nic wielkiego, nic specjalnego. A tu, kurczę, strzeliłem w debiucie dwa gole, to mam tonować emocje?

I nie wziął pana, ale to już bez większych kontrowersji, na Mistrzostwa Świata w Niemczech.

Asystenci mówili mi, że jestem bliski wyjazdu, że wokół mojego nazwiska toczą się dyskusje, ale ostatecznie nie znalazłem się na liście powołanych. Byłem tym trochę zawiedziony, ale co mają powiedzieć tacy Jerzy Dudek czy Tomek Frankowski?

Tym bardziej, że o werdykcie końcowym dowiedzieliście się z telewizji.

Po meczu z Wyspami Owczymi, wygranym przez nas 4:0, w którym zagrałem jedną połowę, mieliśmy jeszcze testy medyczne i akurat maszyna zepsuła się przy moim teście, więc wszystko strasznie się przedłużało. Wracałem do Krakowa i musiałem się jeszcze po drodze zatrzymywać na dodatkowe badania na Śląsku, na które specjalnie pojechał ze mną doktor. A wieczorem miały odbywać się ogłoszenia wyników. Tomek Frankowski został poinformowany, że na pewno pojedzie. Mnie powiedzieli, że o mnie dyskutują. Tomek nie pojechał, a tym bardziej ja.

Telewizyjne show budziło emocje?

Czekałem na listę napastników. Oczywiście. Dla mnie wielkiego szoku nie było, nie spodziewałem się niczego, niczego nie zakładałem, aczkolwiek trzeba przyznać, że trochę dziwne, że wśród powołanych znalazł się Paweł Brożek, choć to ja byłem na zgrupowaniu, a nie on. Pogodziłem się już z tym.

W reprezentacji pana nie potrzebowali, a na Cyprze się o pana bili.

Kiedy odchodziłem z Apollonu do Anorthossisu, miałem strzelone dziewięćdziesiąt sześć bramek dla tego klubu, kibice wywieszali transparentny, prosząc mnie o to, żebym dobił do setki, a potem dołożył jeszcze kolejną stówę i został ich legendą.

Dlaczego przechodził pan z jednego klubu cypryjskiego do drugiego, zamiast poszukać swojej szansy w mocniejszej lidze?

Mogłem grać w Niemczech, Rosji, Anglii czy Holandii. Do wyboru, do koloru. Mogłem decydować dowolnie. Ale tu miałem stabilizacje. Żadna oferta ani finansowo, ani piłkarsko nie była ciekawsza od tego, co miałem zagwarantowane tutaj. Z tyłu głowy miałem perspektywę tego, że będę grał tylko do trzydziestego piątego roku życia, a potem też trzeba jakoś funkcjonować.

Powiedział pan kiedyś nawet, że kupił pan sobie na Wyspie Afrodyty dom, samochód, rodzina czuła się tam dobrze, miał pan dobrą pozycję w klubie i dlatego odrzucał pan wszystkie oferty.

Chcę być dobrze zrozumiany. W ofertach, które dostawałem, brakowało stabilizacji. Wszystko było zależne od liczby meczów, które rozegram i goli, które strzelę. Nie chciałem ryzykować. Ba, nie mogłem sobie pozwolić na takie ryzyko. Raz zaryzykowałem i to był największy błąd w moim życiu – wyjechałem do Kavali. Żona od razu mówiła: ,,nie rób tego”. Nie posłuchałem. Tam faktycznie zaproponowano mi więcej pieniędzy, liga też silniejsza, ale byłem tam sam. Bez rodziny. Tak się nie da.

Dlaczego to był błąd?

Prezes Kavali, już nieżyjący, zapowiedział, że zespół będzie grał o mistrzostwo. Wpakował w drużynę mnóstwo pieniędzy. Chciał wielkiego i silnego klubu. Nie wyszło. Nie no, naprawdę, tam było fatalnie. Do gry tam namówił mnie Sinsa Dobrasinović, przyzwoity pomocnik, z którym grałem w Anorthossisie. Kiedyś dzwoni i mówi:

– Łukasz, przyjedź koniecznie, tu strzelisz nie dwadzieścia bramek, a czterdzieści, mamy mnóstwo sytuacji, a bardzo potrzebujemy napastnika, który to będzie kończyć.

Zgodziłem się, podpisałem kontrakt, rozegraliśmy trzy mecze, a on dosłownie płakał w gabinecie prezesa, żeby pozwolił mu wrócić do domu, do rodziny, bo on tu się źle czuje i nie chce wychodzić na mecze. To było bardzo specyficzne miejsce.

Co się tam działo?

Wszystkiego nie można opowiedzieć. Nie da się nawet. Pamiętam jak przyszedł nowy trener z Holandii. Wcześniej, w ostatnim meczu, skręciłem sobie kostkę. Następnego dnia miałem jechać po rodzinę. Miała ze mną wrócić. Podchodzę do trenera.

– To jest dla mnie bardzo ważne. Muszę pojechać.

– Nie ma opcji. Nie możesz lecieć. W samolocie następuje zmiana ciśnienia.

I zaraz polecił mi wyjść na boisko i pobiegać sobie czterdzieści pięć minut wokół boiska. Biegam, biegam, biegam, boli jak cholera, kończę, patrzymy na kostkę, dwa razy większa, pokazuję mu.

– Ooo, nie podoba mi się to. Mamy teraz trzy treningi, dokładam ci do tego dwie terapie, masz być pięć razy podpisany na liście obecności w klubie.

Nawet nie wiedziałem, jak nazwać jego zachowanie. To było bardzo, bardzo słabe. I totalnie odbiło się to na mojej grze.

Dostawaliście pieniądze?

Zapłaciłbym nawet, byle tylko stamtąd odejść.

Aż tak bardzo brakowało rodziny?

Niesamowicie. Pracujesz, wracasz do domu i jesteś szczęśliwy, że twoja rodzina czuje się gdzieś komfortowo. Jestem przekonany, że jeśli nie zaaklimatyzowalibyśmy się na Cyprze i chcielibyśmy wracać do Polski, to byśmy wrócili. Tak się nie stało, zapuściliśmy tam korzenie i tylko dlatego mogłem strzelać tyle goli, bo czuliśmy się wszyscy dobrze. Zdobyłem cztery korony króla strzelców w lidze cypryjskiej. Czy byłoby to możliwe, gdybym był tam samotny?

LIMASSOL 18.01.2012 MECZ TOWARZYSKI: ARIS LIMASSOL - LEGIA WARSZAWA 1:3 --- FRIENDLY FOOTBALL MATCH: ARIS LIMASSOL - LEGIA WARSAW 1:3 LUKASZ SOSIN JACEK MAGIERA FOT. PIOTR KUCZA/NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland








Ktokolwiek zdobył więcej tytułów w historii rozgrywek?

Tyle samo tytułów, ile ja zdobył jeszcze Rainer Rauffman, grający w latach 90. On na pewno, jeśli chodzi o czasy współczesne, a wcześniej to na pewno ktoś by się znalazł, ale to były jeszcze czasy, kiedy padały kilkunastobramkowe wyniki, więc ciężko to przekładać na rzeczywistość, w której grałem.

Nigdy nie było też tak, że ja i długo, długo nikt. Dwukrotnie strzelałem najwięcej goli ex aequo z innymi zawodnikami. W 2004 roku skompletowaliśmy po tyle samo trafień z Jozef Kozlejem, a w 2008 z Brazylijczykiem Costą. Z tym drugim przypadkiem wiąże się o śmieszna historia, że w ostatnim spotkaniu ligowym, mając już zapewnione mistrzostwo, biegliśmy z kolegą na bramkę rywala w sytuacji dwa na jeden, on wiedział, że brakuje mi jednej bramki to samodzielnego wygrania klasyfikacji strzelców, ale mi nie podał. Nie żebym miał żal, ale pozostaje w pamięci.

W 2008 zdobyliście mistrzostwo i zagraliście w Lidze Mistrzów.

Drugie marzenie spełnione. Szkoda tylko, że tak późno, bo w sezonie 2008/09 nie grałem już tak dobrze. Najbardziej znamienne okazało się spotkanie z Pafos FC, gdzie mieliśmy mnóstwo sytuacji. Pewnie ponad dwadzieścia. W 92. minucie dostaliśmy karnego. Podszedłem do niego i przestrzeliłem na ,,drugie piętro”. Temur Kacbaja po tym meczu  zmienił poglądy na mój temat i zacząłem mieć pod górkę. Wszystko jest jednak złożone. To był okres w moim życiu, kiedy zmarła moja mama i było mi bardzo ciężko.

Miało wpływ?

Nie potrafiłem się pozbierać.

Nie mógł pan wytłumaczyć tego Kacbaji?

Teraz jak go spotykam, to człowiek do rany przyłóż, ale jako trener był facetem, z którym się w szatni nie dyskutowało. Żeby jednak nie było – w  Anorthossisie wykonał bardzo dobrą robotę. Przeprowadził klub przez eliminacje Ligi Mistrzów, dzięki czemu robi niezłą trenerską karierę. Nam nie współpracowało się jednak wybitnie. Po feralnym meczu pokłóciłem się z nim na treningu, a że to było akurat przed meczem z Werderem w Lidze Mistrzów, to pokazał mi kto tu rządzi, sadzając mnie na ławce rezerwowych. Byłem zły, ale nic nie mogłem zrobić.

W Lidze Mistrzów zagrałem stanowczo za mało. W trzech pierwszych spotkaniach raz sześćdziesiąt minut, i dwa razy po czterdzieści pięć, a to było stanowczo za mało. Ale im mocniej się na tym zastanawiam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że spełniłem swoje marzenie, a nawet usłyszenie hymnu Ligi Mistrzów i kilkanaście minut wśród najlepszych klubowych drużyn Europy, to olbrzymi zaszczyt. Kurczę, miałem na przykład przyjemność grać przeciw Adriano, który był trzy razy twardszy niż ściana, Ibrahimoviciowi, Inter prowadził wtedy Mourinho.

Miał pan szanse na strzelenie gola?

Nie miałem. To nie były udane występy w moim wykonaniu. Skupialiśmy się na bronieniu wyników, a ja znajdowałem się poza formą. Kończył mi się kontrakt, nie strzelałem goli, brakowało pewności siebie. Kiedyś menadżer z Holandii powiedział mi ciekawą rzecz:

– Słuchaj, strzelasz co sezon około dwudziestu goli. Jeżeli ktoś gra w czwartej lidze i co sezon zdobywa podobną liczbę bramek, to znaczy, że potrafi strzelać gole. Po prostu. Nieważne na jakim poziomie występuje. On umie strzelać.

Tłumaczył mi, że mam najlepsze statystyki w Europie, a liga, w której gram jest drugorzędna. I zaprosił mnie do Holandii.

I nie był pan chętny z tych powodów, które wymienił pan wcześniej?

Pojechałem na testy, ale… tęskniłem za Cyprem. Po prostu. I to chyba symboliczne.

ROZMAWIAŁ: JAN MAZUREK

***

To tekst naszego czytelnika. Jeśli chcecie pokazać się w podobny sposób i być może zacząć pisać na poważnie, ślijcie swoją twórczość na 

KU****@WE****.COM











Szczegóły TUTAJ

***

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...