O ile każdy mecz KTS-u można nazwać świętem, o tyle sobotnie starcie z Jednością Warszawa było dla weszlackiej społeczności tym, czym dla dzieci Boże Narodzenie. Mecz meczów i święto wszystkich świąt. Zwieńczenie świetnego sezonu i wielka mistrzowska feta zgromadziła na Marymoncie tysiące widzów, a ci nie mieli prawa nudzić się ani przez chwilę.
W stolicy nie było w niedzielę ważniejszego wydarzenia sportowego. Na trybunach obok setek fanów widzę znamienite postaci polskiego dziennikarstwa, oprócz legendarnego Samuela Szczygielskiego, Potocką 1 odwiedzili między innymi dążący do podobnej sławy Andrzej Twarowski czy Tomasz Włodarczyk. Znajomych twarzy nie brakowało także na boisku. W pierwszym składzie miał wystąpić legendarny Wojciech Kowalczyk, dziś stanowiący filar defensywy KTS-u. Kibice dopisali. Nie tylko z Warszawy, ale z wielu rożnych zakątków kraju. Spotkałem miedzy innymi rodzinę z Kalisza, która do Warszawy przyjechała specjalnie na mecz.
– Syn ma dzisiaj urodziny i spędzamy je w taki sposób – tłumaczyła mama, która w towarzystwie swoich dorosłych dzieci delektowała się futbolem niższego szczebla.
Wielka feta nie mogłaby odbyć się bez drobnych problemów. Najpierw trochę kłopotów sprawiło odpalenie grilla (w okolicy przez chwilę dziwnie zalatywało gazem), a później prądu brakowało przy kluczowym stoisku na Marymoncie. – No nie chce mi chłodzić, a przecież ciepłego piwa nie poleję – tłumaczył pan, który dba o to, aby na meczach KTS-u nikt nie był spragniony.
Prąd popłynął, popłynęło piwo i nie mniejszym strumieniem zaczęły płynąć gole. KTS rywalizował dziś z najsłabszą drużyną w lidze, więc zdecydowana przewaga nie miała prawa dziwić. W 8. minucie festiwal strzelecki rozpoczął Sebastian Kęska, który mierzonym strzałem w prawy róg napoczął bramkarza Jedności. Weszlacy siedli na gospodarzach (KTS rozgrywał spotkanie jako gość, choć na własnym obiekcie) i dwie minuty później Kęska na koncie miał już dublet. Po kolejnych czterech minutach golkiper najgorszej drużyny w lidze znowu wyjmował piłkę z sieci, tym razem po świetnym rajdzie lewą stroną pokonał go Wojtek Sekuła. Nie minął kwadrans, a już stało się jasne, że Weszło tego spotkania nie przegra i swój historyczny sezon ligowy zakończy bez żadnej porażki.
Gorąco było też na trybunach. Frekwencja imponująca, a czas kibicom umilały piękne hostessy. Atrakcji było sporo, bo oprócz klasycznych – piwa i kiełby za free – do menu wjechały jeszcze lody, a dodatkowo najmłodsi kibice mogli skorzystać z kącika malowania twarzy. Cóż, umówmy się, na kocyk z tymi paniami chętnie trafiłby także niejeden dorosły.
Znanym entuzjastą piękna jest Piotr „Wąs” Wąsowski, który wspólnie z Lordem Koksem na trybunach nagrywali kolejny odcinek „Stadionowych Rewolucji”.
– Jestem bardzo mile zaskoczony paniami, które odwiedziły Marymont. Mamy dzisiaj rekord frekwencji, imponująco to wygląda także od strony płci pięknej, która stanowi spory procent widowni. Jeżeli mamy tu koneserów piłki i kobiecego piękna to na pewno każdy wyjdzie stąd zadowolony – mówił Wąs, zdradzając, że miał okazję być beneficjentem pracy jednej z hostess. – Na prośbę fanów kręcimy dzisiaj odcinek „Stadionowych Rewolucji” i udało mi się z rąk przeuroczej Aleksandry otrzymać lampkę szampana w oczekiwaniu na danie główne. Atmosfera jest dziś idealna i ja już nie mogę się doczekać następnego sezonu. Jeżeli ktoś jeszcze tu nie był, a śledzi portal Weszło lub słucha naszego radia, to musi wygospodarować czas i wpaść na Potocką. Wrażenia będą niepowtarzalne – zapraszał Piotr, który na co dzień mówi ludziom jak żyć.
W międzyczasie sporo działo się na murawie. Po chwilowym przestoju, w końcówce pierwszej połowy swoje pięć minut chciał mieć także Merveille Fundambu. Kongijski talent przedryblował trzech rywali i delikatnym muśnięciem przelobował bramkarza, czym zapracował sobie na uznanie trybun. Ostatnie chwile pierwszej połowy były szalone. Piłkarze punktowali z intensywnością koszykarzy. Nie minęła minuta i bramkę na 6:0 zdobył Michał Zdyb. Jakiś udział w tym meczu chciał mieć również Mietczyński, czyli Bartek Szczęśniak, który stanął między słupkami KTS-u. Popularny Mietek zamiast zaliczyć asystę po diagonalnym podaniu do wychodzącego skrzydłowego, postanowił pójść na skróty i po prostu wpuścić coś do sieci. 6:1. Sędzia wciąż nie gwiżdże, co zachęca bezlitosnych Weszlaków do kolejnych ataków. Rzut rożny, do piłki podchodzi Wojciech Kowalczyk. Zerka. Mierzy. Piłka dopieszczona przez byłego reprezentanta Polski ląduje przed Kacprem Koroną, a ten, choć rzadko mu się to zdarza, ładuje ją do bramki rywala. Na tablicy wyników (której oczywiście na Marymoncie nie ma) mamy już 7:1, a sędzia w końcu ogłasza przerwę.
Mecze KTS-u to wydarzenia radosne, dziś jednak był moment, w którym można było uronić łzę wzruszenia. W przerwie Krzysztof Stanowski zaprosił na murawę Kubusia Jeżewskiego z tatą. Kubuś cierpi na rzadki Zespół Bainbridge-Ropers. Choroba przysparza mu wiele cierpienia, a rodzice potrzebują środków na leczenie. Pięknym gestem wykazali się piłkarze KTS-u, którzy połowę swojej premii za zwycięstwo w B Klasie przekazali właśnie na rzecz Kubusia (druga połowa trafi także na cele charytatywne). Czek na 10 tys. złotych odebrał jego tata, a dodatkowo trwała zbiórka na trybunach.
Po przerwie piłkarze nie skazali kibiców na nudę. Już po pięciu minutach drugiej odsłony Michał Zdyb podwyższył wynik na 8:1. Dwie minuty później drugą sztukę zdołali dorzucić piłkarze Jedności Warszawa, którym trzeba oddać, że pomimo pogromu, nie zniechęcali się i co jakiś czas próbowali zagrozić bramce KTS-u.
Trener Kamil Pawlak zaczął roszady. Zszedł między innymi Wojciech Kowalczyk, do którego kierownik Wojciech Hadaj rzucił z ławki, że zagrał dziś nawet lepiej niż w historycznym meczu Legii z Sampdorią. Cóż, może najlepsze lata są już za „Kowalem”, ale determinacji odmówić mu nie można.
– Czerpię bardzo dużą radość z tego co robimy w KTS-ie. Wiadomo, że zawodowy futbol nie jest już dla mnie, bo pięćdziesiątka niedługo, ale mamy fajną drużynę i świetnie się bawimy, a to się liczy najbardziej. Ten sezon także mamy udany, bo okraszony awansem, choć dla mnie nawet cenniejsze jest to, co działo się nie na boisku, lecz w klubie i szatni. Mam 47 lat, a dzięki tej przygodzie czuję się o przynajmniej dziesięć lat młodszy. Jestem zadowolony, że mogę uczestniczyć w treningach, od czasu do czasu wejdę na boisko i zagram kilkadziesiąt minut. Zdrowia więcej i zawsze tych kilka kilogramów mniej – mówił zadowolony „Kowal”, który póki co nie planuje odwieszać butów na kołek.
Na boisku bez zmian, czyli gol za golem. Wynik kosmiczny, ale kibice w końcówce czekali już tylko na wejście galaktycznego piłkarza. Na rozgrzewkę ruszył Wojciech Piela, który dziś miał zagrać po raz drugi. Dlaczego wcześniej nie chciał? Z nieoficjalnych źródeł wiem, że przyczyną była jego ambicja. Gwiazdor KTS-u i Weszło FM rzekomo nie chciał grać na tak niskim poziomie rozgrywkowym. W końcu przekonał go sztab szkoleniowy, argumentując, że w CV przyda mu się pierwszy awans w karierze. Uległ presji.
Zawodnik z takimi umiejętnościami i jeszcze większym potencjałem nie mógł mieć klasycznego wejścia na boisko. Szpaler utworzony przez kibiców wskazywał drogę jego przeznaczenia. Tylko sekundy dzieliły go od wejścia na nową drogę życia. Drogę, która go nie zdradzi, która zawsze będzie czekała na jego kolejny krok i po przejściu której na wieki zapisze się na kartach historii. W jednym szeregu Ronaldo, Messi, Pele i Piela. Teraz już wszystko w jego nogach. Pobiegł.
Widać było wpływ Pieli na drużynę. Z takim liderem na boisku, każdy zawodnik musiał poczuć przypływ pewności siebie. Już dwie minuty po jego wejściu Zaleski podwyższył wynik na 11:2, a chwilę później golkiper KTS-u, Olek Gęściak pięknie wybronił karnego. W 78. minucie przypomniał o sobie Fundambu, który ponownie poszpanował techniką i lobując bramkarza ustanowił wynik spotkania na 12:2. Dziesięć bramek przewagi nasyciło podopiecznych Kamila Pawlaka. Teraz w głowie była już tylko feta.
Ostatni gwizdek sędziego mieszał się ze stukotem niesionych szampanów. Cała rodzina KTS-u momentalnie znalazła się na murawie. Napięcie rosło, nikt nie chciał tłumić radości. Korki od szampanów wystrzeliły jeszcze zanim reprezentujący MZPN Roman Kosecki przekazał puchar kapitanowi Michałowi Madejowi. Wypełniwszy trofeum szampanem, zawodnicy wyskoczyli z nim w powietrze w pięknej scenerii opadającego złotego konfetti. Szampan był wszędzie, a radość tych chłopaków nie różniła się wiele od radości piłkarzy świętujących największe triumfy. Patrząc na to, jak zgrała się ta drużyna mam pewność, że to nie ostatnia feta, którą mam okazję oglądać.
– Chcemy wygrywać i robić awans za awansem – powiedział Wojciech Kowalczyk, jakby na potwierdzenie moich myśli.
Piękne wydarzenie i piękny koniec pierwszego rozdziału księgi pt. KTS Weszło. Gdzie jest sufit tego projektu? Jak mówi sam pomysłodawca, bardzo wysoko.
Udało się panu stworzyć coś niezwykłego. Przechodzicie przez sezon bez porażki, w swoim klubie macie utalentowanych piłkarzy z Konga, na stadiony przyciągacie setki zaangażowanych kibiców. Czuje pan dumę?
Krzysztof Stanowski: Przede wszystkim chciałbym podziękować piłkarzom, którzy do nas dołączyli i stworzyli tę drużynę. Ja miałem pomysł, ale na koniec w każdej firmie pomysł muszą realizować odpowiednie osoby, które mają do tego pasję, zacięcie, są obowiązkowe i na takich chłopaków tutaj trafiliśmy. Udało nam się skompletować zespół ludzi, którzy mają wielką frajdę z tego, że robią to z nami. W ciągu roku wykonali kawał dobrej roboty. To są pasjonaci, grają tu za darmo, roznieśli w pył tę ligę i myślę, że rozniosą kolejną. Sądzę, że zrobimy kilka awansów z rzędu i będzie naprawdę ciekawie. To wszystko zaczęło się dzięki tym chłopakom.
Powiedział pan, że rozniesiecie też kolejną ligę. Aby to zrobić szykujecie jakieś wzmocnienia drużyny, czy ten skład osobowy jest w pana ocenie wystarczający do powtórzenia tegorocznego sukcesu?
Na pewno będą wzmocnienia i to znaczące i przede wszystkim będą dotyczyły ofensywy. Jestem przekonany, że będziemy dużo mocniejsi w nowym sezonie. Będziemy stale podnosić sobie i wszystkim chłopakom poprzeczkę. To, że wygraliśmy B-klasę, nie jest żadnym osiągnięciem. Co roku dużo drużyn to robi, więc nasze ambicje sięgają zdecydowanie wyżej. Nie chcę na razie ujawniać szczegółów transferów, będziemy to robić systematycznie gdy wzmocnienia staną się faktem.
Gdzie pan widzi sufit tego projektu? Może się zdarzyć, że w którymś momencie kwestie organizacyjne staną na przeszkodzie walki o kolejne awanse?
Oczywistym jest, że sufitem dla każdego klubu, który chce się rozwijać i ma ambicję, jest finał Ligi Mistrzów. Nie wiem ile lat nam to zajmie, może sto, może ja tego nie dożyję, ale to jest właśnie sufit.
Zanim jednak finał Ligi Mistrzów, przed KTS-em jeszcze całkiem pracowity czerwiec. 22 czerwca kibice Weszło mają okazję odwiedzić polskie wybrzeże, bo w Gdyni podopieczni Kamila Pawlaka będą towarzysko rywalizować z ekstraklasową Arką. Tydzień później, 29 czerwca przy Potockiej 1 odbędzie się Turniej im. Pawła Zarzecznego organizowany w dniu jego imienin. Będzie piknikowo, ale walki na boisku z pewnością nie zabraknie. W końcu można się spodziewać, że śp.Paweł życzyłby sobie, żeby KTS zgarnął ten puchar do swojej gabloty.
Na zawodników czekał już autobus z odkrytym dachem. Jak feta, to na całego. – Nie wierzę, myślałem, że ten przejazd autobusem to jakieś jaja. Niemożliwi są – powiedział pozytywnie zaskoczony kibic, który z dystansem przyjmował zapowiedzi organizatorów.
Piłkarze wsiedli do pojazdu, wznieśli puchar w powietrze i ze śpiewem na ustach przemierzali ulice Warszawy. Ostatnim przystankiem tego sezonu był już tylko bankiet. Kto wie, czy dla wielu piłkarzy KTS-u nie okazał się on bardziej męczący niż wygranie B-klasy, no ale… Zasłużyli!
Tekst i zdjęcia: Mateusz Majewski
***
To tekst naszego czytelnika. Jeśli chcecie pokazać się w podobny sposób i być może zacząć pisać na poważnie, ślijcie swoją twórczość na
KU****@WE****.COM
Szczegóły TUTAJ