Za mały jak na Liverpool. Trudno byłoby znaleźć kibica „The Reds”, który wracającego z wypożyczenia w VfL Wolfsburg Divocka Origiego określiłby w inny sposób. Belg trafił do Anglii w sezonie 15/16 i przez dwa lata – delikatnie mówiąc – prochu nie wymyślił. Poszedł na sezon do niemieckiego klubu, gdzie również niekoniecznie nauczał miejscowych gry w piłkę. Bilans – dwa tysiące minut, tylko sześć bramek i walka o utrzymanie w barażach. Sam opowiadał w mediach, że z Jurgenem Kloppem w zasadzie nie miał kontaktu.
Na swój sposób można było ów brak kontaktu zrozumieć – na co Kloppowi gość, który był w klubie przez dwa lata i kompletnie zawiódł? Wypożyczenie do Niemiec było zresztą jawnym sygnałem: gościu, szukaj sobie nowego miejsca, może coś jeszcze z ciebie będzie. Tego „czegoś” nie było, a więc powrót do Liverpoolu nie odbył się w glorii i chwale. Wydawało się to modelowym przykładem ruchu lose-lose. Latem w zasadzie wypychano go z klubu. A jednak to on…
a) strzelił gola w finale LM,
b) strzelił dwa gole w fantastycznym półfinale przeciwko Barcelonie.
185 minut w Lidze Mistrzów, tylko dwa razy w pierwszym składzie (raz zmieniony dokładnie w przerwie). Zaledwie 366 minut w lidze (trzy razy w wyjściowym). Człowiek, który przez cały sezon stał na totalnie bocznym torze…
…staje się bohaterem Liverpoolu.
Nie. By. Wa. Łe.
A do tego dorzućmy jeszcze tego kuriozalnego gola w derbach z Evertonem, gdy piłka tańczyła na poprzeczce, a Belg z bliska wbił ją do siatki i pozwolił na trzymanie równego tempa z Manchesterem City.
Gdyby piłka nożna była galą rozdania nagród filmowych, Origi wygrałby bezkonkurencyjnie nagrodę za najlepszą postać drugoplanową. To absolutnie niesamowite, by przez cały sezon być w totalnym cieniu, a odpalić w najważniejszym momencie i skraść cały splendor. Historia napisana przez Belga jest wspaniała. Nie wiadomo, jak teraz potoczą się jego losy. Nie zdziwimy się, jeśli w ogóle nie zostanie w Liverpoolu. Ale jakakolwiek będzie jego przyszłość, już napisał historię dużego formatu. Zawodził przez kilka lat, długo bezskutecznie czekano na eksplozję formy obiecującego snajpera (1995 rocznik), a odpalił w najważniejszym momencie swojego pobytu na Wyspach.
I nawet jeśli miał przez ten czas wielu przeciwników, to odmienił nastroje wokół swojej osoby spektakularnie. Czy po ostatnich dwóch wieczorach z LM ktokolwiek odważy się powiedzieć, że Origi to niewypał?
Fot. newspix.pl