Stwierdzenie, że po prostu znalazł się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie byłoby lekko niesprawiedliwe. Fakty są jednak takie, że to nie Messi, nie Ronaldo, nie jakikolwiek inny wielki piłkarz może o sobie powiedzieć, że wygrał wszystko, co w piłce najważniejsze. Może to powiedzieć Pedro.
Pedro.
Wczoraj w Baku przypieczętował kolejne trofeum, Ligę Europy, i choć show w finale skradł mu Eden Hazard, samemu dołożył gola na 2:0. Tym samym gablota Hiszpana wygląda następująco:
Liga Mistrzów: odhaczone. Trzykrotnie.
Liga Europy: zwycięstwo, właśnie świętowanie.
Mistrzostwa świata: złoty medal w 2010.
Mistrzostwa Europy: również wygrane. 2012.
Mistrzostwo Anglii: na półce od 2017.
Mistrzostwo Hiszpanii: pięciokrotnie.
Nikt w historii futbolu nie sięgnął po wszystkie te trofea. A do tego trzeba jeszcze doliczyć Puchar Anglii, Puchary Hiszpanii, Superpuchary, Klubowe Mistrzostwa Świata… Brakuje tylko Pucharu Polski.
Zaskoczenie? No tak, bo przecież bez problemu wymienimy dziesiątki, a pewnie i setki lepszych piłkarzy. Złośliwi mogliby próbować wbijać szpilkę mówiąc, że wielcy zawodnicy nawet nie trafiają do Ligi Europy. Fakty są jednak takie, że dorobek Pedro jest cholernie imponujący. Co więcej, Hiszpan dołączył wczoraj do elitarnego grona pięciu piłkarzy, którzy trafiali do siatki zarówno w finale Ligi Mistrzów, jak i Ligi Europy (wcześniej Puchar UEFA). Do tej pory należeli do niego Allan Simonsen, Hernan Crespo, Dmitrij Alejniczew i Steven Gerrard. Skrzydłowy w ogóle ma smykałkę do finałów. Trafiał także w Superpucharze Europy (gol na wagę zwycięstwa z Szachtarem Donieck) i Klubowych Mistrzostw Świata (rywalem Estudiantes La Plata, skończyło się 2:1).
Łącznie ma 25 trofeów i 31 lat na karku, a więc potencjał na kolejne. Sam w wywiadzie dla „Marki” mówi, że wygrywanie nigdy mu się nie znudzi. Panie Pedro, pan wie jak się w życiu ustawić. A jeszcze kilka lat temu Maciej Murawski przekonywał, że gdyby wsadzić do Barcelony Koseckiego za Pedro, nie byłoby widać różnicy.
Fot. FotoPyK