Karuzela się kręci, trenerzy z klubów odchodzą i do klubów trafiają. Zbigniew Smółka w kwietniu zostawił Arkę na kursie do I ligi, a dziś został nowym trenerem Widzewa Łódź. Teoretycznie jego ulubiony styl gry – czyli dominowanie, gra oparta na szybkim rozgrywaniu – prędzej przyniesie efekt w walczącym o awans RTS-ie niż w kadrowo kiepskiej Arce. Niemniej Smółka walczy o przyszłość – swoją, Widzewa i dyrektora sportowego łodzian.
To ruch typu “make or break” zarówno dla samego Smółki, ale i dla Łukasza Masłowskiego, który ostatnio ma kiepską serię przy wybieraniu trenerów. To przecież on stał za zatrudnieniem w Płocku najpierw Dariusza Dźwigały, a następnie zastąpieniu go Kibu Vicuną. A jeśli dorzucić do tego fakt, że budowana przez niego Wisła ledwo utrzymała się w lidze, to nie wygląda to jak rok spełnienia i sukcesów. Dorzućmy do tego pudło przy wyborze trenera Paszulewicza, który miał poprowadzić Widzew do awansu po przejęciu drużyny po Mroczowskim, a wyszło… No sami wiecie jak. Jeśli i ze Smółką Masłowskiemu nie wypali, to jego świetna do tej pory (no, do końca zeszłego sezonu) renoma zostanie zdeptana.
Smółka też ma coś do udowodnienia w Łodzi. Jeszcze na początku jego kadencji w Arce uchodził za jednego z ciekawszych reprezentantów swojego pokolenia trenerskiego. Propagował ofensywne granie, nie uznawał kompromisów, miał za sobą obiecujący czas w Stali, do tego elokwentny, prezentujący się jak milion dolarów. Na fali tego optymizmu związanego z względnie młodymi szkoleniowcami (chociaż on aż tak młody to nie jest) wjechał do Ekstraklasy i… strasznie się sparzył. Najpierw zarzucał rywalom, że nie chcą grać w piłkę, a później jego Arka tak w tę piłkę grała, że otarła się o spadek.
Gdynian uratował Jacek Zieliński, a Smółka pozostawił po sobie atmosferę konfliktu (zapytajcie kibiców Arki o sympatię do byłego trenera), nam zarzucał “jechanie z Arką jak z furą gnoju”, nie do końca jasne są okoliczności jego zwolnienia. Fakty są jednak takie, że w Arce ugrał średnią 1,13 punktu na mecz, zaliczył trzynaście meczów bez zwycięstwa, ale i wygrał Superpuchar Polski oraz odkurzył dla ligi kilku niezłych grajków (Janota, Jankowski, wprowadzenie Młyńskiego, wpasowanie Vejinovicia).
Nowy trener Widzewa zatem ma o co grać, podobnie jak Widzew, który do dziś nie może się pozbyć gorzkiego posmaku w ustach po przerżniętej walce o awans do I ligi. Niemniej wydaje się, że Smółka może bardziej pasować do Łodzi niż do Gdyni. W Ekstraklasie z ograniczonym potencjałem piłkarskim chciał grać pięknie, składnie i efektownie, a Arka – co pokazała kadencja Zielińskiego – musiała być pragmatyczna, czasami wycofana, niekiedy stosująca dość prymitywny (aczkolwiek skuteczny) styl grania. Z Widzewem będzie mógł bawić się w grę opartą na dominowaniu – to przecież wciąż jeden z murowanych kandydatów do awansu, który jakością kadry powinien przewyższać zdecydowaną większość drugoligowych ekip.
– Pozyskaliśmy trenera, który ma na koncie pracę na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, ale zna też doskonale realia niższych lig, dlatego wierzymy, że poradzi sobie w Widzewie. Zbigniew Smółka rozumie sytuację, w jakiej znajduje się nasz klub i przedstawił nam plan budowy i prowadzenia zespołu, który jest zgodny z wizją naszego pionu sportowego – mówi na łamach strony klubowej prezes Jakub Kaczorowski.
Smółka w Widzewie podpisał roczną umowę, ale w kontrakcie jest opcja przedłużenia jej o kolejny sezon, o ile łodzianie wywalczą awans do I ligi.
fot. FotoPyk