Reklama

Dowód, że Sa Pinto zostawił po sobie coś dobrego

red6

Autor:red6

28 maja 2019, 18:23 • 4 min czytania 0 komentarzy

Wnioskując po niedawnym wpisie na Instagramie, Ricardo Sa Pinto żyje w przekonaniu, iż wykonał w Warszawie kawał dobrej roboty, bez której Legia nawet o wicemistrzostwie mogłaby tylko pomarzyć. Cóż, powiedzieć, że tego stanowiska nie podzielamy, to jak stwierdzić, że Portugalczyk nie był najbardziej sympatyczną osobą na świecie. Ale nie jest też tak, że byłemu szkoleniowcowi warszawskiej drużyny nic nie wyszło. Na pewno wyszedł mu transfer Andre Martinsa. 

Dowód, że Sa Pinto zostawił po sobie coś dobrego

Nie będziemy się już zagłębiać w to, czy to jedyne takie działanie, przy którym możemy postawić plus, czy nie, bo to ani odpowiednie miejsce, ani odpowiedni czas. Wolimy zająć się piłkarzem, z którym Sa Pinto współpracował wcześniej w Sportingu, bowiem lepszego środkowego pomocnika niż Martins w całej lidze nie widzieliśmy. Przy tylu pudłach zaliczonych w ostatnich okienkach transferowych przez stołeczny klub, można by nawet pomyśleć, że to jakiś błąd system. Albo to ziarno, które trafiło się ślepej kurze.

Czy to był transfer z góry skazany na powodzenie? Jeśli popatrzymy na samo CV, można zaryzykować stwierdzenie, że tak, bo zawodnicy, którzy zagrali ponad sto razy w klubie pokroju Sportingu i ponad pięćdziesiąt razy w zespole z tej półki co Olympiakos, nie trafiają do nas zbyt często. W dodatku żaden z Martinsa emeryt, bo facetowi wciąż nie strzeliła trzydziestka. Z drugiej strony mowa była o gościu, który praktycznie stracił wcześniejszy sezon, a do Polski trafił dość późno, bo już we wrześniu.

Wszystko musiało zweryfikować boisko i na nim Martins wyglądał naprawdę dobrze. Od października wskoczył do pierwszego składu Legii i wybił z głowy występy innym graczom, bo wyrzucić go z jedenastki mogły tylko kartki lub kontuzje. Bardzo szybko wyszedł z cienia Cafu. Jeśli Andrea Pirlo – jak mawiają Włosi – potrafił schować podaną przez kolegów piłkę do sejfu, to Andre Martins był taką gwarancją na poziomie Ekstraklasy, oczywiście zachowując wszelkie proporcje, którą wiążą się z takim porównaniem. Portugalczyk potrafił zachwycić przeglądam pola, a w grze defensywnej wykazywał cechy charakterystyczne dla pomocników stricte defensywnych. Przyjemnie oglądało się takie połączenie, a Legia czerpała z niego wymierne korzyści.

Najpoważniejszych rywali Martinsa w walce o miano najlepszego zawodnika na tej pozycji dostrzegliśmy w osobach Toma Hateley’a i Kamila Drygasa. Pierwszy to jedna z większych niespodzianek tego sezonu. Z czasów gry w Śląsku Wrocław zapamiętaliśmy go jako siepacza, jego kariera w Dundee FC po odejściu z Polski do najwybitniejszych nie należała, a i w trakcie pierwszej rundy w Gliwicach, jeszcze w poprzednim sezonie, nie zdradzał żadnych większych zmian w swojej grze. Tymczasem w tej świetnie funkcjonującej maszynie pokazywał się ze strony, której wcześniej nie znaliśmy. W żadnych wypadku nie ograniczał się do odbioru piłki i podania do najbliższego. Zyskiwał przestrzeń, rozgrywał piłkę, całkiem udanie bił też stałe fragmenty gry, a przy jego nazwisku pojawiły się liczby. Nie tak dobre, przynajmniej jeśli chodzi o gole, jak u Drygasa,  ale w tej kwestii startu do pomocnika Pogoni nie ma żaden inny środkowy pomocnik. Był nawet moment, w którym głośno mówiło się, iż powinien otrzymać szansę w kadrze. Z czasem ucichły, bo nastąpił leciutki zjazd, ale i tak trzeba mówić o sezonie życia.

Reklama

Na taką samą klasę w naszym mniemaniu zasłużyli też Dominik Furman, Marko Vejinović i Szymon Żurkowski. Pierwszy trochę zasiedział się w Wiśle Płock, co dobitnie pokazał ten sezon, gdy bardzo pozytywnie wyróżniał się na tle dołującej drużyny. Jeśli chodzi o Vejinovicia, to sprawa jest prosta – walnie przyczynił się do utrzymania w lidze Arki, okazał się najlepszym zimowym transferem. Gdyby prezentował się na podobnym poziomie przez cały sezon, prawdopobnie wygrałbym tę klasyfikację. Z kolei Szymon Żurkowski musiał potwierdzić w tym roku to, że transfer do Fiorentiny nie jest na wyrost i naszym zdaniem to się udało, choć już bez „efektu wow” z debiutanckiego sezonu. Należy przy tym pamiętać, że po transferze Waleriana Gwilii trochę zmieniły się jego zadania na boisku.

Dalej wybiegany i bardzo solidny – poza meczem z Piastem, w którym odcięło mu prąd – Jarosław Kubicki, Filip Jagiełło, który również osiagnął dobrą formę i liczby przed wyjazdem do Serie A, a także Pedro Tiba, który czasami ciągnął za uszy słabego Lecha i w przekroju całego sezonu na pewno pokazał formę nieosiągalną dla większości kolegów z drużyny. Oczekiwania były większe? Może i tak, ale trzeba pamietać, że trafił na trudne czasy, w których poradził sobie lepiej niż choćby droższy Amaral. Klasyfikację zamyka Vukan Savicević i to przypadek trochę podobny do Vejinovicia – przy takiej formie w całym sezonie chłop zajmowałby jedną z pierwszych lokat, ale na razie w targanej problemami Wiśle dał jedynie próbkę możliwości. Mamy nadzieję, że w tym przypadku to tylko przedsmak świetnego grania.

dpFqiYb

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...