Mierzy zaledwie 165 cm, a przed walkami wnosi na wagę niecałe 54 kg. Mimo to nikt nie ma wątpliwości, że mało który współczesny pięściarz potrafi siać swoimi ciosami takie spustoszenie, jak Naoya Inoue (18-0, 16 KO). Samozwańczy „Potwór” od niedawna wprowadza krwawy terror w trzeciej kategorii wagowej i wszystko wskazuje na to, że wcale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Na papierze to miał być najpoważniejszy test w jego karierze. Po raz pierwszy spotkał się w końcu w unifikacyjnym pojedynku z innym urzędującym mistrzem świata. W półfinale turnieju World Boxing Super Series rywalem Inoue był niepokonany wówczas Emmanuel Rodriguez (19-0, 12 KO). Przed walką obaj byli uważani za zawodników ze ścisłej czołówki kategorii koguciej. Magazyn „The Ring” wyznaczył ich nawet do walki o swój pas, który ma w środowisku spory prestiż i długą tradycję.
„Oceniam tę walkę jako klasyczne 50/50” – mówił Nonito Donaire (40-5, 26 KO), który w finale rozgrywek czekał na zwycięzcę tego pojedynku. Druga edycja bokserskiego turnieju została zorganizowana w trzech kategoriach wagowej. W wadze koguciej na starcie udało się zebrać czterech posiadaczy mistrzowskich pasów. Dwóch z nich – Ryan Burnett (20-1, 10 KO) i Zolani Tete (28-3, 21 KO) – wypadło ze względu na problemy zdrowotne. Pozostałymi dwoma byli właśnie Rodriguez i Inoue, jednak ich spotkanie w ringu nie miało niestety nic z „klasycznego 50/50”, na które liczył Donaire.
Już w pierwszej rundzie można było dostrzec, że ciosy Japończyka robią na rywalu spore wrażenie. Po minucie drugiej odsłony… było już po wszystkim. Wszystko zaczęło się od firmowego lewego sierpowego, który po trzydziestu sekundach zaskoczył Rodrigueza. Po chwili mistrz leżał po ciosie na korpus. Dzielnie wstawał, ale nie miał nic do zaoferowania i sędzia słusznie nie dopuścił go do dalszej walki.
„Nikt w całym boksie nie demoluje dziś światowej klasy przeciwników w takim stylu jak Naoya Inoue. Co za seria!” – zachwycał się Steve Kim, dziennikarz ESPN. Rzeczywiście – tym, co wyróżnia „Potwora” jest to, że przenosi siłę do kolejnych kategorii wagowych. Pierwszy tytuł zdobył już w szóstym zawodowym występie. Adriana Hernandeza (29-2-1, 18 KO) – mistrza świata federacji WBC w kategorii junior muszej – zatrzymał już w szóstej rundzie.
Tytułu bronił tylko raz. Potem zdecydował się zmienić wagę, ale znowu zaskoczył. Poszedł od razu dwie wagi wyżej, a nie jedną, jak zazwyczaj ma to miejsce. Do tego wybrał pojedynek z Omarem Andresem Narvaezem (43-1-2, 23 KO) – długoletnim mistrzem, który do tej pory przegrał tylko raz, ulegając na punkty… Nonito Donaire’owi. Pojedynek z Japończykiem był dla niego o wiele bardziej bolesny. To była właściwie egzekucja – „Potwór” rzucił go na deski już w pierwszej rundzie, a w drugiej sprawnie dokończył robotę.
Czekając na prawdziwe wyzwanie
Kolejne walki miały podobny scenariusz. Inoue zachwycał, a z każdym kolejnym zwycięstwem rosły jego notowania nie tylko w kraju, ale też na scenie światowej. A w limicie 115 funtów nie brakowało wtedy świetnych nazwisk. Za lidera powszechnie uważano Romana Gonzaleza (47-2, 39 KO), który w 2016 roku przeniósł się do tej kategorii i w pierwszym występie pokonał groźnego Carlosa Cuardrasa. Pochodzący z Nikaragui pięściarz był wtedy niepokonany i powszechnie typowano go na kogoś, kto może wyśrubować rekord Floyda Mayweathera juniora (50-0, 27 KO).
Do superwalki Inoue kontra Gonzalez jednak nigdy nie doszło. Na drodze tego drugiego stanął niedoceniany Srisaket Sor Rungvisai (47-5-1, 41 KO). Najpierw wygrał nieznacznie na punkty, potem ostatecznie rozstrzygnął sprawę przed czasem w rewanżu. Czas mijał, a Japończykowi coraz trudniej było robić wagę. Zaczął myśleć o podbijaniu kolejnej kategorii, jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w siedmiu występach w obronie mistrzowskiego pasa nie doczekał prawdziwego wyzwania.
To miało się zmienić już w pierwszym występie w wadze koguciej. „Potwór” nie zdecydował się na testowanie wód – od razu rzucił się na uznanego zawodnika. Jamie McDonnell (29-2-1, 13 KO) był mistrzem od czterech lat, a od ponad dekady nie przegrał żadnej walki. Od Inoue jest wyższy o ponad 10 centymetrów i może się pochwalić większym o 11 centymetrów zasięgiem rąk. To nie koniec przewag Brytyjczyka – w dniu walki był cięższy o ponad 11 kilogramów niż dzień wcześniej na ceremonii ważenia. W praktyce wyglądało na to, że Japończyk bije się z zawodnikiem startującym dwie kategorie wyżej.
W ringu nie miało to jednak żadnego znaczenia. To była ekspresowa robota, która trwała kilkadziesiąt sekund. „Zranił mnie pierwszym celnym ciosem. (…) Siła jego uderzeń jest naprawdę poważna. Kiedy trafia, to słychać ten charakterystyczny głuchy odgłos. A wcale nie miałem wrażenia, by wkładał w te ciosy całą siłę” – wspominał wiele miesięcy później Brytyjczyk.
Ten „głuchy odgłos” pojawił się także w kolejnej walce „Potwora”. Organizatorzy turnieju World Boxing Super Series (WBSS) planując drugą edycję rozgrywek postanowili zrobić porządek także w kategorii koguciej. Obok Inoue na starcie stanęli posiadacze trzech innych tytułów oraz uznani pretendenci i byli mistrzowie. W pierwszej rundzie Japończyk trafił na Juana Carlosa Payano (20-1), który nigdy nie przegrał przed czasem.
„Ćwierćfinał był pierwszym stemplem. Payano nie był przecież zawodnikiem, który „wywrotki” miał we krwi, a Inoue poturbował go w sposób spektakularny. Zawodnik z Azji ma naturalną zdolność nokautowania, czyli coś, co w lżejszych kategoriach wagowych jest zjawiskiem wyjątkowym. Podobną „lekkość” bicia przeciwników ma chyba tylko o wiele bardziej nieokrzesany Deontay Wilder” – tłumaczy Piotr Jagiełło, komentator boksu w TVP Sport.
Śladami Usyka
Magazyn „The Ring” uznał rozstrzygnięcie walki Inoue z Payano za „Nokaut Roku”. Decydujący cios Japończyk zadał wprawdzie prawą ręką, ale to lewa jest powszechnie uważana za jego najmocniejszą broń. Potrafi nią niesamowicie mocno przyłożyć na wątrobę, ale gdy trafia wyżej, to często nie ma co zbierać. To właśnie taki cios rozpoczął w sobotę destrukcję Emmanuela Rodrigueza.
„Z Inoue możesz mieć świetny plan, który i tak legnie w gruzach, gdy po raz pierwszy uderzy cię w twarz lub w korpus. Nie zapominajmy o tym, że świetnie miksuje uderzenia i znajduje wolną przestrzeń do zadania kolejnych ciosów. Nie sposób się przed nim obronić. Pierwszy sezon World Boxing Super Series „stworzył” w powszechnej świadomości Ołeksandra Usyka. Nie mam wątpliwości, że po zakończeniu drugiej edycji Inoue podzieli piękny los Ukraińca” – dodaje Jagiełło.
Paradoks polega na tym, że finał… wcale nie wygląda na najtrudniejsze wyzwanie. Donaire to wielki mistrz sprzed lat, jednak w turnieju pojawił się głównie przez głośne nazwisko i piękną historię. Podjął się właściwie niemożliwego – w wieku 33 lat zszedł dwie kategorie niżej. Miał też sporo szczęścia – w ćwierćfinale po czwartej rundzie Ryan Burnett zrezygnował z walki z powodu kontuzji pleców. W momencie przerwania to Brytyjczyk prowadził na punkty, ale nie miało to większego znaczenia.
W półfinale scenariusz był jeszcze dziwniejszy. Zolani Tete – faworyzowany w tym zestawieniu mistrz świata w kwiecie wieku – kilka dni przed pojedynkiem zgłosił kontuzję. W turnieju WBSS nie praktykuje się przekładania walk – do gry wkraczają wtedy rezerwowi. W wolne miejsce wskoczył przeciętny Stephon Young (18-1-3), którego Donaire efektownie znokautował w szóstej rundzie. Dla porównania – trudniejsza w teorii droga Inoue do finału zajęła mu… niecałe pięć i pół minuty! Czego możemy spodziewać się po finale?
„Nie widzę możliwości, by Donaire zdołał się przeciwstawić tej niszczycielskiej sile. W starciu z Inoue jest skazany na nokaut i taka klauzula powinna widnieć w jego kontrakcie. To powinna być treściwa bitka, w której będziemy oglądali kanonadę lewych sierpowych. Donaire ma już jednak wyraźnie osłabiony refleks i boleśnie odczuje przyłożenia Inoue. Po kolejnym efektownym finiszu resume Japończyka będzie wyglądało imponująco i pozwoli mu wspiąć się na wyżyny rankingu bez podziału na kategorie wagowe” – przewiduje Piotr Jagiełło, komentator stacji TVP Sport, która pokazuje w Polsce drugi sezon turnieju World Boxing Super Series.
„Potwór” jeszcze przed tą walką był zaliczany do TOP 10 najlepszych zawodników w boksie przez zdecydowaną większość dziennikarzy i ekspertów. Jeśli wygra tak mocno obsadzony turniej, to jego notowania jeszcze wzrosną. W mediach pojawiły się spekulacje, że pięściarz już podpisał kontrakt promotorski z grupą Top Rank, która zadba o jego rozwój w kolejnych miesiącach.
Jednego możemy być raczej pewni – żadne pieniądze nie zmienią tego, że w narożniku Inoue stanie ktoś inny niż jego ojciec Shingo. W ojczyźnie bywa nazywany „Doktorem Frankensteinem”, a „Potwór” wcale nie jest jego jedynym udanym projektem. W tej samej kategorii koguciej coraz mocniej rozpycha się łokciami Takuma Inoue (13-0, 3 KO), młodszy brat Naoyi. Synowie robią to, co nigdy nie udało się ojcu, który zwyczajnie nie mógł sobie pozwolić na bokserską karierę.
Rzeczą, której Shingo Inoue obsesyjnie pilnuje, jest kontrola dystansu w ringu. Dzięki temu Naoya zawsze potrafi znaleźć się w pozycji, która umożliwia wyprowadzenie idealnego ciosu. Choć ma dopiero 26 lat, to na jego doświadczenie składa się także ponad 80 amatorskich pojedynków, w których udało mu zanotować aż 48 nokautów.
Po wygranej z Rodriguezem magazyn „The Ring” klasyfikuje Inoue na czwartym miejscu w rankingu najlepszych pięściarzy świata bez podziału na kategorie wagowe. Przed nim są tylko Wasyl Łomaczenko (13-1, 10 KO), Terence Crawford (35-0, 26 KO) i Canelo Alvarez (52-1-2, 35 KO). Za kilka miesięcy może ich jednak przegonić.
„Kiedy zawodnik wygrywa turniej, do którego stają najlepsi w danej kategorii wagowej, to powinien dostawać za to dodatkowe punkty w takich rankingach. Tak było zresztą z Andre Wardem w 2011 roku. Żaden pięściarz z Azji poniżej kategorii piórkowej nigdy nie był numerem jeden w całym światowym boksie. Jeśli „Potwór” wygra turniej, to będzie mógł zgłosić aspiracje do tego miana” – ocenia Stephen Edwards, trener i analityk boksu.
Sam Japończyk pozostaje cichym i spokojnym ringowym zabijaką. Po zdemolowaniu Rodrigueza zapowiedział w kraju, że zamierza walczyć jeszcze przed 10 lat, a jego ostatecznym celem jest wywalczenie mistrzowskich tytułów w pięciu kategoriach wagowych. To by oznaczało, że na razie dopiero minął połowę drogi. Nawet jeśli nie uda mu się zrealizować wszystkich zakładanych planów, to warto śledzić jak próbuje, bo niewielu pięściarzy ogląda się obecnie tak dobrze jak Naoyę Inoue.
KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix.pl