Dwadzieścia dwa lata temu mógłbyś, czytelniku, wziąć korkotrampki i ruszyć na Okrzei z nadzieją na B-klasowe przygody w barwach Piastunek. Panujący nam aktualnie mistrz Polski był wtedy tak nisko, jak tylko się da. Ale to wtedy zaczął swój zwycięski pochód.
***
Marcin Żemaitis: Płaciliśmy z pieniędzy takich wariatów jak ja. Ja wtedy bylem właścicielem hurtowni artykułów elektrycznych, miałem też dwa kantory w Gliwicach. Szczerze mówiąc hurtownię zaniedbałem strasznie, kantory w miarę, ale też nie funkcjonowały jak powinny. Nie ma pańskiego oka, nie ma co konia tuczyć – wynosili mi sprzęt, kradli pieniądze. Ja mam założone trzy stenty. Do dzisiaj żona uważa, że to przez piłkę. Ciągle się żyło w stresie, człowiek wyciągał z tej swojej kabzy, wyciągał, ileż można.
Weszło: Jaką kwotę pan przeznaczył na Piasta?
MŻ: Nie mogę powiedzieć, bo żona by mnie zastrzeliła.
***
Wiosną 1989, po blisko dwóch dekadach gry w II lidze, Piast znalazł się po środku nigdzie.
Jego losy w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych to czyste szaleństwo. W kilka lat klub przeszedł dwie fuzje: najpierw z ZTS-em Łabędy, później z Bojkowem. Mniej uważny kibic mógł przegapić nagłą zmianę nazwy, tak szybko to się działo: CWKS Bumar-Piast Gliwice (1990), KS Bumar Gliwice (1990), KS Bumar Łabędy Gliwice (1990), KS Piast-Bumar Gliwice (1991), MC-W GKS Piast Gliwice (1992), KS Bojków Gliwice (1995), KS Piast Bojków Gliwice (1995).
Klub staczał się na dno, rozmieniał na drobne, nie potrafił odnaleźć w potransformacyjnej rzeczywistości.
Ze stanu agonalnego klub wyprowadziło środowisko pod wodzą Marcina Żemaitisa, byłego piłkarza Piasta, uczestnika dwóch finałów Pucharu Polski. Żemaitis do dziś nie potrafi sobie darować, że to Lechia a nie Piast zmierzyła się w pucharach z Juve.
Żemaitis był prezesem powstającego od zera w B-klasie klubu, ale podkreśla, że miał potężne wsparcie ludzi od lat związanych z Piastem. Przykładowo Dawid Cholewa na boisku, Fryderyk Cholewa – trener, który prowadził Piasta w barażu z Bałtykiem o pierwszą ligę – w roli koordynatora. Tomek Wasilewski jako czołowa postać zespołu, jego ojciec Marian w zarządzie.
Trenerem Kazimierz Gontarewicz, piłkarska gwiazda drugoligowego Piasta, która trafiła tu za… dziesięć piłek z Kolejarza Gliwice. Jego asystentem świętej pamięci Leszek Dunajczyk, były kapitan Piasta. W zeszłym tygodniu stadion Piasta nazwano imieniem Piotra Wieczorka, zmarłego w tym roku zasłużonego byłego piłkarza i działacza, który wtedy był wiceprezesem ds. finansowych. Prezydent miasta mistrzostwo zadedykował Wieczorkowi.
Dawid Cholewa: To był klub o charakterze absolutnie rodzinnym. Później do drużyny dołączył choćby syn trenera Gontarewicza. Ludzie zakorzenieni w Piaście od wielu lat. Społeczność piastowska, myśmy się wszyscy znali, praktycznie całymi rodzinami.
Wymieńmy tą galerię zasłużonych, zapewne i tak niepełną: Piotr Wieczorek (wiceprezes ds. finansowych) i Ryszard Kałużyński (wiceprezes ds. sportowych): Grzegorz Łukawski, Jan Nowak, Witalis Nowicki, Włodzimierz Niwiński, Wojciech Rutyna, Edward Szymański, Marian Wasilewski. Komisję rewizyjną tworzyli: Stefan Kotowicz (przewodniczący), Kazimierz Iwanowski, Jerzy Kaszuba i Ryszard Majka. Sąd koleżeński stanowili: Władysław Szwaj (przewodniczący), Fryderyk Cholewa i Józef Ramus. Dyrektorem klubu został Andrzej Tarachulski.
Weszło: Czy latem 1997 w klubie było cokolwiek?
Marcin Żemaitis: Drużyna juniorów w lidze międzywojewódzkiej, ale większość zawodników była wypożyczonych z Górnika Zabrze i Gwarka. Poza tym jeszcze tylko sekcja szermiercza, a to tylko dlatego, że szermierze utworzyli swoje własne towarzystwo. Pan Franciszek Skiba, wcześniejszy prezes, były komendant milicji, doszedł do wniosku, że nie jest mu to potrzebne i tak się uchowali.
Generalnie każdy się bał władzę wziąć po panu Skibie. Jeszcze się bano milicji. Młodsi nie będą wiedzieć, ale w tamtych czasach jakby pan powiedział, że zadziera z byłym komendantem milicji, który ma układy… to się mogło skończyć w opłakany sposób. Prawa ręka Skiby, pułkownik wojskowy z Krakowa. Żeby zabrać im ten klub… dochodziły do nas głosy, że zrobią nam to czy tamto. Ale poszliśmy w to.
Pamiętam, gdy powstawaliśmy, pan Skiba, wtedy w okręgówce z Famontem Gliwice, powstałym na fuzji z Bojkowem, mówił w “Sporcie”, że my nie mamy pojęcia o piłce nożnej, i że to katastrofa co my robimy. Tymczasem to on przejmował kluby, robił fuzje, i tak niszczył wszystkie kluby w okolicy. A myśmy chcieli z tym działaniem zerwać raz a dobrze.
Teraz na gali Ekstraklasy co mnie strasznie zdenerwowało i o co dzwoniłem do działaczy. Z tyłu nagrody był symbol Piasta i MC-W GKS – Miejsko Cywilno-Wojskowy Gliwicki Klub Sportowy. Podczas gdy my pierwsze co zrobiliśmy to przeszliśmy na samo GKS, by odciąć się od tamtych czasów!
Czego się pan bał przed startem tamtego sezonu?
Najpierw czy zmontujemy ekipę. To, okazało się, był pikuś. Marka Piasta działała, zgłosiło się wielu fajnych chłopaków. Później martwiłem się więc tylko o to, żeby iść dalej. Wiadomo, że Piasta nie interesuje ani A-klasa, ani okręgówka – pamiętałem dobrze czasy finałów Pucharu Polski, chciałem takiego poziomu.
Klub zaczął organizować sobie kadrę seniorów dając ogłoszenie w gazecie. Na casting mógł przyjść każdy. Pod okiem duetu Gontarewicz-Dunajczyk trenowało kilkudziesięciu zawodników.
Dawid Cholewa: Pierwszy casting, boczne boisko przy Okrzei na sławetnym żwiroku. Rekrutujący i tak nas mniej więcej znali, wiedzieli co graliśmy w juniorach, seniorach, wydaje mi się, że to była dość łatwa kwestia wyłapać tych, którzy się nadają. Wtedy dość mocno stał w Gliwicach futsal, część chłopaków została zgarnięta stąd.
Nie cała kadra polegała tylko na wyłonionych w castingu. Tadeusz Sztorc, który obok Tomasza Wasilewskiego rozegra najwięcej meczów w B-klasie, trafił do ekipy Gontarewicza tylnymi drzwiami. Notabene Sztorc do dziś gra aktywnie w piłkę, reprezentując C-klasowego Ślązaka Bycina.
Tadeusz Sztorc: Służąc w wojsku grałem w Bojkowie, graliśmy w okręgówce. Tam poznałem trenera Gontarewicza. Był 1995 rok. Pamiętam, że nie było sponsorów, a kibice nie utożsamiali się z takim tworem jak Piast Bojków. Tam były różne próby, fuzje, ale dopiero w 1997 zapachniało tym, że to będzie coś trwałego. Wierzyłem że z tego powstanie coś lepszego, patrząc na sposób organizacji, na zaangażowanie wszystkich wokół klubu i to jacy ludzie działali: choćby prezes Żemaitis czy dyrektor pan Andrzej Tarachulski. Jakiś czas później dołączyła firma Jango pana Janka Kupidury, troszkę pieniędzy dawali na sprzęt. Jego firma pomagała też przy drobnych pracach remontowych.
Ja nie poszedłem na casting, trener Gontarewicz wiedział co prezentuję i mnie chciał. Wiem natomiast z opowieści, że przyszło koło 70-80 osób. Wśród nich, można powiedzieć, osoby z przypadku, ale dwudziestka została. Większość z nich już kiedyś gdzieś grała, zazwyczaj w Piaście, na przykład jak ja w okręgówce. Ja miałem wtedy 25 lat i byłem jednym ze starszych zawodników. Starszy na pewno był Tomek Wasilewski, kapitan, później doszedł Rafał Gałuszka, który miał trzydziestkę na karku. Trener Gontarewicz był bardzo dobrym trenerem. Wymagającym mimo, że to była b-klasa. Żadnych przelewek, żadnego rzucenia piłki i grajcie sobie, tylko normalne treningi piłkarskie, tak jakby to była – powiedzmy – druga liga. Spotykaliśmy się na zajęciach trzy razy w tygodniu plus mecz.
Dawid Cholewa: Trener Gontarewicz to spokojny człowiek, lubił pożartować, poopowiadać, na pewno nie wpadał do szatni by robić siwy dym. Choć pracował społecznie, tak poza trenowaniem nas jeszcze jeździł obserwować inne mecze, żeby wypatrzeć innych nadających się na wzmocnienia.
Piast odbudowywał się na swoich ludziach w gabinetach i swoich ludziach na boisku. Od razu reaktywował też grupy juniorskie, wszystko odbywało się społecznie – juniorów pomagał prowadzić choćby Dawid Cholewa. Hitowym transferem był natomiast Jarosław Kaszowski, wówczas dziewiętnastoletni, będący jednym z najlepszych futsalowców w regionie, który długo będzie łączył zieloną murawę z parkietem. W 2001 pojedzie nawet na mistrzostwa Europy.
Żemaitis: O Jarka Kaszowskiego toczyłem boje z moim serdecznym kolegą Zdzichem Wolnym, u którego Jarek grał w futsal. Tam jak wybiegał na dwadzieścia minut, to nawet się nie zmęczył, a mieli za wygraną sześćset złotych. U nas zarobiłby 50-60 zł za dziewięćdziesiąt minut. To jak z Kaszą rozmawiać? Wiadomo, że trzeba było się dogadać, żeby dostał przynajmniej tyle samo co tam. Jestem realistą jeśli chodzi o piłkarzy, “cash is king”.
Kasza w naszym wywiadzie wspominał to troszkę inaczej:
Jarosław Kaszowski: Długo nie traktowałem Piasta jako źródła utrzymania, ja zarabiałem pieniądze grając na hali, a w Gliwicach występowałem po to, by nie stracić kontaktu z dużym boiskiem i przy okazji pomóc klubowi. Zagrałem oczywiście już w pierwszym meczu po reaktywacji, potem żałowałem, że nie dołożyłem do tego jeszcze pierwszej bramki, bo już w ogóle po latach brzmiałoby to bardzo przyjemnie, ale strzeliłem w tym debiucie gola na 2-0, więc w kronikach i tak jestem od początku (śmiech). (…) W jednej z wiosek przez sam środek boiska prowadziła ścieżka. To było niedzielne popołudnie i maszerowała akurat jakaś starsza kobieta, która stwierdziła, że ją żadne mecze nie interesują, ona idzie ścieżką. Sędzia musiał przerwać na moment mecz, żeby mogła spokojnie przespacerować przez murawę. Dużo było takich sytuacji, wiadomo, że to zupełnie inny poziom.
Piast oczywiście stał na innym poziomie piłkarskim od większości klubów w lidze. Gliwiczan obawiano się na wioskach – na mecze wybierali się tłumnie kibice, a wioskowe sklepy zamykano w dniu meczu w obawie przed najazdem z miasta. Pierwszy mecz odbył się w Poniszowicach.
Cholewa: . Rzesza naszych kibiców przyszła na to spotkanie. Dość dosłownie “przyszła”, bo widzieliśmy ich jadąc jak idą piechotą z Gliwic. Zrobili młyn, świętowali reaktywację. Średnia widzów na b-klasowym Piaście była na poziomie niektórych meczów Ekstraklasy. Był ten głód kibicowania w mieszkańcach. Na wszystkie wyjazdy jeździł za nami młyn i sektorówka.
Zachowała się relacja na pełnej archiwaliów stronie piast.gliwice.pl:
Poniszowice ul. Sportowa g. 17:00 – 16.08.1997 r. – I kol.
LZS Znicz Poniszowice – GKS Piast Gliwice – 0:4 (0:2)
Bramki: 41’ M. Lenarcik, 42’ J. Kaszowski, 48’ G. Leżała, 65’ R. Gałuszka
Poniszowice, miejscowość licząca 620 mieszkańców, a ściślej mówiąc tamtejszy stadion miał być areną, na której po 5 latach przerwy znów ligowy mecz miała zagrać drużyna Piasta Gliwice. Piłkarze „Znicza” ani przez moment nie mieli złudzeń, kto wyjdzie zwycięsko z tego pojedynku. Przewaga Piasta nie podlegała dyskusji. Tylko duża nerwowość związana na pewno z inauguracyjnym występem nie pozwoliła na szybkie udokumentowanie jej bramkami. Dopiero w końcówce połowy udało się zmusić bramkarza gospodarzy do kapitulacji. Pierwszego historycznego gola zdobył po strzale z dystansu Marek Lenarcik, a chwilę potem ładnym strzałem popisał się Jarek Kaszowski i do przerwy było dwa do zera. Druga połowa zaczęła się od mocnego uderzenia i gola zdobytego przez Grzegorza Leżałę. Przewaga rosła, ale do bramki rywali trafił jeszcze tylko Rafał Gałuszka. Wysokie zwycięstwo wprawiło w wielką radość drużynę gości jak i przybyłych zobaczyć ten mecz ich liczną grupę kibiców. „16 sierpnia 1997 r., tej daty nigdy nie zapomnę. Do Poniszowic pojechaliśmy autokarem. Nie było tam pryszniców, szatni, przebieraliśmy się na dworze, a po meczu wsiedliśmy z powrotem do autobusu i dopiero na naszym stadionie wykąpaliśmy się. Strzeliłem drugą bramkę. Wygraliśmy 4:0 i cieszyliśmy jakbyśmy już wygrali ligę” – wspomina ten mecz Jarek Kaszowski.
Piast: Mariusz Stawicki (Aleksander Ryń), Dawid Cholewa, Rafał Gałuszka (Grzegorz Gil), Piotr Niebrzydowski, Tomasz Rubaj, Tomasz Wasilewski, Marek Lenarcik, Jarosław Kaszowski (Dariusz Kołacki), Grzegorz Leżała (Andrzej Sielski), Przemysław Duszara, Tadeusz Sztorc.
Trener: Kazimierz Gontarewicz, II trener: Lesław Dunajczyk.
Piast pewnie ogrywał rywali, ale miał jeden problem: stanowił go ŁTS Łabędy. Łabędy to dzielnica Gliwic od zawsze mocno związana z Górnikiem Zabrze. Reaktywowali się w tym samym sezonie co Piast, w konsekwencji jedna b-klasa łączyła dwa kluby o znacznie większych aspiracjach.
Marcin Żemaitis: Z naszej ligi miała awansować jedna drużyna, wiadomo było, że walczyć o to będzie ŁTS z Piastem. Ja się skontaktowałem z członkami zarządu ŁTS-u. Mówiłem: słuchajcie, co my się mamy kopać? Spróbuję przeforsować w związku, żeby z naszej grupy wychodziły dwa zespoły, mam tam siłę przebicia. Oni na to, że nie, absolutnie nie ma takiej możliwości. OK, skoro tak chcecie to gra muzyka.
Źródło: piast.gliwice.pl
ŁTS również mógł skusić zawodników z przeszłością dużo wyżej, przez co pierwsze jesienne starcie skończyło się szokującym dla gliwickiej drużyny 0:4.
Sztorc: Wszystko szło gładko aż do meczu z Łabędami. Pewność siebie mieliśmy przesadną i przegraliśmy niemiłosiernie, 0:4. Trener miał do nas pretensje. Uważał, że zlekceważyliśmy rywala. Ale sezon był jeszcze długi, trenowaliśmy dalej, żądni rewanżu.
Piasta ratował fakt, że ŁTS przegrał jesienią ze Stalą Zabrze. Zimą pojawił się problem: Stal chciała wycofać się z ligi, przez co Łabędy odskoczyłyby na trzy punkty.
Źródło: piast.gliwice.pl
Marcin Żemaitis: W przerwie zimowej dowiedzieliśmy się, że Stal wycofuje się z rozgrywek – nie mają pieniędzy, nie mają sprzętu. Ich wyniki miały być anulowane, więc ŁTS by nam odskoczył, bo dostałby walkowera. Nie mogłem do tego dopuścić, odnalazłem trenera i kapitana Stali. Powiedziałem im:
– Zagrajcie jeden mecz wiosną, wtedy wyniki zostaną utrzymane. Ja was na ten mecz zawiozę, stawiam wam piwo, tylko zagrajcie ten mecz.
I zagrali. Zawiozłem ich tam swoim samochodem ciężarowym, w zasadzie chłodnią. Oni w środku, tak szczerze to niezgodne z prawem, ale nie mieliśmy mikrobusu. Stal dobrze walczyła, 1:2, oglądałem ten mecz. Potem tak im się spodobało, że dograli cały sezon. Przez to do ŁTS-u traciliśmy punkt, a nie trzy i wystarczyło wygrać z Łabędami by awansować.
Wiosną oba zespoły punktowały równo. Jedyną porażką Łabęd była wpadka ze Stalą, Piast miał na koncie tylko porażkę z Łabędami. Mecz przy Okrzei miał zdecydować o wszystkim. Łabędom wystarczył remis.
Marcin Żemaitis: Mecz miał odbyć się w niedzielę o 11. O 6:30 dzwoni do mnie kierownik obiektu, pan Tadeusz:
– Prezesie, przez całą linię szesnastego metra wykopano rów.
Okazało się że kibole ŁTS-u, czyli Górnika, chcieli w ten sposób doprowadzić do naszego walkowera. Zebraliśmy kogo się dało, ja tak samo złapałem za łopatę i zasypaliśmy.
Źródło: piast.gliwice.pl
Na mecz przyszło 4500 widzów. To ewenement jeśli chodzi o B-klasę, ale chodziło o starcie derbowe, starcie o wszystko, starcie o silnym tle Piast kontra Górnik kibicowsko, starcie też dwóch zupełnie niezłych zespołów, które w pucharze potrafiły zaskoczyć drużyny z lepszych lig. W kadrze na ten mecz znaleźli się nawet drugoligowi wyjadacze – taki Marek Filipczyk bronił w meczu barażowym o awans do pierwszej ligi. Archiwalna relacja z piast.gliwice.pl:
Gliwice, ul. Okrzei – 7.06.1998 r., g. 17:00 – XXII kol
GKS Piast Gliwice – ŁTS Łabędy – 3:0 (1:0)
Bramki: 11′, 71′ R. Staniczek, 76′ (k) M. Lenarcik
JESTEŚMY NAJLEPSI !!!
Tak w niedzielę 7 czerwca 1998 skandowali sympatycy Piasta po końcowym gwizdku sędziego. To już historyczna data. Po trzech latach niebytu Piast powrócił na stadion przy ulicy Okrzei i już w pierwszym sezonie został mistrzem w swojej klasie i oczywiście awansował. Od początku rozgrywek liczyły się tylko dwie drużyny Piast Gliwice i ŁTS Łabędy. Przez cały sezon obydwie drużyny szły “łeb w łeb” i o pierwszym miejscu decydował ostatni mecz. Po jesiennej porażce w Łabędach wszyscy sympatycy niebiesko-czerwonych obawiali się tej konfrontacji, ale 4 tys. ludzi którzy przyszli (jak za dawnych dobrych lat) na stadion przy ul Okrzei nie zawiedli się. Podopieczni Kazimierza Gontarewicza pewnie pokonali ŁTS 3:0 i awansowali do “A” klasy. Na stadionie panowała wspaniała atmosfera, około tysiąca “szalikowców” z Gliwic i wspieranych z sympatykami Bielska, którzy specjalnie przyjechali na ten mecz cały czas gorąco dopingowało nasz zespól, flagi, baloniki serpentyny bęben czyli tak jak na meczach w pierwszej lidze. Po czemu było chóralne sto lat i zabawa do białego rana.
W ostatnim, decydujący o pierwszym miejscu meczu Piast pokonał ŁTS 3:0. Cztery żółte kartki i jedna czerwona dla piłkarzy z Łabęd, trzy żółte dla Piasta świadczą o tym że zawodnicy podeszli do tego spotkania niezwykle ambitnie. Od początku gliwiczanie uzyskali sporą przewagę, mimo że grali w 30 stopniowym upale. Dosłownie “gryźli trawę” walczyli o każdy metr boiska. W 3 minucie pierwszy celny strzał na bramkę ŁTSu. W 11 akcja indywidualna Rafała Staniczka wejście na pole karne, strzał w krótki róg i zasłonięty golkiper z Łabęd kapituluje po raz pierwszy. Pierwsza połowa zdecydowanie należała do Piasta ale skończyło się na 1:0. Początek drugiej odsłony to wyrówna gra w środku pola, jednak z biegiem czasu przewaga Piastunek rosła, Gospodarze lepiej wytrzymali ten mecz kondycyjnie. 71 minuta ponownie indywidualna akcja Rafała Staniczka i 2:0. Siedem minut później akcja na polu karnym faulowany Marian Paradziej i rzut karny pewnie wykorzystuje Marek Lenarcik. W bramce Piasta wystąpił Marek Filipczyk, golkiper który bronił jeszcze w drugiej lidze, spisywał się bardzo dobrze, ale tak naprawdę to nie miał dużo do roboty. W drużynie Piasta wszystkie formacje zagrały poprawnie, a bohaterem meczu został oczywiście strzelec dwóch bramek Rafał Staniczek.( 12 bramek w sezonie).
Piast: Marek Filipczyk, Andrzej Riss, Rafał Gałuszka, Grzegorz Leżała, Tomasz Wasilewski (70’ Krzysztof Szumski), Rafał Staniczek (75’ Sławomir Czekaj), Marek Lenarcik (85’ Tomasz Rubaj), Jarosław Kaszowski, Tomasz Stępień, Tadeusz Sztorc (70’ Tomasz Grajner), Marian Paradziej.
Na ławce usiadł Aleksander Ryń który do meczu z ŁTS był etatowym bramkarzem Piastunek. Alek przez 720 minut nie puścił bramki w lidze co jest nie lada wyczynem i niewątpliwie przyczynił się końcowego sukcesu Piasta.
Po tym zwycięstwie Piast nie mógł wypuścić awansu z rąk. Dowiózł prowadzenie w tabeli i świętował na rynku.
Tadeusz Sztorc: Prezes Żemajtis z dyrektorem Marianem Wasilewskim zaprosił cały zespół do restauracji Zodiak. Zjedliśmy kolację, wypiliśmy po piwku, a potem świętowaliśmy na rynku z kibicami. Kąpaliśmy się w fontannie. Tłumy kibiców. Feta podobna do tej, która była po zdobyciu mistrza Polski!
Dawid Cholewa: Młodym człowiekiem byłem, więc świętowałem hucznie.
Źródło: piast.gliwice.pl
Źródło: piast.gliwice.pl
Źródło: piast.gliwice.pl
Tu się zaczęło budować coś trwałego, z poszanowaniem tradycji, bo samymi twórcami pierwszego sukcesu współczesnego Piasta byli ludzie wprost się z tej tradycji wywodzący, pamiętający wielkie mecze gliwiczan z boiska. To ważny element tożsamości Piasta.
Fakt, że Jarek Kaszowski przeszedł drogę od B-klasy do Ekstraklasy swoją drogą, ale również ważne, że dziś pracuje w klubie, a w ostatnich tygodniach pokazał jak doskonałym potrafi być ambasadorem Piastunek. Do tego kwestia nazwania stadion imieniem Piotra Wieczorka dobitnie pokazuje, że szanują swoją historię, bo na własnej skórze przekonali się jak wielka potrafi drzemać w niej w siła.
LESZEK MILEWSKI