– Chcemy budować Miedź na zawodnikach, którzy grają cały czas z zaangażowaniem. Nie możemy jednak myśleć tylko o tym, bo były urazy, graliśmy co trzy dni, a mieliśmy w zasadzie jedną podstawową jedenastkę i to wszystko składało się na formę. Ale czeka nas duża rewolucja. Mamy trzy grupy zawodników. Tych, którzy chcemy dalej, tych, których chcemy dalej, ale oni mają inne opcje i tych, których nie chcemy zostawiać. Proporcje rozkładają się mniej więcej po 1/3. Należy się więc spodziewać dwucyfrowej liczby odejść – mówi Andrzej Dadełło, właściciel Miedzi Legnica. W gorącym czasie, bo chwilę po spadku i chwilę przed ruchami transferowymi, złapaliśmy go na rozmowę. Zapraszamy.
Podjął pan racjonalną, ale nieoczywistą decyzję w polskiej piłce – zostawił pan trenera po spadku. Skąd taki ruch?
Spadek był bolesny. Mieliśmy zespół, który powinien się utrzymać, natomiast trzeba doceniać to, co i tak osiągnęliśmy. Byliśmy beniaminkiem, który miał najmniejszy budżet w lidze, 40 punktów też nie zdobywa się łatwo i prosto, nie jest powiedziane, że każdy inny trener zagwarantowałby nam osiągnięcie takiego wyniku. Do tego półfinał Pucharu Polski, momentami niezła gra. Niektórzy zawodnicy jednak zawiedli, na przykład środkowi obrońcy, więc czy byłby ten trener, czy inny… Nie on ponosi całkowitą winę. Do tego doszły kontuzje, toteż moim zdaniem trzeba patrzeć obiektywnie. Wynik jest rozczarowujący, ale byłby momenty, o których trzeba powiedzieć, że wówczas pokazywaliśmy atuty.
Z drugiej strony powiedział pan z miesiąc-dwa temu, że nie widzi postępu wiosną względem jesieni.
To prawda. Powiedziałbym nawet, że jesienią graliśmy lepiej. Natomiast tak jak mówię, przyczyny tego wszystkiego są różne. Poza tym jesienią mieliśmy okresy bardzo dobre, ale też tragiczne. Wiosną takich tragicznych porażek 0:5 u siebie nie było, jednak zabrakło też takich meczów jak jesienią z Zagłębiem Lubin czy Jagiellonią w Białymstoku.
Trener musiał przedstawić jakiś plan naprawczy?
Pracowaliśmy razem w pierwszej lidze, więc wiemy doskonale, co musimy zrobić. Spotkaliśmy się, porozmawialiśmy, uzgodniliśmy priorytety i działamy.
Ma pan więc pretensje do siebie czy do działu sportowego, że nie dostarczono trenerowi Nowakowi odpowiednich narzędzi?
Wina za spadek leży pośrodku. Jest tak, że i tym składem można było powalczyć. Pretensji nie mam. Znamy swoje ograniczone możliwości, szukaliśmy piłkarzy pasujących do naszego budżetu i są to ograniczenia obiektywne. Mimo to sprowadziliśmy wielu dobrych i bardzo dobrych piłkarzy do Miedzi. No, ale jak mówię: zawiedli nas obrońcy. Mieliśmy w 1. lidze najlepszą linię defensywy, straciliśmy najmniej goli. Wydawało się nam, że ta formacja wymaga tylko jakiegoś uzupełnienia, podniesienia rywalizacji. Okazało się, że ci obrońcy, którzy byli najlepsi w pierwszej lidze, zawiedli nas mocno. To jest czynnik, który nas dotknął.
Wydaje mi się, że Miedzi zabrakło lidera w końcówce. Śląsk miał Robaka, Wisła Płock Furmana, a w Miedzi zgasł na przykład Forsell.
Na pewno. Piłkarze, którzy decydowali o obliczu drużyny przez cały sezon, w końcówce jednak osłabli. Wspomniany Forsell, ale też więcej spodziewaliśmy się po Camarze. Z drugiej strony był Roman, który walczył i ciągnął grę. Ale tak: lidera, który strzelałby bramki i liderował w trzech kluczowych meczach, gdy zdobyliśmy jeden punkt, zabrakło.
Będzie pan odchodził od obecnego pomysłu transferowego? Pojawiali się piłkarze z przeszłością w Barcelonie, Arsenalu i tak dalej, ale zabrakło jakiejś tożsamości.
Nam obcokrajowcy trzymali grę, więc według mnie jest odwrotnie. Gdybyśmy mieli obcokrajowców tej klasy w ataku, co w pomocy, to byśmy nie spadli. A wśród napastników mieliśmy akurat samych Polaków. Współczesny futbol nie dzieli piłkarzy na obcokrajowców i nie, tylko na profesjonalistów, jakościowych piłkarzy i tych, którym jakości oraz profesjonalizmu brakuje. Hiszpanie trzymali nam Miedź. Pewnie, że gdyby było więcej takich piłkarzy jak Augustyniak, który walczył, byłoby lepiej, ale tacy nie byli dla nas dostępni. Myślę, że ci obcokrajowcy w Miedzi, patrząc na poziom finansowy, w większości nie zawodzili. Dżanajew dobrze sobie radził, pomoc była na poziomie ekstraklasowym, ale nie mieliśmy napastników i nie dali rady obrońcy.
Będę się upierał, że na przykład w takim meczu jak ze Śląskiem, zabrakło charakteru.
Trzeba podejść do tego indywidualnie. Byli tacy piłkarze, którzy grali z odpowiednim nastawieniem, ale też tacy, którzy zawiedli i brakowało im zaangażowania. Mamy tego świadomość.
Ci piłkarze, których odejście już ogłoszono – Dżanajew, Sapela, Żyro, Monteiro, Garguła – to po części też ci, którym zaangażowania brakowało?
Piłkarze, do których mamy pretensje, to wewnętrzna sprawa klubu, ale chcemy budować Miedź na zawodnikach, którzy grają cały czas z zaangażowaniem. Nie możemy jednak myśleć tylko o tym, bo były urazy, graliśmy co trzy dni, a mieliśmy w zasadzie jedną podstawową jedenastkę i to wszystko składało się na formę. Natomiast oczywiście byli tacy piłkarze, do których zaangażowania mamy jasne pretensje.
Nie zaniedbaliście kwestii napastnika?
Wydawało nam się po jesieni, że Mateusz Szczepaniak, który wszedł do zespołu i strzelił dwie bramki, po okresie przygotowawczym da nam odpowiednią jakość. Rozmawialiśmy z zawodnikami, byliśmy bliscy, ale tematy nam się wypalały. I napastnika brakowało. Ta nasza trójka nie dawała rady. Trener wolał grać bez dziewiątki, podejmując takie decyzje, że wystawi skład w oparciu o mocniejszy środek pola. Z dobrym napastnikiem byśmy się utrzymali.
Słyszałem, że trener Nowak nie naciskał na ściągnięcie snajpera?
Nie, trener chciał napastnika. Natomiast trzeba pamiętać, że nam się bramkarze posypali i w panice szukaliśmy nowego. To nie był łatwy moment i czas, żeby kogoś znaleźć. Napastników monitorowaliśmy, ale nie było dostępnego dla nas. I jak mówię, wciąż wydawało nam się, że Mateusz Szczepaniak, człowiek ambitny i zaangażowanym, nam tę lukę zapełni. Jesienią grał bez okresu przygotowawczego i myślałem, że odpali. Jednak zawiódł.
Dostanie swoją szansę na zapleczu?
Będziemy się zastanawiać. Powiem tak: też przez brak napastnika przegraliśmy ekstraklasę, więc czas decyzji, musi być czasem konsekwencji wobec tych, którzy zawiedli. Spadliśmy z ligi i to nie przez przypadek. Konsekwencje będziemy wyciągać, ale tego przypadku bym nie przesądzał.
Pięciu piłkarzy, jak mówiliśmy, na pewno odchodzi.
Im się kończą kontrakty, więc to była prosta decyzja, że nie rozmawiamy. Co do pozostałych są rozmowy, być może pojawi się też transfer na zewnątrz.
To będzie większa rewolucja, która dojdzie do liczby dwucyfrowej?
To jest bardzo realna liczba. Czeka nas duża rewolucja. Mamy trzy grupy zawodników. Tych, którzy chcemy dalej, tych, których chcemy dalej, ale oni mają inne opcje i tych, których nie chcemy zostawiać. Proporcje rozkładają się mniej więcej po 1/3. Należy się więc spodziewać liczby dwucyfrowej.
Jakimi zawodnikami interesują się kluby ekstraklasy?
Nie chciałbym mówić dokładnie, ale nie jest tajemnicą, których zawodników chwaliły na przykład media. Chcielibyśmy, żeby został Roman, ale nie zostanie. On walczył, był zaangażowany, ciągnął grę, ale jego aspiracje sięgają wyższego poziomu niż pierwsza liga, więc nie zostanie. Co do pozostałych – rozmowy trwają, niektóre są bardzo mocno zaawansowane.
Nie było opcji, żeby został Dżanajew?
Nie. Gdy rozwiązywał kontrakt z Rubinem, zarabiał 1,5 miliona euro rocznie. To jest zawodnik, który ma swoje oczekiwania i jest nim zainteresowanie, również z ekstraklasy.
Czego oczekuje pan od nowego sezonu? Natychmiastowego awansu?
Trzy zespoły awansują, z nami zostanie też w część piłkarzy, która dawała jakość w ekstraklasie, więc tym bardziej powinna ją dawać w pierwszej lidze. Chcielibyśmy spróbować powalczyć o ten awans. Albo inaczej: chcemy awansować.
Rozmawiał PAWEŁ PACZUL
Fot. Newspix